sobota, 25 stycznia 2014

świadectwo życia z Jezusem

Przeglądając stronę Ruchu znalazłam swoje świadectwo...
Napisałam tam: ”Lecz choćbym nie wiem jak daleko uciekła, jednak tak definitywnie opuścić oazę, zerwać więc z Panem Bogiem NIE POTRAFIĘ! :)”
Jednak 7 lat to szmat czasu....
I z Bogiem też zerwałam, oj zerwałam...

Był to czas... nauczył mnie niesamowicie wiele.... cennej nauki na dalsze życie. Ale nie będę ukrywać, czasem przychodzi ten żal, że czemu musiało się to wszystko zdarzyć...
dosięgłam dna.
musiałam na nowo stanąć na nogi.
rozpoznać co jest dla mnie ważne.
porzucić cały utkany świat, dorosnąć, powstać na nowo... odnaleźć się na nowo w życiu.
nie napiszę tu, że był cud i powróciłam.
Nie, nie było tak.
było dno, a nawet dno dna....
kiedyś ktoś wykorzystał Boga przeciwko mnie... pod płaszczem dobroci wprowadził w świat niedobry. naobiecywał, i zostawił.
Poczułam się bardzo zraniona, oszukana, niekochana.
zamknęłam się na Boga. zmieniłam podejście do życia, wiary, religii...

i pojawił się on... wszystko było takie inne. można było szaaaleć, nie patrzeć na nic. tylko czasem dochodził wewnętrzny głos, że może nie tędy droga... ale wszelki ten głos zagłuszałam, wyrzucałam go z życia, serca. On walczył o mnie... ale nie chciałam, bo przecież tyle osób, młodych, nie żyje z Nim i nie robi się nic. odeszłam. a On pozwolił mi odejść.
było tak cudownie.... pozornie.

kiedy znajomość weszła na wyższy poziom... On znowu zaczął przypominać się, ale my chcieliśmy inaczej żyć.
Pozwolił na to. Kiedy znajomość ta wchodziła na następny poziom, miałam chytry plan, że może teraz coś przeszmugluje do związku.... by On pojawił się... ale na naszych zasadach... bo teraz wypadało by... ale nie pojawił się. ja zaczęłam odczuwać że czegoś zaczyna mi brakować... głupio było mi do Niego przychodzić, obiecywać poprawę, która była nierealna... ale zaraz przychodziło tłumaczenie, że wiele osób tak żyje i jest ok, i szło się dalej... tylko czasem bolało, że on, człowiek z którym miałam stać się jednością przyjmie ten Sakrament niegodzien, bo on nie widział w tym całkowicie nic złego... bolało, ale wypierałam...

dziś, z perspektywy czasu wiem, że to nie miało prawa przetrwać, choćby tylko ze względu na to.

gdy się wszystko skończyło... tak ostatecznie w moje ćwierćwiecze... to już całkowicie rozsypałam się... załamał się mój świat... gdzieś z 2, 3, 4 tygodnie, nie pamiętam dokładnie, przeleżałam w łóżku.... moi bliscy byli przekochani wówczas w sposób szczególny. życie przestało mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.. nie liczyło się nic. wychodziłam z domu i szłam, nie patrząc na nic... posuwałam się ulicami, jak zjawa... Anioł Stróż tam miał dopiero roboty ze mną by tak robić, żebym nie weszła pod żaden samochód...

później pojawił się jeszcze on... burzliwy, krótki romans....
i wtedy to dosięgłam dna dna.
...
szybko zaczęło się i jeszcze szybciej skończyło...

czemu?
bo doszło do mnie... pierwszy raz od tylu lat...
nie byłam w stanie zagłuszyć Jego Głosu... Jego Słów...
Poczułam się mega niegodna Jego...
doszedł do mnie cały ból, ten cały ból tyle lat skrywany... a On mówił mi, że mnie kocha...
Nie rozumiałam, bolało niemiłosiernie!
...

Jak może mnie kochać? mnie nagą Ewę z Raju....

Mieszały się pragnienia z niegodnością...

zaczęłam żyć w zawieszeniu... wracałam wspomnieniami do czasów licealnej oazy, do czasu zachwytu nad Bogiem...
uświadomiłam sobie, że przecież kiedyś tam przyjęłam Go do swojego życia jako Pana i Zbawiciela... - i dopiero tam, w tym momencie zaczęłam rozumieć to nieświadome kiedyś przyjęcie. On jest moim Panem, On decyduje, On kocha, tylko On może zbawić...
dochodziło do mnie jak Jego... jak siebie.... zraniłam.

To był czas by pozbierać się... by od podstaw poznać siebie... poznać co lubię robić, jakie mam pasje, co sprawia mi radość, a co mnie denerwuje... musiałam zbudować się na nowo. zaczęłam wyrażać swoje zdania, a różne miałam je. Zaczęłam przzzeeeklinać.
Sprawiało mi to ulgę, ale ostatnio coraz mniej mi tego potrzeba.
Poznałam się od wszystkich stron, tych dobrych, i tych mniej.

Przez ten cały czas poznawania siebie byłam sama; i tylko czasem On odzywał się do mojego serca, i wówczas serce płakało.

A później...znalazłam się we właściwym miejscu, we właściwym czasie...
był to Popielec i początek rekolekcji... obce miasto, obcy kościół, z grzeczności poszłam z koleżanką, by nie robić jej przykrości...
i w końcu... Jego słowa przemówiły do mnie.
kościół pełen ludzi... a mnie się wydawało, że to Słowo było mówione tylko do mnie... jakby cały ten tłum ludzi stojących obok mnie przestał istnieć... i zostałam tylko ja i On.
każde słowo mnie dotykało, każde słowo otwierało we mnie te zakamarki daaawno i szczelnie zamknięte, zasypane, zaklejone... ”[Bóg mówił] cieszę się, że przyszedłeś/szłaś. Czekałem na ciebie. Już nie uciekaj, nie bój się, wystarczy. Jesteś, więcej nie trzeba...”
Dobrze, że miałam wówczas katar.... dobrze, że dużo ludzi wówczas było, nikt nie widział jak łzy ocieram... coś pękło.

Później wróciłam do domu... ale to co tam usłyszałam zasiane zostało, i jakoś przestałam się bronić przed nim. moja poduszka wiele łez przyjęła. On mówił do mojego serca, a mnie łzy leciały z oczu same...
Zaczęło się... niezwykle delikatnie pokazywanie, tych miejsc co bolały, poranione zostały.
Nie było tak, że przyjmowałam wszystko z pokorą. buntowałam się, ale On delikatnie wszedł tam wtedy na tym kazaniu, zasiał ziarno Swojej Miłości, i cierpliwie nie odpuszczał.
i przyszedł czas na oczyszczenie...
i poddałam się na Jego działanie.... i dalej leczył..
zaczęło do mnie dochodzić, co się stało... że niezwykle zraniłam Tego, który mnie kocha bezgranicznie, aż do tego stopnia, że Umarł za moje grzechy na Krzyżu...

i któregoś dnia, świadomie, w cztery oczy, tylko w Jego obecności, przysięgłam Mu czystość. - wiem, że weszłam na trudną ścieżkę... bo wiem, że w obecnych czasach jest to archaiczne, ale... te wszystkie wcześniejsze doświadczenia pokazały mi jakie współżycie niesakramentalne jest straszne, choćby nie wiem w jaki płaszcz było ubrane... i jaki człowiek jest wypalony, zniszczony, i ile wysiłku potrzeba i nie lada odwagi...by stanąć w Prawdzie przed Nim. A On Cię kocha, i wszystko wybacza!! - niesamowite, wspaniałe, słowa tego nie są w stanie opisać ;) więc skoro, On się tak dla mnie, dla nas poświęcił, to i my musimy, jeżeli chcemy, coś z siebie dać.

żałuję tego co straciłam.
Jednak dopiero teraz mogę to powiedzieć. przedtem wszystko było dla mnie takie luzackie, nie było wartości większej...

Modlę się o dobrego człowieka, proszę Pana by postawił przede mną taką osobę, która uszanuje mój wybór, która zrozumie, że jest dla mnie ważna, ale jest Bóg, który jest Ważniejszy ponad wszystko.
Jeżeli takiej osoby nie spotkam to pozostanę sama. Jestem tego świadoma. - czy pogodzona? - chyba nie do końca, bo pragnę stać się matką... poczuć ruchy dzieciątka pod sercem... ale jeżeli nie spotkam mężczyzny, który to uszanuję, to przyjmę samotność.
Z resztą samotności musiałam się nauczyć... trochę już jestem sama.

Trzeba umieć przyjmować i cieszyć się z tego co daje los.

Nieustannie uczę się pokory, posłuszeństwa wobec Woli Bożej - niezwykle ciężka ta nauka... ale przecież Jezus wie co jest dla mnie najlepsze, więc niech prowadzi.
Nieustannie uczę się wiary dojrzałej, prawdziwej.
Trudna nauka, ale jednocześnie niezwykle owocna, więc choć ciężko mi jest to trwam.
Wiem, że jeszcze niezwykle wiele mi brakuję. Widzę, że nie jestem doskonała, widzę swoje ułomności. Chciałabym być bardziej przykładna, ale nie można mieć wszystkiego na raz.... więc małymi kroczkami próbuję coś zdobyć.. potykam się, upadam, i powracam z wiarą i miłością.
i wszystko, całą codzienność, staram się Jemu oddawać.

Dziś mogę powiedzieć zdecydowanie świadomie, że Jezus jest moim Panem i Zbawicielem.
I niech tak już zostanie.

Jut