piątek, 19 października 2007

"Straszną jest rzeczą,
kiedy dusza szybciej zmęczy się życiem
niż ciało."
(Marek Aureliusz)


I ja właśnie tak się czuję.
Nie ma we mnie życia...
Nie ma we mnie radości...
Chcę spać...
Nie chce mi się nic.
Wszystko co wokół mnie się dzieje tak BARDZO mnie boli...
Czuję się tak straszliwie samotna...
Dlaczego ja zawsze muszę mieć tak straszliwie pod górę?!...
Czy to kiedyś minie?!
Mam dosyć... WSZYSTKIEGO dosyć!...
ekh... sceptyczny

wtorek, 2 października 2007

niczego w życiu nie można być pewnym

taki mam dziś nastrój na pisanie...
zmienia się trochę, a może w pewnien sposób dużo w moim życiu... - ciężko to na dzień dzisiejszy określić.

* * *

w życiu nie można być pewnym niczego, a ja byłam pewna, a teraz się to wszystko zmieniło...
ale spróbuję to napisać w jakimś porządku chronologicznym ;) - może mi się uda.

jak wiecie tegoroczny temat w Kościele Katolickim brzmi: "Przypatrzcie się powołaniu waszemu". bardzo bliski jest mi ten temat, ten czas, ten rok...
znacie moją historię, moje plany....
trochę się zmieniło...
ale to wszystko pokolei :)

pamiętam, że jeszcze do maja tego roku byłam pewna, byłam przykonana, że moją drogą jest droga zakonna. i nagle nastały czarne chmury... myślałam, że to takie 'normalne' czarne chmury, że to przyjdzie, minie...
tak nagle zaczęłam rozmyślać o Rodzinie, o pięknie tego Sakramentu, o Bogu w Rodzinie, ale takim Bogu na codzień, a nie tylko od święta... zaczęłam zachwycać się pięknem miłości przedmałżeńskiej, do której nie jest potrzebny seks, by pokazać tej drugiej połówce jak bardzo się ją kocha. zaczęłam sobie zdawać sprawę jakie to odpowiedziealne zadanie biorą osoby, które decydują się wstąpić w ten świety związek małżeński, bo przeciez mają oni za główne zadanie właściwie wychować dzieci.
zastanawiałam się co to ma znaczyć. skąd takie myśli?! "przecież ja już odkryłam swoje powołanie" - myślałam... nie, nie, nie... nie chciałam nad tym myśleć i jednocześnie nie mogłam przestać.
aż w końcu dałam sobie "pozwolenie" na takie myśli; stwierdziłam, że muszę się z nimi zmierzyć; że to tak bez powodu się nie pojawiło...
pozwoliłam sobie na myśli na wszelakie tematy, na konfrontacje z moimi marzeniami, pragnieniami, tęsknotami...
tak w tym rozmyślaniu nastały wakacje. sesja zdana. czas odpoczynku... i długo nie odpoczęłam, bo na wakacje zjechały moje dzieciaki, tzn. dzieci mojego rodzeństwa. i miałam możliwość poczucia się na swój sposób jak matka. wczesne wstawanie, śniadania, ubieranie się bądź przebieranie się (bo oni potrafili szybko sie ubrudzić), zabawy, zwracanie uwagi, nie pozwalanie na niektóre rzeczy, mycie, uczenie wycierania pupy, kąpanie, spanie.... i tak przez - sumując - 3 dobre tygodnie.
urwisy z mich, ale każde z nich poterafi tak podejść człowieka, że na twarzy pojawia się uśmiech jak rogal, taaaaki duuży; i nawet jakbyś się złościła wszystko mija... :D
nie miałam w tym czasie zbytnio czasu na rozmyślanie ;) hehehe
dzieci odjechały, a ja pojechałam na rekolekcje. :):):)
był to błogosławiony czas.
był to baaardzo trudny czas.
były to dni bogate w terść i w doświadczenie.
kazdego dnia musiałaś zmierzyć się z "tematem dnia" by tak naprawdę móc właściwie przeżyć kolejny dzień; każdy kolejny dzień wynikał z tego porzedzajacego go.
nie dało sie tak zrobić by odpuścić chociaż jeden dzień - bo wtedy wszystko następne się nie kleiło....
trzeba było ze wszystkim sie zmierzyć...
w sumie pojechałam na te rekolekcje bez większych oczekiwań. traktowałam je raczej jako ukoronowanie całorocznej pracy.
można nawet rzec, że czułam się niegodna jechania na "dwójkę".
mślałam by się wycofać...
wyjazd wydawał mi się bez sensu.
każdy dzień wydawał mi się beż sensu.
nie było żadnych wielkich uniesień; wszystko było takie normalne, zwyczajne.
siedziałam w Kaplicy i bez celu parzyłam się w okno.
na Namiocie Spotkania nie mogłam się skupić, moje myśli gdzieś mi uciekały. nie chciałam słyszeć słów Boga. bałam się tych słów. nie wiedziałam co mogę usłyszeć...

każdy dzień podczas tych 17 dni był ważny, ale kilka było szczególnych.
i tak na "Dzień dobry" pierwszy dzień. temat dnia - "Niewola".
Moja niewola....
rekolekcje uświadomiły mi, że to jest prawda, że moja niewolą jest uzależnienie od Koteczka. ale to bajka na osobny temat - może kiedyś Wam o tym napiszę.
rekolekcje uświadomiły mi, że nie dopuszczam do siebie tej myśłi, ze jestem od tego uzależniona.
rekolekcje się skończyły, zaczęło się życie. a ja widzę jak sobie nie radzę w tej walce, jak przegrywam, jak nie mam siły walczyć, bo i tak nie wygram...

kolejny dzień - dzień trzeci. temat dnia: "Bóg z nami".
kąpletne zaskoczenie!!!
jak to?! Bóg jest ze mną??? gdzie!!! mówię Mu 'daj znak', a On milczy!!! - mniej więcej takie myśli miałam.
następny dzień - dzień czwarty - temat dnia: "Bóg wzywa".
na Namiocie Spotkania rozważaliśmy "powołanie Mojżesza" (Wj3,1-12; 4,1-17).
to był dla mnie baaardzo trudny dzień, trudny Namiot...
zaczęły się pytania: "Jakie jest to moje powołanie???!!".
bałam się. czułam się zagubiona. czułam się zaprowadzona w kozi róg!
z jednej strony były te wszystkie chwile, które przeżywałam podczas zagłębiania sie w relacjach z Panem Bogiem; podczas których rozpoznawałam swoje powołanie do życia zakonnego... a z drugiej strony stanęły marzenia o rodzinie, i taka wielka nicość w sercu, którą miałam w sobie.
to była walka między wolą Bożą a moją wolą; moją wolną wolą.... ciagle brzmiało mi w głowie pytanie: "Gdzie jest moje miejsce? jakie jest moje powołanie???"
dzień piaty. temat dnia: "Bóg posyła".
te dwa dni były szczególnie ciężkie! ale to właśnie tego dnia przyszła ulga. nie miałam wyjścia - musiałam wysłuchać tego co Pan chce mi powiedzieć; już nie miałam ochoty na ucieczkę; nie miałam sił.
dotarło do mnie, że w tych wszystkich rozważaniach nad tajemnicą życia... nad tajemnicą powołania... nad moim powołaniem... zapomniałam o najważniejszym ZAPOMNIAŁAM o Miłości, i o miłości. swoją uwagę zwróciłam tylko na powołaniu do życia zakonnego... myśłałam/żyłam przyszłością.... tak układałam swoje życie by wszystko robić pod "moje" przyszłe życie... zapomniałam o życiu teraźniejszością. zapomniałam o wzrastaniu w miłości. moja miłość stała się taka płytka. zapomniałam, że każdy z nas został powołany do świętości.

podczas kazań ksiądz moderator uświadomił mi, że Jezus nie mówi nam musisz; On tylko proponuje. przychodzi z propozycją cicho, by nie ingerować w nasze życie. tylko proponuje... a to, ze nagle zmieniamy decyzje, że mamy wyrzuty sumienia, że myślimy o innych drogach, i wydaje nam się to złe - TO NIE JEST ZŁE!!! to jest normalne. każda droga życia jest piękna. każda ma swoje plusy i minusy. to, że myślimy o różnych drogach to dobrze, bo to znaczy, że nie zatrzymaliśmy się na danym etapie, a chcemy być "pewni", chcemy sie dobrze czuć w tym co wybraliśmy, w tym co wybieramy każdego dnia...

po przeżyciu tych wszystkich 17 dni, ze szczególnym uwzglęgnieniem tych dni, które opisałam wyżej, nagle przyszło do mnie olśnienie!!! Pan otworzył przede mną kolejny rąbek Swej Tajemnicy...
wiecie co, czuję w końcu pokój jeżeli chodzi o moje powołanie.
Bóg jest Miłością!
moje życie ma być dążeniem do świętości i miłości.
moje życie ma być dażeniem do zjednoczenia z Bogiem!
moje życie ma trwać " tu i teraz".
podczas tych około dwóch lat, podczas których rozpoznawałam moje powołanie, zgłębiałam relacje z Bogiem, poznawałam Go - On UCZYŁ mnie miłości, On obdarzał mnie Swą miłością, pokazywał mi jak kochać ludzi. to była i jest bardzo dobra, bardzo potrzebna lekcja.
moim zgromadzeniem, o którym myślałam, o którym myślę, które jest bliskie memu sercu jest Zgromadzenie Świętej Rodziny z Nazaretu. czyli jednak Rodzina.
najpierw Pan nauczył mnie kochać, a potem pokazał, że moje miejsce jest w Rodzinie, bym tam mogła siać miłość; by z mojej Rodziny wychodziła miłość i Miłość...

i tyle.
i czuję pokój serca, i radość.

a Pana Boga... ja Go po prostu KOCHAM do szaleństwa!!!

a Nazaret jest i na zawsze pozostanie mi bliski.

* * *

hm... to może póki co starczy?
w końcu muszę mieć o czym pisać w kolejnych notkach ;)

Serdecznie pozdrawiam!!!

kilka słów po długiej przerwie

Witajcie!!! :)
Wróciłam do domu już jakiś czas temu.
Wakacje skończyły się.
Szkoła już się zaczęła; kolejny rok... - to już czwarty! Jejku, tak szybko leci ten czas!!! Jeszcze nie dociera to domnie, że już jestem za połową studiów. Teraz mam trudne zadanie do zrealizowania.... - a mianowicie muszę wymyśłić sobie temat pracy magisterskiej, a to wcale nie jest takie proste!!! Myślę już na ten temat przez całe wakacje, i póki co nadal nie wiem; ale może jakoś coś wymyślę.

Co tam jeszcze u mnie słychać? - Hm....

W moim zewnętrznym życiu nic się nie zmieniło. Nadal mieszkam tam gdzie mieszkałam, robię to co do tej pory robiłam. Wszystko po staremu.

W wakacje opiekowałam się dzieciakami mojego rodzeństwa. Jakby te wszystkie mojedni policzyć podczas, których się nimi zajmowałam to wyjdzie około miesiąca! ;)

Byłam na rekolekcjach, nawet dwa razy.
Najpierw na "dwójce" w Ochotnicy Dolnej, a potem na ORA w Częstochowie.
Hm... dużo mi dał ten czas - święty czas.
Powiem jak: jeśli chodzi o to moje wewnętrzne życie, które przekłada się na to jak funkcjonuję wśród ludzi, co myślę, jakie mam nastawienie do świata, ludzi, do samej siebie i swojej przyszłości, to ten czas rekolekcji spowodował w moim życiu zmiany. Tak, zmieniło się coś w moim myśleniu apropos pewnych spraw.... ale o tym innym razem.

Ale czas wakacji, czas rekolekcji minął i znów trzeba było / trzeba umieć wrócić do rzeczywistości. A ta nie jest taka piękna, jakby się mogło zdawać.... - Niby to oczywiste, a jednak wciąż trudne do przyjęcia.
Niektórym trudno uwierzyć, że od czasu wakacji potrafiłam się tak zmienić... Najpierw na lepsze, a teraz na gorsze... Ciągle ludziom wydaje się, że wiedzą lepiej co jest dla mnie dobre!!!.... Nikt mnie nie zna! Nikt tak na prawdę nie wie czego ja chcę, czego pragnę... do czego dążę!!!!....
Heh, takie to chore jest! - ale nie chcę póki co o tym pisać; może kiedyś tam, przy innej okazji.

No, więc póki co ja kończę tą notkę.
Odezwę się, jak będę czuła taką potrzebę :)

Serdecznie Was pozdrawiam!!!
Gorące buziaki posyłam!!!!