wtorek, 22 maja 2007

hmmm....

nawet nie wyobrażacie sobie ile w ciągu jednego dnia może się wydarzyć....
och, zapewniam Was, że DUUUŻO.... :)
nie mówię, że jest super już, bo nie jest...
złość mi przeszła, ale pozostała obojętność, pustka....
dopadła mnie Wielka Cisza...
eh... muszę zagryźć zęby i przejść przez sesję, a potem MUSZĘ gdzieś wyjechać... odciąć sie od świata... muszę stanąć twarzą w twarz z sobą samą... i muszę podjać jakieś, choćby maleńkie decyzje... muszę przemyśleć wiele spraw... coś muszę zrobić ze swoim życiem, bo już tak dłużej nie mogę... muszę się nauczyć bycia małą egoistką... i zacząć robić coś dla siebie... dla swojej przyszłości... dla swojego życia... muszę się stać egoistką, oczywiście w zdrowych granicach... taką maleńką... muszę się nauczyć żyć... muszę się nauczyć odwagi... muszę się nauczyć wiary w siebie... tak, wiem, że duże wymagania sobie stawiam, ale po prostu muszę by odnaleźć się w życiu, w świecie... bo póki co czuję się bardzo bardzo bardzo zagubiona w tym wszystkim...

niedziela, 20 maja 2007

grzecznie mówiąc MAM DOSYĆ...

heh, znowu MAM DOSYĆ.....
czuję się bardzo zagubiona w tym wszystkim...
nie wiem jak mam 'ugryźć' to wszystko co się wokół mnie dzieje...
niemo wołam o pomoc....
niemo mówię 'nie'....
niemo mówię to co czuję... ale NIKT tego nie potrafi dostrzec....
a gdy zaczynam głośno mówić co mnie boli jest "niegrzeczną dziewczynką"....
czy oni nie mogą mnie zacząc traktować inaczej?
nikt się nie liczy z moimi słowami, z moi zdaniem....
najlepiej jest na mnie wszystko zrzucić....
to ja "zawsze" wszystko robię źle....
gdy chcę im pokazać swoje prawdziwe JA to podobno źle się zachowuję....
na każdym kroku jest coś źle z mojej strony!!!.....
źle się ubieram, źle się czeszę, źle mówię, źle chodzę, źle stoję, źle postępuję... z nieodpowiednim towarzystwem się zadaję... cała jestem zła i do niczego...
jestem jakaś dziwna, bo jeszcze nie mam żadnego faceta... ciągle mi na ten temat trują... (... !)
to na mnie można wrzeszczeć.... to mnie mozna krytykować... to ja zawsze wszystko źle robię... to ze mnie można się nabijać i śmiać....
inni mogą wyrażać to co czują - ja nie mogę....
na każdym kroku mam powtarzane, że oni nie mieli tak dobrze jak ja mam... i że ja tego ich wysiłku nie potrafię docenić...
ja jestem pośmiewiskiem... czarną owcą....
ja nigdy nie byłam taka zdolna jak oni...
ja się nie nadaję do żadnej pracy, bo sie nie nadaję... nie jestem ani błyskotliwa, ani zaradna, ani śmiała...
no nie, ja powinnam iść do pracy! no ale przecież ja nic nie umiem robić
ja nic w domu nie robie... ja nic nie robię dobrze... - tylko oni są niezastąpieni! ...
tylko oni dokładnie wszystko robią...
ja jestem nic niewarta... do niczego.. jestem głupia...

ale na zewnątrz dowiaduje się od ludzi, że oni są ze mnie dumni... to jest takie dziwne... po prostu, WOW!! oni dobrze myślą o mnie... tylko czemu nie umieją mi tego powiedzieć?

dlaczego nie umiemy ze sobą rozmawiać?
dlaczego nie umiemy być wobec siebie otwarci, po prostu sobą?
dlaczego??!!!!....

dlaczego oni nie wierzą we mnie?
ja nie chcę wiary moich znajomych ani innych ludzi....
ja pragnę wiary z ich strony... ze strony Koteczka szczególnie!!!!!!
Koteczku, czemu nie wierzysz we mnie?

wiecie... ja sama nie wierzę w siebie...
wciąż pracuję nad tym...
wciąz wszystko robie by uwierzyć.... by poprawić sobie swoją samoocenę... i NIE POTRAFIĘ!!! i wciąz mi się nie udaję!!! - to tak bardzo mnie dołuje!!!
heh, czasem myślę, że jest wszystko dobrze... i wtedy zonk! i cały mój domek z kart, który tyle budowałam burzy się!
...
po prostu brak mi słów!!! i tylko ryczeć mi się chce!!!!!!!!!!!!!! :( :( :( :(
i nawet nie mam się komu wtedy wygadać, wykrzyczeć..... no bo po co innym będę zawracać głowę? inni też mają swoje zmartwienia.
tak bardzo czuję się samotna!
tak bardzo źle mi wtedy...
... ale muszę ukrywać to wszystko przed moimi, bo oni i tak tego nie zrozumieją... bo spojrzą jak na idiotkę... bo "co ty chcesz - wszystko masz!"....

nawet nie wyobrażacie sobie, ile wysiłku kosztują mnie proste czynności... nauka... obecnie kurs na prawko... wyjścia i spotkania się ze znajomymi... moje spotkania oazowe... moje bycie w Ruchu....
czemu?
bo nie wierzę w siebie
bo co z tego, że będę się uczyła jak i tak nie zdam ani egzaminów w szkole ani egzaminu na prawko
bo mam dosyć kombinowania
mam dosyć ciągłego "chodzenia do bibliotek", bo wiem jak reagują na to, że mam tam jakieś spotkanie z kimś tam....
a oaza to już wogóle osobny temat! za kazdym razem jest jakieś zdanie... tak było i jest. w przeciągu ostatniego tygodnia byłam już 3 razy w stronach Kościoła... raz na swoim spotkaniu, drugi raz na spotkanku integracyjnym ;) , trzeci raz na spotkaniu z młodszą grupą (oj, to było trudne spotkanie ... ale to odrębny temat)... no dzisiaj byłam "normalnie" w Kościele na Mszy i teraz mam po prostu problem... jutro znowu mam swoje spotkanie... czy pójdę? - nie wiem :/ planuje się nam w tym tygodniu także ognisko... - tu na pewno nie pójdę; no niestety. w sobotę mam Dzień Wspólnoty... - hm... zobaczymy; póki co trudno jest mi jednoznacznie powiedzieć 'tak' bądź 'nie'. jeszcze poza tym jest / powstaje jeszcze chórek dziewczynek - heh, ja tam się nie wyrywam do śpiewu, ale zawsze przyjść na próbę, przypilnować je, zwyczajnie pośpiewać.... zachęcić do przychodzenia na oazki... no bo przecież ja jestem dinozaur... a żeby była oaza w parafii muszą być osoby, które będą chodzić... a takto może się okazać po wakacjach, że wszystko sie skończy :/ ekh... nie chciałabym tego
no ale, żeby móc to wszystko rozkręcić trzeba w tym być.... a ja nie mogę.... naprawdę bardzo bym chciała, choć możecie nie wierzyć w to, ale... ekh, istnieje.... musi zawsze być jakieś 'ale' :( a ja mam już dosyć!!! nie mam siły słuchać.... nie mam siły walczyć o swoje.... :( :( :( prawda, że smutne... :( nie mam siły walczyć jeśli chodzi o oazę, nie mam siły walczyć jeśli chodzi o zwykłe życie, nie mam siły walczyć jesli chodzi o moją przyszłość....
"już tak często tam chodzisz że może lepiej idz odrazu do zakonu; po co ci ta szkoła..." , " nie za często tam zaglądasz?...", "ty tylko choć na te łołazy, a nie ucz się!!!!", "ja to chyba nigdy nie przetłumaczę ci!!", itp. - dlaczego oni nie mogą zrozumieć mnie?
już i tak się przełamałam i zdarza mi się chodzić na spotkanika integracyjne....
ale tak ogólnie to ograniczam swoje wypady tylko do minimum, czyli tylko chodzę na spotkania, bez podejmowania żadnych posług; zazwyczaj się wykręcam...
to wszystko jest takie dziwne!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

wogóle zauwarzyłam u siebie, że zamknęłam się na ludzi, na świat....
już nie umiem tak jak kiedyś rozmawiać z ludzmi, nie jestem wobec nich otwarta...
przybrałam posępną twarz, straciłam radość życia....
wciąz jestem posępna, smutna, stonowana, poważna.... stresuje mnie przebywanie z ludźmi, rozmowa z nimi.... jeszcze jak jestem sama to jak cie mogę, ale jak oni są to już wogóle masakra na całego!!!
wszystko mnie paraliżuje
boję się żyć
boję się być sobą
:(

z jednej strony ulżyło mi gdy to tu napisałam, ale...
z drugiej strony co to da? puste gadanie!!!
czy jest jakieś wyjście z tego?
co mam zrobić?
jak mam sobie pomóc?

ja nie chcę byście uznali, że moi są okropni... oni są kochani... źle się czuję, ze tak o nich piszę... wiem, że nie powinnam.... ale tylko tu mogę powiedzieć to wszystko... przecież im nie powiem tego, bo i tak by nie zrozumieli, a pewno by sie naburmuszyli....

wciąz słyszę: "nie znasz się na życiu", "co ty wiesz o życiu", "sama byś sobie nie poradziła...", "jesteś jak dziecko" - tak, jestem jak dziecko! ja się tak specjalnie zachowuje!!!! bo tak jest łatwiej żyć....

"tak jak ja nikt cię nie zna..." - NIEPRAWDA!!!!!!!!! Ty wogóle mnie nie znasz!!! nie wiesz co czuję, co myślę.... nie wiedzisz kiedy jestem smutna, kiedy coś mi "leży na wątrobie".... i tak bym Ci nie powiedziała... - wybacz, ale niestety nie powiedziałabym Ci, bo.... nie potrafię Ci zaufać... - niestety ale to prawda, bardzo bolesna dla mnie prawda...
Ty żyjesz w swoim świecie.... zamknęłąś się na radość życia... zamknęłaś się na mnie... odpychasz mnie... :(
wpadłąś w jakieś stereotypy... z jednej strony chcesz wyjśc do ludzi, chcesz pogadać, a z drugiej - zamykasz sie na świat, na mnie... mówisz, że nikt Cię nie rozumie... że nikt sie Tobą nie interesuje.... - co Ty mówisz?!!!! jak tak możesz mówić?!!!!!!! przecież to nie prawda!!!!!!!! - ale to do Ciebie nie dociera....
tu nie pójdziesz, bo coś tam... tam nie pójdzesz, bo coś znowu innego...
"lubię siedzeć w bloku tylko wtedy, gdy deszcz pada..." - tak mówisz
"ja to już niedługo umrę. no cóż każdy kiedyś musi. ale dlaczego inni ludzie mają takie bezstresowe życie? dlaczego..." - to też Twoje słowa. a ja bym chciała Ci powiedzieć, że..... - nie wiem co mam Ci powiedzieć....
ja do śmierci prócz takiego zwykłego ziemskiego podejścia, podchodzę jeszcze z nadzieją i radością na wkońcu spotkanie się z Panem.... - ale przecież Ty mnie nie zrozumiesz.... nawet nie warto próbować!....
jak mam Ci wyjaśnić sens Twojego życia? jak mam Cię przekonać, że miałaś radosne chwile w swym życiu? jak mam Ci wytłumaczyć sens cierpienia? - kiedy Ty na wszystko się zamknęłaś??!!!! jak mam Cię otworzyć??
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz poczuła w sobie tą radość życia, tą siłę jaką czerpię od Jezusa.
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz poczuła w sobie tą miłość, tą miłość jaką obdarza mnie Pan.
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz puczuła w sobie tą nadzięję jaką mi daje Pan... aż chce się żyć... mimo, iż czasami jest tak strasznie ciężko...
tak bardzo bym chciała byś była jeszcze była w życiu szczęśliwa...
tak bardzo chcę dla Ciebie wszystkiego dobrego.
tak bardzo Cię kocham.

tak bardzo chciałabym Ci pomóc... i nie wiem jak :(
nie wiem jak pomóc Tobie , ani nie wiem jak pomóc sobie....

tak mi smutno


czuję się jakbym przegrała życie.
czuję, że stoję w miejscu.
nie potrafię rozwinąć skrzydeł.
wciąż walczę z wiatrakami.
uciekam od tego co kocham.
uciekam od Tego Którego kocham.
jestem uzależniona od Koteczków.
swoje życie dostosowuję do nich.
nie mam ogwagi walczyć o swoje.
nie mam w sobie odwagi.
nie wierzę w siebie.
...
i po uświadomieniu sobie tego wszystkiego... przechodzimy na "wyższy stopień jazdy"... i pytania...
jakie jest moje miejsce w życiu?
jaki jest sens mojego życia?
po co żyję??!!!!!!
czy życie ma sens?
jak sens ma moje życie?
co wybrać powinnam?
Boże, o co chodzi!!!! bo ja nic nie rozumiem :(:(:(:
...

i popadam w totalnego doła!
i uciekam
i myślę
i nie widzę sensu
i wszystko staje się jeszcze bardziej udziwnione niż jest
i chce mi się krzyczeć
i duszę wszystko w sobie
i wołam niemo o pomoc, bo przecież nie będę nikomu zawracać glowy moimi problemami, bo każdy ma swoje sprawy na głowie

i mam dosyć...
zwyczajnie MAM DOSYĆ wszystkiego....
...

:(

powiedz co się stało... bo ja mam już dosyć!

Mamo, powiedz co się stało...
Czemu nie umiemy ze sobą rozmawiać?
Powiedz mi o co chodzi.
Pokażmy się sobie na wzajem.
Nie bójmy się okazywania uczuć.
Mamo, co się Ci stało? czemu wciąż smutna, zła chodzisz?
Mamo, proszę już gadać o bezsensie! bo mój bezsens się pogłębia.
Mamo, proszę już nie mów tyle o śmierci!
Mamo, nie złość się o byle co!
Proszę, powiedz mi Mamo co jest złego we mnie?
Proszę, powiedz mi, ale wyraźnie.
Mamo, powiedz mi czemu muszę się zmieniać? czemu nie mogę pozostać sobą?
Mamo, proszę nie odpychaj mnie.
Mamo, ja też tęsknię za Tatą... ale życie toczy się dalej... nie można wciąż żyć przeszłością!
Ja mam dosyć! dosyć mam wszystkiego! rodziny, tych dziwnych relacji, ludzi, Boga, siebie, wszystkiego!
Pragnę się schować, ukryć przed światem.
Mam dosyć!

poniedziałek, 14 maja 2007

moje małe świadectwo....

hejka!
to znowu ja ;)

wiecie robiąc porządek w szafce natknęłam się na zapisane kartki papieru... ;) przeczytawszy kilka pierwszych słów przypomniałam sobie, że to jest mojej mini-świadectwo po przeżyciu ostatniego Dnia Wspólnoty mojego rejonu, który odbył się 21 kwietnia tego roku...
niżej je zamieszczam ;)

* * *

Do ostatniej chwili miałam mieszane uczucia i nie wiedziałam czy wybrać się na ten Dzień Wspólnoty, czy nie. Z jednej strony miałam okazję, bo byłam w ten weekend w domu, anie na studiach; ale z drugiej strony nie widziałam w tym Dniu żadnego duchowego wymiaru... traktowałam go jedynie jako zwykłe spędzenie czasu wolnego, spotkanie się ze znajomymi, pośmianie się, porozmawianie... a Msza Św., Namiot Spotkania i te inne punkty programu jakoś przelecą...
Ostatnio wszystko w moim życiu leci, a ja trzymam sie na dystans by przypadkiem za badrzo się nie zaangażować, by znouw nie stracić głowy... by mieć 'świety spokój'... A to, że moja dusza cierpi i powoli usycha... phi,to co! - nie pierwszy raz!...
Z trzeciej natomiast strony przecież jestem w Ruchu i utorżsamiam się z nim. W innych wspólnotach nie znalazłam tego czegoś co jest w oazie, dlatego nadal jestem tu, gdzie jestem :)
Ale z kolejnej strony mam już tak zwyczajnie dosyć tego, że bliskie mi osoby nie rozumieją tego, czemu jestem w oazie; czemu mam znajomych w takim kręgu, itp. Słowa, które wypowiadają tak bardzo ranią... :(
Z następnej jeszcze strony... czasami mam ochotę tak po prostu ucieknąć od wszystkiego....
Lecz choćbym nie wiem jak daleko uciekła, jednak tak definitywnie opuścić oazę, zerwać więx z Panem Bogiem NIE POTRAFIĘ! :)

za ten błogosławiony czas...
za wszystkie osoby, które uczestniczyły w Dniu...
i za wszystkie osoby, których nie było...
za uśmiech...
za słowa wypowiedziane...
za Twoją obecność Panie Jezu...
za tą otuchę i nadzieję, którą mi dałeś...
za Miłość, ktorą mnie obdarowałeś...
za to, że jest dzień i noc...
za to, ze mogę rano wstać, a wieczorem szczęsliwie kłaść sie spać...
za prozaiczne rzeczy, błachostki...
za wszystko...
Panie Jezu, dziękuję Ci


"Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi,
a znajdziecie prawdziwe życie."
(Benedykt XVI)

O wiele rzeczy mogłabym Cię, mój Jezu, prosić, lecz to czego mi teraz najbardziej potrzeba to odwaga...
dlatego...
PROSZĘ CIĘ, MÓJ JEZU, BARDZO PROSZĘ O ODWAGĘ...
Lidia

sobota, 5 maja 2007

Święty Antoni przyjdź mi z pomocą...

Drogi św. Antoni, czy mogę zgasić dla Ciebie świecę?
Mówię poważnie. W stosunku do Ciebie nie pozwoliłbym sobie na żarty.
Czasem - przyznaję - uśmiechałem się ze współczuciem
patrząc na niektórych twoich czcicieli, którzy nie wahają się niepokoić
Ciebie jako niezrównanego eksperta w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów.
Nie wyłączając mnie samego, kiedy wzywam Cię gorączkowo - obiecujac Ci regulany datek -
w przypadku zgubienia pliku kluczy (co zdarza się przynajmniej dwa razy na tydzień...).
Myślę, że wśród lasu zapalonych świec we wszystkich zakatkach świata,
najlepszym sposobem zwrócenia Twojej uwagi będzie świeca niedwuznacznie zgaszona.
Drogi św. Antoni, muszę odnaleźć samego siebie, a takze drogę,
także wiarę - nadzieję - miłość.
Także cierpliwość, pokorę i jeszcze inne...
Świat dzisiejszy stał się miejscem zgubionych wartosci.
Chcesz mi pomóc w poszukiwaniach?
A wiec układ stoi...
Ja Ci zgaszę jedną świecę, a Ty zapalisz coś w moim wnetrzu.
Datek natomiast - jeśli zgodzisz się na to - wrzucę w serce pierwszego napotkanego człowieka.
A potem do następnego. Aż do następnej zgaszonej świecy.
Będę Ci się naprzykszał, kto wie, ile razy błagając:
"Św. Antoni błogosławiony, pomóż mi odnaleźć obraz siebie,
nakreślony przez Boga, który z takim uporem staram się zgubić,
i którego przede wszystkim nie chcę odnaleźć".
Jedno pytanie, drogi św. Antoni.
Czy ktokolwiek wzywał Twojej pomocy, bo zgubił Ewangelię, wiernosć,
konsekwencję, chęć modlitwy, poczucie grzechu, pokorę
i nie wie gdzie się podział zdrowy rozsądek?
A czy ktokolwiek przywołał Ciebie, aby zgubić cokolwiek - wadę, przyzwyczajenie, jakiś banknot... -
które doczepiły się do niego i nie chcą go opuścić?
Wydaje mi się, że to również jest częścią Twojej specjalizacji:
pomoc w utracie tego wszystkiego, czego nie należy ciągnac za sobą, jesli się idzie za Tym,
Który nie powiedział, żeby "zabierać", lecz aby "zostawiać".
Spróbujmy, zaczynajac ode mnie,
takze i w tym sektorze polecam się Tobiem najukochańszy św. Antoni -
użyj Twojej delikatności, działaj powoli, krok po kroku, jedno zerwanie,
jeśli to możliwe niezbyt dwałtowne, za każdym razem.
Jeśli będzie mi to sprawiać ból, skończy się to tym, że - ostrzegam - ulegnę pokusie ukrycia się,
Czyli ponownie zapalę Ci świecę...

(Alessandro Pronzato)


piątek, 4 maja 2007

" Bóg jest niesprawiedliwy! "

skąd taki tytuł?....
jest to wypowiedź mojego Koteczka....
"Wiesz... to wszystko jest takie dziwne! Mówią, że Bóg jest sprawiedliwy, więc dlaczego matki muszą umierać i zostawiać małe dzieci z ojcem alkoholikiem?! Więc dlaczego są wojny?! Dlaczego są nieuleczalne choroby?! Dlaczego ludzie muszą tak cierpieć?! Mówią, Bóg jest sparwiedliwy, więc dlaczego to wszystko się dzieje?? Może jakieś cuda się zdarzają, ale dlaczego nie wysłuchuje On zwykłych ludzi?? Bóg jest niesprawiedliwy!
Wogóle to Bóg istnieje? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
Wiesz ja sobie to tłumaczę tak: po prostu kiedyś starość przychodzi, choroby przychodzą i człowiek musi umrzeć."

i co ja mam zrobić wobec takiej wypowiedzi?
jak mam tłumaczyć?
"Bóg jest Miłością!", "Cierpienie jest Łaską", "Tylko Bóg wie co jest dla nas najlepsze, i zabiera ludzi wtedy, kiedy uzna, że nadszedł ich czas...", "Człowiek ma wolną wolę, i robi jak mu się chce... nie musi iść za wolą Bożą", "Nie ma niewysłuchanych modlitw" - hm... wydaje mi się, że te moje słowa są nadaremne.... bo nie wierzę, że z tego co ja mówię ona coś rozumie... to jest takie 'rzucanie grochem o ścianę'.... - tak mi się wydaje. w takich sytuacjach wołam do Pana o światło Ducha Św., ale nie wiem... czy ja już się tak strasznie zamknęłam na Niego? ja nie słyszę nic...
gdy ona tak mówi ja czuję się taaak bardzo bezradna...
nie mam zielonego pojęcia jak dać jej nadzieję... jak napełnić ja radościa życia...
serce mi pęka...
tak bardzo chciałabym jej pomóc i nie potrafię, nie umiem... :(
tak mi smutno

chciałabym by chociaż raz poczuła to co ja czuję... tą wielką Miłość, Nadzieję i Radość z tego, że Pan Jest, że kocha mnie....
chciałabym umieć opowiedzieć jej o Tym jakie cuda Pan potrafi dokonać w naszym życiu... tylko trzeba chcieć otworzyć się na Niego... przyjąć to co On mówi do nas...
chciałabym by była szczęśliwa....
i nie potrafię jej pomóc :( :( :(

a może ona się zamknęła?... więc jak ja mam ją otworzyć???!!!

"Ja już nie żyję. Moje życie skończyło się czas temu. Nie mam po co żyć."
"Wogóle po co jest Kosciół? księża? Przecież ja mogę wierzyć i modlić sie bez tego, a oni do niczego nie są mi potrzebni!"
"Grzeszę, ale nie jestem grzesznicą."
"Przecież nie będę spowiadać się z tego, że czasem przykłamę; czasami tak trzeba."
"Wogóle ja nie mam żadnego grzech; ja nie mam z czego się spowiadać."
- to są niektóre z jej wypowiedzi... bardzo smutne....
przez nie kreśli mi się jej obraz psychologiczny... duchowy...
nie wiem czy właściwie to odczytuję, ale widzę w niej bardzo nieszczęśliwą osobę... która straciła sens życia.... nic ją nie cieszy, żebyście wiedzieli, nic! ciągle wspomina... narzeka... marudzi... boi się o życie... moje... przyszłe... ciągle mówi, że to wszystko jest niesprawiedliwe... że to nie ma sensu... pragnie bym znalazła fajnego faceta, dobrze wyszła za mąż... i bym przestała gadać o zakonie, bo to bez sensu... martwi się o wszystko i wszystkich.... - a ja się matrwie o nią...
zdarza się jej płakać... nie chce jej się nigdzie wychodzić... nie chce się jej nic robić...
boję się o nią
czasami wydaje mi się, że ma ewidentne objawy depresji
ale co ja sama mogę?
wiem, że się powtarzam, ale boję się o nią... matrwię... i tak bardzo bym pragnęła by jeszcze była szczęśliwa w życiu...
dla niej wciąż jestem dzieckiem... które jeszcze nie zna świata... które sobie nie poradzi samo w życiu...
a ja myślę o podjeciu drugich studiów... w innym mieście... i co? i mam ją zostawić samą?! boję się... ale to tylko myśli.... ale to tylko studia... a co potem?? co za te 2 - 3 lata??? czy odważę się ostawecznie powiedzieć "TAK"? i wstąpić do zakonu?? i ją zostawić samą?....
boję się o nią... wczoraj np w nocy skoczyło jej ciśnienie... taaak, można zwalać winę na pogodę, ale w takim razie często zmienia sie ta pogoda...
nogi się pode mną ugięły... poczułam w sobie jak nagle wszystko zaczęło we mnie dygotać...
bałam się...
na szczęście po godzinie było juz lepiej...

a tak wogóle to wiecie co, dobijają mnie lekarze!!... badań specjalistycznech ci nie dadzą bo są limity.... wiecej niż 10 osób nie przyjmą, bo są limity... a najlepsze są zapisy do specjalisty... "za 3 miesiace jest wolny termin"... heh, za ów 3 miesiace to człowiek moze być już na tamtym świecie!!!.... i tylko witaminki przepisują... ale jak już zaczną przepisywać właściwe leki to, może to zbieg okoliczniści, ale zawsze te najgroższe... heh ale żeby te drogie leki jeszcze coś pomagały, to zrozumiałaby... ale tu niiieeee, czasami się zdarzało, ze po 2 - 3 dniach kupowała nowe, przepisane przez lekarza, leki, bo tamte 'okazały się niewłaściwe'...
więc tak na koniec odośnie dygresji na temat lekarzy mam pytanko... czym jest życie ludzkie? - uda się czy się nie uda?... trafimy z diagnozą czy nie?... en-tli-czek - pen-tli-czek... przez takie podejście do sprawy to wielu ludzi już zeszło z tego świata, bo choroba 'wyszła' sama i było już za późno....



mam prośbę... pomódlcie się czasem za mojego Koteczka...

tak bardzo chciałabym by była ona jeszcze szczęśliwa w życiu....

czwartek, 3 maja 2007

długo mnie tu nie było....

hm... tak, tak, długo...
po prostu nie miałam ochoty pisać - zwyczajnie nie chciał mi się.

ostatnio dużo się dzieje w moim życiu...
dużo potrafi się zdarzyć w jednym dni!!... - całe życie ;)

dziś... zrobiłam wielkiego zoonka! ;) heh
słucham sobie radyjka i nagle słyszę że trwa Tydzień modlitw o powołania... - totalnie szczena w dól mi poleciała!! czemu?
po pierwsze to może dlatego, że ostatnio odsunęłam się "troszeczkę" od Kościoła, więc nie jestem w temacie na bierząco....
a po drugie... hm.... chyba nie ma 'po drugie' ;)

wogóle taki zwariowany czas ostatnio mam!
problemy natury ziemskiej mieszają mi się z problemami natury duchowej...

wogóle to Was przepraszam, ale ta noteczka będzie bardzo chaotyczna.... jak wszystko ostatnio u mnie...


wogóle muszę Wam powiedzieć, że tegoroczne Święta Wielkanocne były najgorsze jakie do tej pory przeżyłam...
dlaczego? bo były dla mnie bardzo puste!! samotne, choć były spędzone w gronie rodzinnym... były takie 'ziemskie' - zero było w nich ducha :-/
hm....patrzyłam na tych moich przyjaciól z oazy i zastanawiałam się "co ich cieszy?"
myślałam: "Chrystus zmartwychwstał.... - co roku to obchodzimy."
jednym słowem NIC mnie nie cieszyło!!!
moja radość uciekła... w niewytłumaczalny sposób uszła ze mnie...
a może po prostu wpadłam w wir 'ziemskiego życia' zapominając o tym co duchowe?.... może

i znowu targały mną wątpliwości.... "czy Bóg istniej?" - pytałam siebie.
a Bóg na każdym kroku dawał mi dowód, że istnieje.... a ja starałam się tego nie widzieć....
heh, takie to dziwne było i nadal jest...
ja Mu mówię "nie" a On mi - "kocham cię"
ja Mu mówię "nie wierzę" a On mi - "kocham cię"
ja uciekam od Niego... a On cierpliwie "kocham cię"
heh....

wogóle muszę wam powiedzieć, że w Świętam miałam ślub mojego kuzyna ;)
ta uroczystość też wpłynęła na mnie refleksyjnie...
czemu? - bo kuzyn jest w moim wieku... a jego żona o rok młodsza.

Kochani K. i B., z całego serca życzę Wam wszystkiego najlepszego na tej nowej drodze, na jaką niedawno wstąpiliście :) całe życie przed Wami... nie zawsze będzie łatwo... ale ważne byście nie zapomnieli o sobie, o tym że tworzycie rodzinę... proszę Was nie zapomnijcie o tym, że macie język, i że najlepiej rozwiązywać problemy i konflikty przez dialog, rozmowę, wyjaśnienie sobie wszystkiego... Kochani, to Dziecię, które się za niedługo urodzi, niech wie, że je kochacie, że może szukać w Was oparcia... ale nie zapominajcie, że to Wy jesteście jego rodzicami i Waszym zadaniem jest je wychować ma mądrą, rozsądną, dobrą osobę... niech w Waszym życiu Bóg i wiara znajdą miejsce... niech to nie będzie wyłącznie pogoń za dobrami materialnymi, by było jak najlepiej... martwię się o Was.... - mam nadzieję, że to są takie obawy na wyrost, że sobie na tej drodze jaką wybraliście poradzicie.... ja Wam życzę wszystkiego co najlepsze i oddaję pod opiekę Świętej Rodzinie.






ślub i wesele K. i B. było ładne :) a ja znowu zaczęłam się zastanawiać czy ja właściwie odczytałam swoją drogę....

dużo myśli, rozmyślań, refleksji non stop przez moją głowę się przetacza...

***

a potem moja rozmowa z Agniesią.... moją przyjaciólką...
wogle Agniesia też się spodziewia Dzidziusia :) tylko u niej wszystko było pokolei, tzn. najpierw ślub, a potem, czyli teraz Dzidzia... jeszcze w brzuszku Mamusi, ale już niedługo :)
no więc z Agniesią pogadałyśmy sobie tak o wszystkim i o niczym :)
ale Agusia tak na koniec powiedziała takie zdanie, które - znowu - zmusiło mnie do myślenia...
"wiesz, nie obraź się, ale mi się wydaje, ze ty uciekasz"
ja: "nie...."

potem, na drugi dzień po tej rozmowie, wybrałam się na Oazę Modlitwy (OM)
skończyłam zajęcia wcześniej, i miałam jeszcze czas do pociągu, więc poszłam z koleżanką... tzn. zwerbowałam ją by szła ze mną, bo samej było by mi tak dziwnie...
a poza tym poznałam wreszcze, dzięki temu, że poszłam, Siostrę Mateuszę :) :) :) :)
i znowu dziwne sytuacje mi w tym wszystkim towarzyszyły....
wogóle trzeba powiedzieć, że nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jest ten Dom, gdzie się ta OM odbywa... więc widząc starszą panią zapytałam się jej, którędy mamy iść by tam dojść... ona nam wskazała drogę i na koniec powiedziała (?) zapytała się: "a to tam zostałyście skierowane?". ja na to: "nie...". ale z drugiej strony nie ma co się jej dziwić, czemu zadała takie pytanie, skoro ujrzała dwie młode dziewczyny z wypchanymi plecakami.... a to był tylko zjazd ;)
a potem na OMie.... jak już powiedziałam poznałam s. Mateuszę :) :* :) i księdza Roberta :)
wogóle ten czas tam był dla mnie dziwny.... z jednej strony byłyśmy tam raptem może 2 h, a dla mnie było to duuużo.... wszystkie te słowa tam wypowiedziane.... wszystkie opowieści.... i ta 'okropna' (wówczas dla mnie) radość ze zmartwychwstania Pana....
ale teraz cieszę się z tego wszystkiego ;)

a potem był DW u mnie w mieście :)
i też trudne to było... no bo z jednej strony baaaardzo ucieszyłam się, że wkońcu będę mogła uczestniczyć w DW, a nie będzę w szkole :) ale z drugiej strony wiedziałam, ze będę musiała posłuchać marudzenia mojego Koteczka...
i jeszcze w dniu DW to marudzenie się nasiliło!!!
wogóle miałam ochotę rzucić to wszystko!! (...) - grzmiało we mnie
potem jeszcze dowiedziałam się, że ode mnie z oazy nikogo nie będzie, bo nie mogą, bądź nie mają czasu... ekh...smutno mi się zrobiło, i zupełnie opadłam z chęci by pójść... ale co do tego to i tak trzeba powiedzieć, że baaardziej się wkurrr.....zyłam jakieś 2 tyg po DW, gdy to się spotkałam z taką jedną dziewczyną z "młodszej grupy" i ta mi powiedziała, że one NIC nie wiedziały, że jest DW, bo nikt im nie powiedział. normalnie, wrrry!!
eh, wogóle coś nam ta wspólnota szwankuje... widzę, że jest podział na "młodszą" i " starszą" grupę :( :( :( a ja bym chciała by była jedność.... ale może jeszcze tak będzie - staram się nie tracić nadziei ;)
ale powracając powracając do głównego tematu, wkońcu poszłam na DW :)
i po prostu.... ach....
powiem tak - znalazłam się w odpowiednim miejscu i właściwej porze....
planowałam przeżyć ten dzień na pełnym luzie... spotkać się ze znajomymi, pośmiać, pogadać.... po prostu spędzić fajnie czas... tylko, że najwidoczniej zapomniałam w tym wszystkim o Najważniejszym... o Panu Bogu... ale on jak to On, nie zapomniał o mnie... ;)
pozynając od tematu Dnia, przez wszystkie słowa tam wypowiedziane... Eucharystię, kazanie ks.Roberta, moment przyjęcia Komunii Świętej.... a póżniej te nasze wspólne rozmowy.... wszystko było takie "do mnie".... po prostu zachwyciłam się nad Władzą Pana :) no bo przecież to On sobie to wszystko tak wymyślił, że właśnie tam, w tym miejscu, tego właśnie dnia, po takich różnych zmaganiach, w tym właśnie momencie powie mi po prostu, że kocha mnie i mam się nie bać.... i znowu poczułam się jak mała dziewczynka....
i znowu jeszcze bardziej niż po Omie zaczęłam myśleć....
a później nadeszły znowu wątpliwości, zastanawiania się....


tematem tego Dnia Wspólnoty były słowa:
"Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi,
a znajdziecie prawdziwe życie!"
(Ojciec Św. Benedykt XVI)




***

a potem były moje rozmowy z: Anią :* Justyną :* Moniką :* - dziewczyny, dziękuję Wam za wasze świadectwo wiary i zawierzenia Panu.
Aniu dziękuję, że stałaś się moim wewnętrznym głosem i mówiłaś wszystko to co ja wiem, ale boję się głośno powiedzieć. Uświadomiłaś mi wiele rzeczy... - teraz mam nad czym myśleć :D i dziękuję za nasze wspólne modlitwy... dla mnie trudne... ale jak sie koazało potrzebne :)
Justynko, dziękuję za Twoją postawę... mimo, iż jesteś jeszcze młodą osóbką, i przez te 4 lata jeszcze może się wiele w Twoim życiu wydarzyć... Ty mówisz "jestem pewna". Przypominasz mi mnie samą z przed jakiegoś czasu. Cieszę się, że "nie dajesz mi spokoju", bo to zmusza mnie do myślenia... może za rok.... może... wszystko okaże się w swoim czasie ;)
Monisiu, Tobie też dziękuję :) bo jak inaczej :D :) za Twoją 'małą' (-> to Ty powiedziałaś) wiarę, która mimo wątpliwości róznego kalibru, jest pewna, że ta droga jaką sobie obrałaś jest właściwa.
wogóle muszę Wam powiedzieć, że Pan stawia na mojej drodze WSPANIAŁE osoby :) :) :)
Panie Jezu, dziękuję Ci za tych wszystkich ludzi, których dane było mi poznać :)

no i wszystko przed czym tak daleko uciekałam powróciło... wszystkie wspomnienia z Częstochowy i Krakowa odżyły....
boję się... mam dużo wątpliwości.... ale nie potrafię powiedzieć NIE, tak ostateczie, z pełną świadomością... bo ja Go kocham.... i gdybym powiedziała 'nie'.... - nie potrafię tego zrobić! - i całe szczęście :)

wogóle tyle się natrudziłam by zamknąć się na ludzi, na świat, na Boga... a On tak zwyczajnie przez te wszystkie wydarzenia, jakie przydarzyły mi się, i przyz tych wszystkich ludzi wszystko zburzył... cały mój plan!....
hm... choć bym nie wiem jak uciekała... nie ucieknę....
wszystkie wątpliwości jakie mam w sobie Jego jedne "kocham cię" usuwa....
On jest źródłem mojego życia, mojej radosci, mojego zapału....
na każdym kroku... przyz rózne zdarzenia, przez słowa, gesy, przez osoby.... na każdym kroku daje mi Pan znaki, ze mi się nie wydaje, że to wszystko co się dzieje to PRAWDA!!!
mówi mi On "zaufaj", a ja mówię 'boję się'
On mówi " kocham cię", a nmi się błogo robi na serduchu... i nie potrafię Go odtrącić

tak, przyznaję się jestem na etapie 'ucieczki'...
boję się zaufać tak w 200%...
boję się pojechać na jakiekolwiek do jakichkolwiek Sióstr, bo tam jest On w taki szczególny sposób... bo tam są Siosty, z którymi lubię przybywać, i przed którymi uciekam.... bo boję się rozmawiać z nimi.... bo boję się rozmowy o mnie.... i o tym co mi w duszy gra.... a potem boję się wracać do domu, bo jeszcze tyle czasu muszę 'tu' spędzić.... bo nim podejmę ostateczą decyzję jeszcze tyle czasu muszę żyć w ukryciu z tym wszystkim co w mym sercu siedzi.... bo moi bliscy, zarówno rodzina, jak i znajomi nie kumają tego....
ja wiem, że oni chcą dla mnie jak najlepiej.... ja rozumiem to.... ale te ciągłe rozmowy i pytania, kiedy to sobie faceta znajdę, jaka to ja pewno nieszczęsliwa jestem, że jeszcze nikogo nie mam... i to pocieszanie... to mnie już wkurrr***zzza!!! bo ja już znalazłam TEGO JEDYNEGO....
najbardziej mnie smuci podejscie mojego rodzeństwa do tego.... oni nic nie mówią, bo póki nic ostateczne nie postanowione to pewno nadzieje mają, że nic z tego nie wyjdzie... ale dzieci mają najlepsze radary na świecie i mówią prawdę! :P:)
no więc ostatnio moja prawie 8letnia siostrzenica stwierdziła przy znajomej mamy, że ja "jestem głupia, i że jej wstyd". na to znajoma: " a czemu tak mówisz? Lidka to bardzo fajna osóbka.", a to Dziecko odpowiedziało: "jest głupia, bo chce iść do zakonu!!! ja nie chcę mieć ciotki zakonnicy!!...". dziwnie się poczułam :/ :( znajoma zonka strzeliła i dla załagodzenia sprawy stwierdziła, że "fajnie mieć ciotkę zakonnicą, bo będzie się miało wytki u Pana Boga".
wiecie, to jest takie smutne... to już nie pierwszy raz taka sytuacja była. kiedys też mój bratanek wyjechał z jakimś tam tekstem.
to są małe dzieci, więc one jeszcze nie kumają o co biega, ale po tym widać, ze moje rodzeństwo za moimi plecami gada, i widać nie za pochlebnie gada... :( to boli...
wogóle ostatnio moja siora wypowiedziała się a propos sprawy ex-Betanek z Kazimierza Dolnego... podsumowała, że wszystkie te organizacje (pewno chodziło jej o zgromadzenia) to głupi wymysł nikomu do niczego nie potrzebny. podobny punkt widzenia mają odnośnie księży i oazy. heh ;)

a co do Betanek...

z mojego miasta wiem o dwóch dziewczynach...
jedna to wiem, że wystąpiła.
a co do tej drugiej to podobno jest już uznana za ex-Betankę...
moje zdanie na ten temat - dla mnie najważniejsze!! jak każde zakonnice i one składały śluby, czystości, ubóstwa i posłuszeństwa... a tu proszę posłuszeństwa nie dotrzymały... ów siostra może i ma objawienia, ale ślub jest ślubem i trzeba go zachowywać.
co do reszty wątków, to sie nie wypowiadam. jaka jest tam sytuacja to w sumie nie wiem, bo to co podają media...hm...na pewno jest w tym jakaś prawda, ale media też mają to do siebie, że dużo dokładają.
wiem jedno nikt by nie wydał na te kobiety takich sankcji, gdyby wszystko było u nich dobrze.
co sie tam tak na prawdę dzieje, i czy słusznie postąpiono z tymi paniami czy nie to według mnie nie nam już to osądzać; tylko Bóg zna prawdę, i On osądzi sprawiedliwie.
ale Kochani, to że w tym zakonie się tak stało to NIE ZNACZY, że wszystkie zakonnice i wszędzie tak jest. jak to mówi wikary z mojej parafii: "w każdej sprawie trzeba mieć dyszel w głowie" (czyli trzeba zdrowe podejście do wszystkiego) i tego się trzymajmy ;)

hm... jak myślicie, wystarczy już?
bo ja idąc za zdroworozsądkowym podejściem uważam, że jak na jeden raz, to wystaczy moich przemyśleń ;)

do następnej notki :)

papa