środa, 2 kwietnia 2008

refleksji kilka...

nie wiem co pisać...
znów dosięgłam dna...

święta minęły... co to były za święta?... czy one w ogóle były?... były w kalendarzu... co roku są... ale w moim życiu przeszły obok, jak zwykły dzień... jak 'zwykła' niedziela...

mój Wielki Post nadal trwa...
nadal jest tak samo nijaki, jak ten właściwy...
dosięgam dna... znowu... :(
czy "zmartwychwstanę"?... czy jeszcze poczuję tą Radość, jaką daje Chrystus?... czy będzie mi jeszcze dane poczuć się jak Boża Dziecina?...
od... oddaliłam się od Boga... moja wiara stała się płytka...
jestem słaba... :(
starałam się walczyć... walczyłam... lecz nic nie wychodzi...
starałam się zbliżyć do Niego, i jednocześnie szybko lecz i po części nieświadomie, choć w jakim procencie, to trudno określić, uciekałam, odchodziłam... a teraz STOJĘ. stoję, i dostrzegam, na jakie tory moja droga zeszła... i nie wiem czy mam siłę wrócić... czy będzie miało to sens...
życie zewnętrzne zaczyna mnie zabijać od środka... :(

dlaczego Pan Bóg tak bardzo mnie kocha??!!... dlaczego pomaga mi?? dlaczego wysyła mi Anioły, gdy mdleję na ulicy?... dlaczego to robi?? dlaczego na każdym kroku upomina się o mnie?? DLACZEGO??!! - przecież ja nie jestem godna Jego Miłości...

moje życie jest tak szalenie dziwne!!!
na każdym kroku widzę Bożą obecność...
dlaczego Boże tak bardzo mnie kochasz?? - przecież ja nie zasługuję... :(

znowu przede mną trudny wybór... kolejny... jaki? - nie wiem, ale wiem, ze nastąpi...
jaką drogę wybiorę? - nie wiem...
stoję między przysłowiowym młotem a kowadłem...
nie jestem w stanie dziś określić jaką drogę wybiorę.

dlaczego ja się tak muszę przejmować? dlaczego tyle myślę?!!
przecież tyle ludzi wokoło mnie żyje z Bogiem od święta, i żyją, i jest dobrze! i nie przejmują się aż tak bardzo tym wszystkim jak ja! a ja muszę gdybać, myśleć, rozmyślać, zastanawiać się czy to dobre, czy złe... tylko, że ja nie potrafię uciec od tych myśli... nie potrafię uciec od napomnień sumienia, choć nieraz bardzo bym chciała...
Boże, czemu Ty tak walczysz o mnie?!

czy zło może wyjść na dobre?
czy Pan Bóg dopuszcza czasem zło do naszego życia, tak świadomie? z myślą by czegoś nas nauczyć? czy to możliwe?

nie potrafię tak zupełnie uciec od Boga...
różne okoliczności ciągle przypominają mi wiele sytuacji z mojego życia, i to jak wielkie znaczenie miał w moim życiu Bóg...
nie potrafię Go ot tak wyrzucić ze swojego życia... - taki to głupi paradoks, z jednej strony jestem daleko od niego, a z drugiej - nie potrafię przekroczyć tej ostatecznej granicy, za której już nie będzie do Niego powrotu, w moich oczach...

za bardzo wtopiłam się w ten świat...
moje zmysły się uśpiły...
modlitwa... teraz widzę, że bez modlitwy człowiek za daleko nie zajdzie... tylko tyle, że ja teraz nawet nie mam śmiałości wrócić do modlitwy...
cały czas mówiłam, że Bóg w moim życiu jest ważny... i niezauważalnie zszedł z pierwszego miejsca... choć ja wciąż myślałam, że On tam jest... i nagle Bóg stanął OBOK mojego życia... oddzieliłam życie moje zewnętrzne od życia mojego duchowego...
a teraz stoję. zatrzymałam się. zobaczyłam co się stało. nie chciałam... naprawdę nie chciałam by tak się stało... :( :( lecz już za późno. szkoda.
jak teraz żyć?
jak znaleźć w sobie siłę by wstać?
jak dać sobie kolejną szansę? by wstać? by wszystko zacząć od początku?
jak... znaleźć takiego kapłana, z który można będzie porozmawiać... bo tych "dzięciołów", którzy jeszcze patrzą na zegarek, i przerywają ci, bo chcą dalej dalej dalej... mam dosyć!!

potrzeba czasu...
czas... - pojęcie względne...

czuję się pusto, nijak, samotnie...

* * *

mam dosyć tego dziwnego ludzkiego traktowania mojego życia! ciągła ironia, podśmiewanie się, traktowanie wszystkiego z ironią... a może mi się tylko tak wydaje? no ale dlaczego jak się czepią tematu to ględzą i ględzą? dlaczego nie mogą zaakceptować, pogodzić się, przyjąć do wiadomości, że ja też mam prawo do swojego życia?! dlaczego wciąż chcą we wszystkim mnie kontrolować? dlaczego sprawdzają co robię? dlaczego czepiają się pierdół? dlaczego nie podoba się im to jak się ubieram, czeszę? dlaczego chcą bym była idealna? dlaczego nie mogą zaakceptować mnie takiej jaka jestem??!!! to tak straszliwie BOLI!!!!! boli... gdy szklanka mojej cierpliwości odnośnie tego przepełnia się... boli, bardzo boli... :(
chciałabym im wykrzyczeć by dali spokój, że ja się staram, że inni uważają mnie za mądrą, za inteligentną, za wspaniałą... dlaczego oni tego nie widzą? dlaczego nie chcą dostrzec? dlaczego nie chcą uwierzyć, że to prawda, że NAPRAWDĘ inni myślą o mnie dobrze i uważają mnie za mądrą osóbkę, że to prawda. - to jak walka Don Kochota z wiatrakami... ja swoje i oni swoje.
a ja się staram... naprawdę się staram.
ale kiedy już nie mogę ich przekonać to bierze mnie ogromna nerwica, i płakać mi się jedynie chce, ale przecież to i tak nic nie da... :( tylko rezultacie zamykam się w sobie... na ludzi, na świat... i znowu zaczynam tak żyć by wychodzić na tym dobrze...
dlaczego się śmieją?
dlaczego krytykują?
dlaczego chcą zmieniać, a nie potrafią dostrzec tego jaka jestem?

ehh...
dziwne to moje życie jest!

muszę nabrać dystansu...
muszę się odnaleźć...
muszę to wszystko jakoś ogarnąć...
muszę... bo "zwariuję"

co mam powiedzieć jeszcze?
chyba trochę wyrzuciłam z siebie.
co prawda to wiele nie zmieni, ale przynajmniej się wypisałam.
co mam zrobić?
- będę stać, i czekać, bo podobno On w końcu przychodzi na czas, i Sam w 'Swoim czasie' rozwiązuje. więc nie pozostaje mi nic innego jak czekać.
będę czekać na Twoje, Panie, Anioły...
będę czekać na Ciebie, Panie...
- nie pozostaje mi nic innego...

choć to wszystko takie zagmatwane, i z jednej strony nie mam odwagi spojrzeć Ci w Twarz, to z drugiej strony PROSZĘ przybądź do mnie... daj łaskę zauważenia Twej pomocy, którą mi ofiarować możesz; daj łaskę poznania po co to wszystko było; daj łaskę powstania i siły by iść dalej, z Tobą...

proszę, przybądź Boże, z powrotem, do mojego życia...

...
:(