niedziela, 30 grudnia 2007

poniedziałek, 24 grudnia 2007

WESOŁYCH ŚWIĄT!!!


Boże Narodzenie AD. 2007


„Trwałość rodziny jest dzisiaj szczególnie zagrożona. Aby ją ocalić trzeba często iść pod prąd dominującej kultury, a to wymaga cierpliwości, wysiłku, poświęcenia i nieustannego dążenia do wzajemnego zrozumienia”.

(Benedykt XVI)


* * *

Niech przeżywanie niezwykłej

Tajemnicy Narodzenia Pańskiego

w klimacie wspólnej modlitwy

i jedności ze Świętą Rodziną Nazaretańską

umocni Ciebie, Twoją Rodzinę i najbliższych,

w jedności i wzajemnej miłości.

Niech Boża Dziecina obficie błogosławi

na Święta i cały Nowy 2008 Rok.

Serdecznie pozdrawiam!

Lidka



środa, 12 grudnia 2007

małe wyjaśnienie a propos notek z czasu "zawieszenia" na moim blogu

Moi Drodzy, chciałabym Was powiadomić, iż na moim blogu pojawiły się notki z czasu gdy blog oficjalnie był zawieszony...
Znalazłam te notateczki, gdy robiłam porządki w szafkach i komórce...one też składają się na moją historię... w nich widać co przeżywałam... jak się zmieniałam "od tamtej Lidki do tej, którą jestem teraz". To jest część mnie, dlatego też je zamieszczam z datami powstania na blogu, a to wyjaśnienie jest po to by było wiadomo o co chodzi czytając tytuły postów i zastanawiając się "jak to możliwe, że w czasie 'nieobecności' coś jest".

Pozdrawiam!!
z Panem Bogiem :)

poniedziałek, 10 grudnia 2007

niedziela, 9 grudnia 2007

czwartek, 6 grudnia 2007

wygumkowane

Mój Nazaret

Czuję się powołana do życia w Nazarecie.... Lecz nie w tym zakonnym, jak do tej pory myślałam...

Moim Nazaretem ma być moja Rodzina.

Więc PO CO była ta cała "przygoda" z zakonem???... -po to bym poznała prawdziwą MIŁOŚĆ, bym poznała Jezusa i Jego Rodzinę - wzory do naśladowania.

Nie żałuję tego czasu, który spędziłam na rozważaniu = rozmyślaniu, jaką drogę mam obrać w życiu.
To był błogosławiony czas.
Pan uchylił mi rąbka Swej Tajemnicy; pozwolił bliżej się poznać... - Pan Jezus Jest Cudowny!!! :)

"Kto raz pozna Boga, już nigdy nie będzie umiał bez niego żyć."

JESTEM PEWNA, że Jezus nigdy nie przestanie mnie kochać i nigdy nie przestanie chcieć dla mnie dobra.

I jestem na swój sposób "pewna", że wybrałam właściwą drogę...
A skąd to wiem?
- Tak zwyczajnie czuję w sobie Wielką RADOŚĆ i POKÓJ, pokój SERCA.

"Raz wybrawszy drogę, każdego dnia wybierać ją muszę."

Wiem, ze nie będzie łatwo, bo kto powiedział, że życie jest łatwe?
Życie jest trudne.
Ale jeżeli jest w nim obecny Bóg, to wszystko, mówię Wam, dosłownie wszystko, można przejść.
Bo "Jezus nie daje nam nic ponad nasze siły."

Kocham Jezusa.
Kocham Nazaret.
I pragnę dążyć do tego by i moja Rodzina, którą kiedyś założę, brała wzór i czerpała siły ze Świętej Rodziny.

środa, 28 listopada 2007

nie zabieraj mi tej nadziei...

teraz wracają do mnie wszystkie tak bardzo skrzętnie ukryte lęki...
na swój sposób wraca przeszłość... przeszłość, która wciąż we mnie żyje, choć wydaje mi się, że się pogodziłam... przeszłość, która jest skrzętnie ukryta... przeszłość, która przywołuje wspomnienia, wspaniałe wspomnienia, kochane wspomnienia... ja nie użalam się. ja nie truję, nie marudzę... mimo tego co mnie spotkało nie zamieniłabym mojego życia na inne. mimo tego co się stało kocham to wszystko co mnie spotkało. tylko czasami tak cholernie tęsknię... (łzy)
gdy Tata zmarł przybrałam pancerz... uciekłam od uczuć, by nie cierpieć... ale prawda była inna... cierpiałam jeszcze bardziej. takie to wszystko dziwne.
a teraz pojawił się on... boję się...

eh, do wszystkiego podchodzę zbyt uczuciowo...
tyle już razy ludzie zranili mnie słowem, zachowaniem...


czego boję się w życiu najbardziej??
chyba tego, że pokocham kogoś całym sercem i niespodziewanie stracę... albo że ktoś mnie tak okrutnie zrani... że będę cierpieć... i znowu sama zostanę... i znowu będę musiała być twarda...
to wszystko jest niczym błędne koło..
takie to smutne... :(

nie chcę być sama
chcę spróbować... i jednocześnie boję się, że mogę zostać zraniona...

takie to wszystko pokręcone!!...

wtorek, 27 listopada 2007

brak tytułu

wygumkowane

w moim życiu wydarzył się CUD ;) a we mnie pełno obaw... więc myślę, rozmyślam...

w moim życiu wydarzył się CUD
niby nic wielkiego, bo przecież to jest "normalne". lecz dla mnie to jest wspaniałe...

wielokrotnie o tym marzyłam, lecz nigdy nie miałam nadziei, że kiedykolwiek te marzenia mogą spełnić się... a tu proszę, NIESPODZIANKA! i jaka miła... :)


to jest takie DZIWNE - innym słowem nie jestem w stanie tego określić...

tyle we mnie lęku... tyle obaw...
a wszystko przez to, że do wszystkiego podchodzę zbyt poważnie; tyle, że inaczej nie potrafię, bo ja życie biorę na serio.
i przez to też/ jednocześnie dużo cierpię, bo wiele osób nie bierze tego naprawdę. dlatego gdy coś nowego dzieje się w moim życiu, ja się zwyczajnie BOJĘ...
boję się, że to tylko bajka... że skończy się w momencie, gdy ja uwierzę, że to dzieje się naprawdę...
boję się, że za bardzo się przywiążę... a potem będę cierpieć "gdy się obudzę"...
boję się, że mogę stracić... więc wolę stać na dystans... więc wolę uciekać...

brak tytułu

wygumkowane

wtorek, 13 listopada 2007

ja Kameleon...

W ostatni weekend byłam w szkole.
W piątek mamy takie zajęcia jak 'Trening umiejętności społecznych'. Odbywają się one w takiej sali pełnej materacy. takie to miłe i luźne zajęcia. Jak na początek dnia to w sam raz; jeszcze w sobotę by się takie przydały, tak na rozluźnienie. :)
Co robimy na tych zajęciach? - najprościej mówiąc ZAMIENIAMY SIĘ W DZIECI :) - malujemy, rozmawiamy, śmiejemy się , poznajemy siebie na wzajem i samych siebie też ;)
Na ostatnich zajęciach mówiliśmy między innymi o 'poznaniu siebie'. Do tego było takie ćwiczenie. mieliśmy narysować na kartkach papieru zwierzątko, które najlepiej nas charakteryzuje. Następnie jedna osoba zbierała wszystkie kartki (ach, niektórzy z nas mają 'talent'... :P ) Kolejny etap ćwiczenia to: każdy z nas losował jedną kartkę z całego pliku zebranych (ważne by nie swoją), i za zadanie miał dopisać 5 cech, które kojarzą mu się z tym zwierzątkiem z kartki.

Były kotki.
Były psy.
Świnka była, motylek i lew, który przypominał jednym kota, a drugim zarośniętego psa :D
I był mój rysunek... - KAMELEON.
I było zdziwienie ludzi.
Wiele razy typowali mnie jako kotka, a tu taki zwierz.

Osoby określające to zwierzątko powiedzieli, że jestem odważna, bo jako jedyna takie zwierzątko narysowałam. I że przez to jestem wyjątkowa. Dalej stwierdzili, że moje oczy dobrze widzą; jestem obserwująca. Poza tym podobno mocno trzymam się na nogach.
Hmmm... może coś w tym jest, jeno ja jeszcze tego nie przyjęłam do swojej świadomości, nie uwierzyłam w to...

Tak, jestem kameleon; tak się czuję.
Żyję w tłumie, lecz mało kto zna mnie; mało kto zna moje uczucia, odczucia, myśli...

Kameleon towarzyszy mi nie od dziś...
W jednym ze swoich pamiętników znalazłam taka notkę:
"W kamuflażu już jestem bardzo dobra - nawet jak jestem smutna, mam problemy, to nikt tego nie zauważy, bo wszystko chowam w siebie" (R.; dn.03.04.2005r.)

Ja kameleon... czuję się zagrożona...
Dlaczego?
- przez chłopca...
Bo on widzi mnie.
On nie widzi zwierzątka, lecz to co jest we mnie, moje prawdziwe "JA"...

Jest we mnie swego rodzaju obawa, że ktoś mnie pozna... - chodzi mi o moje wnętrze, o moje myśli, uczucia i odczucia...
Wiem, że wtedy mogę po prostu poczuć się bezradną; mogę wystraszyć się, uciec w popłochu, i zamknąć się w sobie....
i zostanie mi cierpienie.
Boję się przywiązać.

poniedziałek, 12 listopada 2007

Nie wiem co mam mówić, nie wiem co mam myśleć...
Pojawił się ktoś w moim życiu...

Nie mogę powiedzieć, że się zakochałam od pierwszego wejrzenia - w taki sposób moje serce zdobył tylko Jezus, i to się nie zmieni mimo, iż moje życie zmienia się :)


Hmmm... nie wiem co z tego wyjdzie.
Może nic, a może "coś" - póki co jest za wcześnie by cokolwiek mówić.
Niech "akcja" się rozwinie!

Trochę się boję...
Boję się siebie...
Boję się, że zamknę do siebie drzwi, że odrzucę uczucie, że ucieknę...
A potem będę cierpieć...
Boję się, że za bardzo przywiążę się, a potem stracę... że ktoś może mnie zranić... i będę cierpieć....

Pożyjemy - zobaczymy.

niedziela, 11 listopada 2007

boję się zaufać... :(

Nie wierzę.
Nie ufam.
Tak straszliwie to boli!...

Czy mieliście kiedyś taką sytuację, że...
to co podczas rozmowy z daną osobą jej powiedzieliście zaraz wiedzieli wszyscy?...
- ja wiem co to znaczy.
To boli.

Głupia jestem. Mówię komuś coś, prowadzę rozmowę; zwierzam się... I jednocześnie zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, czy tym razem też powie...
po czym w krótkim, bądź bardzo krótkim czasie, żałuję, bo powiedziała to "coś" ta osoba...
a to miało zostać między nami...
w takiej chwili mam ochotę KRZYCZEĆ!!!
i od razu psuje mi się humor...
I jeszcze słyszę tekst z ust tej osoby:
"Przecież nic złego się nie stało."
I się śmieje/-ą...
I wyczuwam w tym wszystkim ironię, kpinę, żart...

I znowu nienawidzę siebie za to, że - znowu - powiedziałam!!!...
A przecież chciałam tylko tej osobie zaufać, porozmawiać na luzie... potraktować ją jak "bliską" mi osobę; potraktować ją jak przyjaciela...
I DUPA!!
I boli serducho!
I zastanawiam się czemu tak jest?!!!

I zwyczajnie chce mi się PŁAKAĆ i KRZYCZEĆ jednocześnie...

smutne

sobota, 10 listopada 2007

dziwna zazdrość

Nie rozumiem swojego zachowania... tego jak zachowałam się.
Może nie zauważyli... - może.
Nie wiem czemu tak zareagowałam...
Chyba zatęskniłam za czymś... za tą radością beztroską...
Jakie są moje wspomnienia?
Kochane miałam dzieciństwo, rodzinę... i nadal mam ich kochanych... mimo wszystko
Lecz brakuje mi...
Zwyczajnie wzięła mnie zazdrość...
- takie to GŁUPIE!
takie DZIECINNE!!
Mimowolnie spływają mi łzy...
Byłam dzieckiem kiedy Tata zachorował, i potem zmarł... bo 15 lat to dla mnie nie jest "dorosłość".

Zazwyczaj podchodzę do wszystkiego na LUZIE, tylko wyjątkowo dzisiaj rano tak jakoś mnie wzięło...
I pozazdrościłam im (Izie i XXX), że mogą spędzać czas ze swoimi ojcami...
Taka głupia to zazdrość...
Nie wiadomo skąd temat rozmowy zszedł na tory gadania o śmierci; kto im/ nam już zmarł z rodziny...
bleeee!!!
Ciekawe czy zauważyli moje "zlanie tematu".
Miałam ochotę powiedzieć im bądź nawet krzyknąć, żeby przestali, że nie chcę słuchać, że tęsknię...

Tak bardzo chciałabym przytulić=wtulić się w Taty ramiona i poczuć się bezpiecznie.
Tęsknię...
A tu trzeba żyć i trzymać się twardo.
Nawet w śnie już dawno do mnie nie przyszedł...

Czasem tak mam... że chciałabym i wiem, ze nie mogę; że nie da to rady; że to nierealne...

Gdyby nie zdjęcia to ciężko byłoby mi tak dokładnie przypomnieć sobie Jego twarz.

Kocham i tęsknię...
a łzy lecą... lecą ciurkiem po policzkach...
albo w sercu... - tam częściej
bo ich nikt nie widzi...
bo to takie dziwne, głupie, trudne do wytłumaczenia...
bo nie można poddawać się uczuciom...
bo muszę trzymać się i to wszystko twardo...
bo boję się okazać tego co czuję...
bo po co - ludzie tego nie (z)rozumieją...

Tatku, chciałabym znowu móc wtulić się w Twe ramiona

...

sobota, 3 listopada 2007

piątek, 19 października 2007

"Straszną jest rzeczą,
kiedy dusza szybciej zmęczy się życiem
niż ciało."
(Marek Aureliusz)


I ja właśnie tak się czuję.
Nie ma we mnie życia...
Nie ma we mnie radości...
Chcę spać...
Nie chce mi się nic.
Wszystko co wokół mnie się dzieje tak BARDZO mnie boli...
Czuję się tak straszliwie samotna...
Dlaczego ja zawsze muszę mieć tak straszliwie pod górę?!...
Czy to kiedyś minie?!
Mam dosyć... WSZYSTKIEGO dosyć!...
ekh... sceptyczny

wtorek, 2 października 2007

niczego w życiu nie można być pewnym

taki mam dziś nastrój na pisanie...
zmienia się trochę, a może w pewnien sposób dużo w moim życiu... - ciężko to na dzień dzisiejszy określić.

* * *

w życiu nie można być pewnym niczego, a ja byłam pewna, a teraz się to wszystko zmieniło...
ale spróbuję to napisać w jakimś porządku chronologicznym ;) - może mi się uda.

jak wiecie tegoroczny temat w Kościele Katolickim brzmi: "Przypatrzcie się powołaniu waszemu". bardzo bliski jest mi ten temat, ten czas, ten rok...
znacie moją historię, moje plany....
trochę się zmieniło...
ale to wszystko pokolei :)

pamiętam, że jeszcze do maja tego roku byłam pewna, byłam przykonana, że moją drogą jest droga zakonna. i nagle nastały czarne chmury... myślałam, że to takie 'normalne' czarne chmury, że to przyjdzie, minie...
tak nagle zaczęłam rozmyślać o Rodzinie, o pięknie tego Sakramentu, o Bogu w Rodzinie, ale takim Bogu na codzień, a nie tylko od święta... zaczęłam zachwycać się pięknem miłości przedmałżeńskiej, do której nie jest potrzebny seks, by pokazać tej drugiej połówce jak bardzo się ją kocha. zaczęłam sobie zdawać sprawę jakie to odpowiedziealne zadanie biorą osoby, które decydują się wstąpić w ten świety związek małżeński, bo przeciez mają oni za główne zadanie właściwie wychować dzieci.
zastanawiałam się co to ma znaczyć. skąd takie myśli?! "przecież ja już odkryłam swoje powołanie" - myślałam... nie, nie, nie... nie chciałam nad tym myśleć i jednocześnie nie mogłam przestać.
aż w końcu dałam sobie "pozwolenie" na takie myśli; stwierdziłam, że muszę się z nimi zmierzyć; że to tak bez powodu się nie pojawiło...
pozwoliłam sobie na myśli na wszelakie tematy, na konfrontacje z moimi marzeniami, pragnieniami, tęsknotami...
tak w tym rozmyślaniu nastały wakacje. sesja zdana. czas odpoczynku... i długo nie odpoczęłam, bo na wakacje zjechały moje dzieciaki, tzn. dzieci mojego rodzeństwa. i miałam możliwość poczucia się na swój sposób jak matka. wczesne wstawanie, śniadania, ubieranie się bądź przebieranie się (bo oni potrafili szybko sie ubrudzić), zabawy, zwracanie uwagi, nie pozwalanie na niektóre rzeczy, mycie, uczenie wycierania pupy, kąpanie, spanie.... i tak przez - sumując - 3 dobre tygodnie.
urwisy z mich, ale każde z nich poterafi tak podejść człowieka, że na twarzy pojawia się uśmiech jak rogal, taaaaki duuży; i nawet jakbyś się złościła wszystko mija... :D
nie miałam w tym czasie zbytnio czasu na rozmyślanie ;) hehehe
dzieci odjechały, a ja pojechałam na rekolekcje. :):):)
był to błogosławiony czas.
był to baaardzo trudny czas.
były to dni bogate w terść i w doświadczenie.
kazdego dnia musiałaś zmierzyć się z "tematem dnia" by tak naprawdę móc właściwie przeżyć kolejny dzień; każdy kolejny dzień wynikał z tego porzedzajacego go.
nie dało sie tak zrobić by odpuścić chociaż jeden dzień - bo wtedy wszystko następne się nie kleiło....
trzeba było ze wszystkim sie zmierzyć...
w sumie pojechałam na te rekolekcje bez większych oczekiwań. traktowałam je raczej jako ukoronowanie całorocznej pracy.
można nawet rzec, że czułam się niegodna jechania na "dwójkę".
mślałam by się wycofać...
wyjazd wydawał mi się bez sensu.
każdy dzień wydawał mi się beż sensu.
nie było żadnych wielkich uniesień; wszystko było takie normalne, zwyczajne.
siedziałam w Kaplicy i bez celu parzyłam się w okno.
na Namiocie Spotkania nie mogłam się skupić, moje myśli gdzieś mi uciekały. nie chciałam słyszeć słów Boga. bałam się tych słów. nie wiedziałam co mogę usłyszeć...

każdy dzień podczas tych 17 dni był ważny, ale kilka było szczególnych.
i tak na "Dzień dobry" pierwszy dzień. temat dnia - "Niewola".
Moja niewola....
rekolekcje uświadomiły mi, że to jest prawda, że moja niewolą jest uzależnienie od Koteczka. ale to bajka na osobny temat - może kiedyś Wam o tym napiszę.
rekolekcje uświadomiły mi, że nie dopuszczam do siebie tej myśłi, ze jestem od tego uzależniona.
rekolekcje się skończyły, zaczęło się życie. a ja widzę jak sobie nie radzę w tej walce, jak przegrywam, jak nie mam siły walczyć, bo i tak nie wygram...

kolejny dzień - dzień trzeci. temat dnia: "Bóg z nami".
kąpletne zaskoczenie!!!
jak to?! Bóg jest ze mną??? gdzie!!! mówię Mu 'daj znak', a On milczy!!! - mniej więcej takie myśli miałam.
następny dzień - dzień czwarty - temat dnia: "Bóg wzywa".
na Namiocie Spotkania rozważaliśmy "powołanie Mojżesza" (Wj3,1-12; 4,1-17).
to był dla mnie baaardzo trudny dzień, trudny Namiot...
zaczęły się pytania: "Jakie jest to moje powołanie???!!".
bałam się. czułam się zagubiona. czułam się zaprowadzona w kozi róg!
z jednej strony były te wszystkie chwile, które przeżywałam podczas zagłębiania sie w relacjach z Panem Bogiem; podczas których rozpoznawałam swoje powołanie do życia zakonnego... a z drugiej strony stanęły marzenia o rodzinie, i taka wielka nicość w sercu, którą miałam w sobie.
to była walka między wolą Bożą a moją wolą; moją wolną wolą.... ciagle brzmiało mi w głowie pytanie: "Gdzie jest moje miejsce? jakie jest moje powołanie???"
dzień piaty. temat dnia: "Bóg posyła".
te dwa dni były szczególnie ciężkie! ale to właśnie tego dnia przyszła ulga. nie miałam wyjścia - musiałam wysłuchać tego co Pan chce mi powiedzieć; już nie miałam ochoty na ucieczkę; nie miałam sił.
dotarło do mnie, że w tych wszystkich rozważaniach nad tajemnicą życia... nad tajemnicą powołania... nad moim powołaniem... zapomniałam o najważniejszym ZAPOMNIAŁAM o Miłości, i o miłości. swoją uwagę zwróciłam tylko na powołaniu do życia zakonnego... myśłałam/żyłam przyszłością.... tak układałam swoje życie by wszystko robić pod "moje" przyszłe życie... zapomniałam o życiu teraźniejszością. zapomniałam o wzrastaniu w miłości. moja miłość stała się taka płytka. zapomniałam, że każdy z nas został powołany do świętości.

podczas kazań ksiądz moderator uświadomił mi, że Jezus nie mówi nam musisz; On tylko proponuje. przychodzi z propozycją cicho, by nie ingerować w nasze życie. tylko proponuje... a to, ze nagle zmieniamy decyzje, że mamy wyrzuty sumienia, że myślimy o innych drogach, i wydaje nam się to złe - TO NIE JEST ZŁE!!! to jest normalne. każda droga życia jest piękna. każda ma swoje plusy i minusy. to, że myślimy o różnych drogach to dobrze, bo to znaczy, że nie zatrzymaliśmy się na danym etapie, a chcemy być "pewni", chcemy sie dobrze czuć w tym co wybraliśmy, w tym co wybieramy każdego dnia...

po przeżyciu tych wszystkich 17 dni, ze szczególnym uwzglęgnieniem tych dni, które opisałam wyżej, nagle przyszło do mnie olśnienie!!! Pan otworzył przede mną kolejny rąbek Swej Tajemnicy...
wiecie co, czuję w końcu pokój jeżeli chodzi o moje powołanie.
Bóg jest Miłością!
moje życie ma być dążeniem do świętości i miłości.
moje życie ma być dażeniem do zjednoczenia z Bogiem!
moje życie ma trwać " tu i teraz".
podczas tych około dwóch lat, podczas których rozpoznawałam moje powołanie, zgłębiałam relacje z Bogiem, poznawałam Go - On UCZYŁ mnie miłości, On obdarzał mnie Swą miłością, pokazywał mi jak kochać ludzi. to była i jest bardzo dobra, bardzo potrzebna lekcja.
moim zgromadzeniem, o którym myślałam, o którym myślę, które jest bliskie memu sercu jest Zgromadzenie Świętej Rodziny z Nazaretu. czyli jednak Rodzina.
najpierw Pan nauczył mnie kochać, a potem pokazał, że moje miejsce jest w Rodzinie, bym tam mogła siać miłość; by z mojej Rodziny wychodziła miłość i Miłość...

i tyle.
i czuję pokój serca, i radość.

a Pana Boga... ja Go po prostu KOCHAM do szaleństwa!!!

a Nazaret jest i na zawsze pozostanie mi bliski.

* * *

hm... to może póki co starczy?
w końcu muszę mieć o czym pisać w kolejnych notkach ;)

Serdecznie pozdrawiam!!!

kilka słów po długiej przerwie

Witajcie!!! :)
Wróciłam do domu już jakiś czas temu.
Wakacje skończyły się.
Szkoła już się zaczęła; kolejny rok... - to już czwarty! Jejku, tak szybko leci ten czas!!! Jeszcze nie dociera to domnie, że już jestem za połową studiów. Teraz mam trudne zadanie do zrealizowania.... - a mianowicie muszę wymyśłić sobie temat pracy magisterskiej, a to wcale nie jest takie proste!!! Myślę już na ten temat przez całe wakacje, i póki co nadal nie wiem; ale może jakoś coś wymyślę.

Co tam jeszcze u mnie słychać? - Hm....

W moim zewnętrznym życiu nic się nie zmieniło. Nadal mieszkam tam gdzie mieszkałam, robię to co do tej pory robiłam. Wszystko po staremu.

W wakacje opiekowałam się dzieciakami mojego rodzeństwa. Jakby te wszystkie mojedni policzyć podczas, których się nimi zajmowałam to wyjdzie około miesiąca! ;)

Byłam na rekolekcjach, nawet dwa razy.
Najpierw na "dwójce" w Ochotnicy Dolnej, a potem na ORA w Częstochowie.
Hm... dużo mi dał ten czas - święty czas.
Powiem jak: jeśli chodzi o to moje wewnętrzne życie, które przekłada się na to jak funkcjonuję wśród ludzi, co myślę, jakie mam nastawienie do świata, ludzi, do samej siebie i swojej przyszłości, to ten czas rekolekcji spowodował w moim życiu zmiany. Tak, zmieniło się coś w moim myśleniu apropos pewnych spraw.... ale o tym innym razem.

Ale czas wakacji, czas rekolekcji minął i znów trzeba było / trzeba umieć wrócić do rzeczywistości. A ta nie jest taka piękna, jakby się mogło zdawać.... - Niby to oczywiste, a jednak wciąż trudne do przyjęcia.
Niektórym trudno uwierzyć, że od czasu wakacji potrafiłam się tak zmienić... Najpierw na lepsze, a teraz na gorsze... Ciągle ludziom wydaje się, że wiedzą lepiej co jest dla mnie dobre!!!.... Nikt mnie nie zna! Nikt tak na prawdę nie wie czego ja chcę, czego pragnę... do czego dążę!!!!....
Heh, takie to chore jest! - ale nie chcę póki co o tym pisać; może kiedyś tam, przy innej okazji.

No, więc póki co ja kończę tą notkę.
Odezwę się, jak będę czuła taką potrzebę :)

Serdecznie Was pozdrawiam!!!
Gorące buziaki posyłam!!!!

niedziela, 16 września 2007

poznaję siebie :D

Hm... odkrywam siebie z innej strony... ;-)
Dochodzą do mnie uczucia, myśli, zachowania, których wcześniej bałam się, których krępowałam się i wstydziłam.
Odkrywam w sobie coraz to większe pragnienie bycia Matką, posiadania swojej rodziny.
To wprawia mnie w taki zachwyt, zauroczenie Panem Bogiem :)
Takie to dziwne ;-)
Z miłością pragnę podchodzić do życia i do ludzi (choć nie zawsze jest prosto).
W miłości pragnę wychować swoje dzieci.
Pragnę by w moim życiu, w mojej Rodzinie była Miłość i był obecny Pan Jezus, ale tak na co dzień, a nie od święta.

Coraz to bardziej odczuwam pragnienie życia w Rodzinie.

czwartek, 13 września 2007

Po tym komentarzu asp. Oli i telefonie poza zasięgiem... mogę przypuszczać, że Janka wstąpiła... Hm... :)
A ja znowu, już od jakiegoś czasu, mam dziwny nastrój... znowu powracają myśli, że może jednak zakon... w jakiś sposób tęsknię za siostrami... brakuje mi ich obecności... w pewien sposób podchodzę do tego z dużym sentymentem... a z drugiej strony zaczynam odczuwać samotność... i takie dni jak te, gdy jestem sama... czuję, że chyba nie potrafiłabym żyć na dłuższą metę sama... i ten zachwyt nad tematami poświęconymi rodzinie...
znowu rodzą się pytania...
znowu dopada mnie uciążliwa Pustka i przeszywające całą moją osobę milczenie...
trudny czas....
i jeszcze ta pewność we mnie, ze nie podejmę żadnej decyzji, póki nie poznam siebie...
ajć, naprawdę ciężko mi.
eh... :/

poniedziałek, 23 lipca 2007

Już wiem... chyba... jaka jest moja droga życia... ;-)

Już wiem jak chcę żyć... chyba... ;-)

Tak, podjęłam decyzję...
Chyba...
Przyszło to do mnie tak nagle... nie wiadomo skąd.
Przyszło.
Zdziwiło.
Zaskoczyło.
I powoli chyba się w tym odnajduję.
Raczkuję.
Jak gdyby poznaję wszystko na nowo...
Wszystko mnie dziwi - zachwyca jednocześnie.
Wdrażam się.
Z każdym dniem uświadamiam sobie jak trudną mam rolę do spełnienia.
Zastanawiam się czy dam radę... czy podołam...
I chcę spróbować.
I chyba w końcu czuję, że to jest to...
Wiem... ciągle mówię... mówiłam, że odnalazłam już swoje miejsce... ale na danym etapie mojego życia to to było prawdziwe.

Co postanowiłam??
Wybaczcie, ale nie powiem.
Jeszcze wielokrotnie może mi się zmienić.
A poza tym to się dopiero rodzi... więc niech się urodzi! :)
Z pewnością kiedyś Wam powiem.
z Panem Bogiem!

sobota, 21 lipca 2007

na ten jego (A.) czyn nie mogę znaleźć wytłumaczenia! to po prostu nie mieści się w głowie!!!

Opatrzność Boża czuwa nad nami...
Gdyby się tak bardziej "postarał" mogło by dojść do nieszczęścia...
Och, takie to wszystko chore!!
Tak mi źle na sercu!
Najbardziej żal mi mamy...
Takie to wszystko dziwne :(

jak pojąć to co się zdarzyło? o co temu dziecku chodziło?!

Ach! Boże... moje serce przeniknął taki wielki ból... zadał ranę i trwa... i boli strasznie! to się nie mieści w głowie! istny brak słów... coś trzeba postanowić... tylko co? Ale czemu ja mam postanawiać coś? to nie moja wina! to nie nasza wina! przez takie sytuacje coraz to bardziej zniechęcam się do tych ludzi na wsi. Dziecko jest odbiciem swych rodziców. Ale jest też odrębnym człowiekiem, obdarzonym swym rozumem... cwanym, sprytnym... Znam wiele osób z patologicznych rodzin.. ale one mimo wszystko pragną, a przynajmniej próbują odbić się od korzeni, wyjść na ludzi. Mają jakiś, jakikolwiek, szacunek do drugich, starszych... Tak mi smutno. Co mam zrobić? tak mi żal mamy... Równie dobrze jakby tak celniej trafił to mógłby nawet zabić! Boże! serce mi pęka! jak mam takie czyny traktować? jak wybaczyć?
Boli serce.

środa, 18 lipca 2007

Mamo... :)

Cóż mogę powiedzieć?...
Jedynie...
Dziękuję Ci, Mamo!
Jesteś Kochana!!! :*

poniedziałek, 16 lipca 2007

Nazaret to Rodzina...

Czym byłam... czym jestem...
Jednoznacznie nie potrafię powiedzieć... czy to już przeszłość, czy jeszcze nie?
Jak mogę określić moją myśl o zakonie?
??...
Czym ona była?
Zakon kontra Ja.
Czy to było marzenie?
Czy jak mam to nazwać?
Czy to było? czy jeszcze jest?
Moim marzeniem jest służyć Bogu. Nieść ludziom Dobrą Nowinę.
Ale przecież, aby głosić Jezusa ludziom nie trzeba od razu wstępować do zakonu. Będąc osobą świecką można też równie dobrze dawać świadectwo, podobnie jak osoba zakonna. A nawet w niektórych sytuacjach może i łatwiej dotrzeć do bliźniego...
Aby żyć "w" oraz "i" Nazaretem nie trzeba od razu zostawać Nazaretanką.
Nazaret to Rodzina; mąż, żona, dzieci.
Nazaret to codziennie powtarzające się czynności.
Nazaret to spokój i cisza; radosny nastrój oraz miła atmosfera sprzyjająca wszystkim domownikom i gościom.
Pragnę tworzyć taki Nazaret.

sobota, 14 lipca 2007

pragnę poznać siebie...

To nie jest jeszcze ostateczny powrót. To są tylko luźne moje myśli.

To były burzliwe dwa tygodnie.
Wciąż zachwycam się ile w ciągu tak krótkiego czasu może się wydarzyć. W ciągu dnia potrafi się tyle zmienić, więc co dopiero mówić o tygodniu bądź większym kawałku czasu.
Szukam siebie w świecie.
Szukam swojego miejsca.
Pozwoliłam dojść do głosu pragnieniom, tęsknotom, sobie...
Jest.. nadal jest mi ciężko, ale chcę = pragnę poznać siebie.
Pragnę dowiedzieć się czego naprawdę chcę od życia, od ludzi, od świata, od przyszłości...

niedziela, 1 lipca 2007

co czuła Maryja???

Jak czuła się Maryja??... Ta, która wszystko zachowywała w sercu... co czuła? pewnie niejednokrotnie prócz radości, czuła przeszywający ból... ból z powodu cierpień Swojego Syna... ból z powodu miłości do niewinnie cierpiącego Dziecka... i nie wierzę w to, że mimo wielkiej wiary i ufności Jej serce nie lękało się... o ukochanego Syna...

wtorek, 19 czerwca 2007

na czas bliżej nieokreślony zawieszam blog

dużo się u mnie w ostatnim czasie dzieje... "dużo" to mało powiedziane...

żyję
zmieniam swoje życie
zmieniam swoje podejście do pewnych spraw
zmieniam się w środku
uczę się życia na nowo
dużo rozmyślam
podejmuję decyzje. są one mniej lub bardziej odległe, mniej lub bardziej ważne, ale są. i dobrze że są.

w podejmowaniu poważnych decyzji ważna jest cisza i milczenie, dlatego jest we mnie wielka potrzeba milczenia - dlatego też nie napiszę Wam tu dokładnie co się u mnie dzieje, jakie decyzje podejmuję, czego one dotyczą, itp.
zawcześnie by o tym mówić cokolwiek
i tak już mi się wydaje, że za dużo, Wam i tym osobom z realnego świata, powiedziałam

niech się 'akcja' rozwinie...


w związku z tym też na czas bliżej nieokreślony znikam

a poza tym idą WAKACJE, więc i w domu nie będzie mnie za często
wkońcu trzeba odpocząć po sesji, która powoli zbliża się ku końcowi (mam nadzieję, że skończy się wraz z końcem czerwca :D ); nabrać sił do walki z nowym rokiem akademickim, który nim się obejrzę tak szybko nastanie, pomyśleć nad tematem pracy magisterskiej, poszukać literatury, pomyśleć nad badaniami, itp., i nadrobić zaległości w spotkaniach ze znajomymi i przyjaciółmi :):):):)

a właśnie! a propos spotkań... od 31 lipca do 16 sierpnia będę w Ochotnich Dolnej na rekolekcjach oazowych :) może akurat tam się z kimś z Was spotkam... może ktoś z Was też będzie na tym turnusie... a może mieszkacie w pobliżu... bądź nudzić się Wam będzie w wakacje i chcielibyście mnie poznać osobiście... ja nie mam żadnych przeciwskazań ;) - zapraszam :)
na pewno znajdę jakąś, mniejszą bądź większą, chwilkę by z Tobą poznać się, pogadać :)

a teraz już uciekam

życzę Wam wszystkiego dobrego na każdy dzień Waszego życia
niech Pan Jezus będzie obecny w Waszych życiach, niech Wam pomaga, niech Was prowadzi <><


nie żegnam się z Wami - mówię do zobaczenia


poniedziałek, 18 czerwca 2007

jestem za "trójkącikami"... :D

Hm... zawsze, gdy mam trudny czas dostaję pomoc... dziś też ją dostałam. Przyszła Pani, która przyniosła mi kolejny numer "Miłujcie się!" i specjalny numer "Ruchu Czystych Serc" :)
Czytałam sobie te gazetki i nagle zrodziło się we mnie pragnienie... które nadal trwa... które było i jest mi bardzo bliskie...
Tak, chciałabym być członkiem takiej prawdziwej, Czystej Miłości. Chciałabym by mój przyszły mąż też wyznawał Czystą Miłość. Wtedy życie jest takie piękne :)

Jestem za "trójkącikami"... - ja, mój przyszły mąż i, przede wszystkim, BÓG! :)
Tak, chciałabym by w mojej rodzinie Bóg był na Pierwszym miejscu.

sobota, 16 czerwca 2007

kolejna Pustynia...

Jestem - znowu - na pustyni... nie wiadomo jak się na niej znalazłam... tak jakoś NAGLE! a może już wcześniejszy stan na to wskazywał... tylko ja nie zauważyłam tego :/ nie wiem.
Wiem, że znowu "zamieszkałam" pustynię...
Hymmm... wychodzi na to, że pustynia staje się moim kolejnym domem... heh :/
No nic! inne Pustynie przeżyłam to i tą przeżyję. Kiedyś z niej wyjdę... kiedyś znajdę drogę...
Przecież nie można całego życia spędzić na Pustyni... Prawda?
Mam nadzieję, że znajdę drogę by z niej wyjść.

trzeba zaufać...

"Nie bój się
Nie lękaj się
Bóg sam wystarczy..."

Nie pozostaje mi nic innego jak zaufać...
choć czasem bardzo CIĘŻKO przyjąć to co daje nam Pan, i czego żąda od nas...

środa, 13 czerwca 2007

SMS od s. Joli i znowu lawina myśli...

Dostałam SMS'a od siostry Joli...
Akurat teraz!...
Zaprasza mnie na rekolekcje... do Krakowa... na powołaniówkę...
Tak, wiem, że rekolekcje powołaniowe nie są jednoznaczne z ostateczną decyzją wstąpienia. Wiem.
Dlaczego akurat teraz przyszedł ten SMS??...
Teraz gdy pełno myśli w mojej głowie...
Życie to nieustanne decyzje.
Pan mówi: "Pójdź za Mną", ale nie mówi, że muszę. On mi tylko proponuje. Jeśli nie zechcę to i tak nie pójdę. To mój wybór.
W wakacje jadę na rekolekcje oazowe.
Jechać i na nazaretańskie?...
W piątek mam jeszcze zajęcia.
Kasy trochę pójdzie...
Czasem trzeba coś wybrać.
Przecież Bóg jest Jeden, więc nie ważne gzie będę - czy w Nazarecie, czy w Ochotnicy.
Nie wiem, już sama nie wiem, co chcę... co jest mi przeznaczone...
Przecież Bogu można służy wszędzie, a nie tylko w zakonie.
Pan Jezus nigdy nie przestanie mnie kochać. Najwyżej może mi być trudniej w życiu...
Nie chcę wybierać. Jeszcze za wcześnie...
Ważne bym żyła "tu i teraz" z Bogiem.
Muszę siebie odnaleźć. Siebie tu, w tej społeczności. Siebie w świecie. Muszę poczuć świat. Muszę odnaleźć się w sobie na etapie, w którym się znajduję... na tym etapie nie mogę podejmować decyzji dotyczących przyszłości, bo jest ona jeszcze odległa... bo nie wiem kiedy mogę skończyć swój żywot...
Mam trzy drogi wyboru. Ido żadnej z nich nie jestem pewna.
Małżeństwo... jeszcze do tego nie dojrzałam. Ale jestem zwykłą dziewczyną... Chciałabym mieć kogoś bliskiego sercu. Kocham dzieci. Póki co nie widzę siebie jako matki, ale może jeszcze nie dojrzałam do tego stanu.
Zakon...
Samotność...
Niezależnie co ostatecznie wybiorę to i tak Bóg zawsze będzie dla mnie ważne. Najważniejszy na świecie!
Chciałabym uciec od tego wszystkiego!
Wybory są trudne, ale na nich opiera się życie.
Nie ma dnia bez decyzji.
Każde "tak" lub każde "nie" wprowadza mnie na daną ścieżkę... ścieżkę mojego życie, którą podążam do swego Pana.
On stoi na krańcu mej wędrówki... niezależnie od tego jaką drogę wybiorę.
Tego staniu, w którym się obecnie znajduję nie mogę nazwać ucieczką.
To są myśli.
To są wybory.
To są decyzję, wcale niełatwe.
To jest po prostu życie.

wtorek, 12 czerwca 2007

W ostatnim czasie trochę się moje podejście do życia... do przyszłości zmieniło... zaczęło się to dużo wcześniej niż dowiedziałam się o dziewczynach.
Żyję. Podejmuję decyzję. Wybieram albo jedną drogę albo drugą. Żyję. Inwestuję w swój rozwój, w siebie! Żyję.
Zastanawiam się... żyję.

poniedziałek, 11 czerwca 2007

Myśli zaczęły się wcześniej niż się dowiedziałam...
Zmieniłam się... czuję to... tylko w jakim kierunku? co z tego wyniknie?...
przyszły mi myśli, że przecież nie mogę bronić się przed tym co czuję, jak postrzegam świat, ludzi... nie mogę oddalać się od ludzi... a co się stanie, jeżeli nie wytrwam w zakonie? jeżeli wystąpię? - przecież i tak może się zdarzyć?...
to może warto nie próbować?... a jednak może warto.
Jestem zwyczajną dziewczyną. Faceci też mi się podobają, więc dlaczego wciąż trzymam się od nich na dystans?...
Chyba boję się, iż mogę się zaangażować... zakochać... - głupie podejście! nie mogę uciekać przed ludźmi!
A może jednak mąż, dzieci?...
Może zwyczajnie jeszcze nie dojrzałam do niektórych rzeczy i dlatego o nich jeszcze nie myślę.
Jezus daje mi Miłość. To będę miała zawsze. Pan Jezus dał mi, dał każdemu człowiekowi, wolną wolę. Więc mogę odmówić. A On i tak nie przestanie mnie kochać, i nie pozwoli by coś złego mi się stało.

sobota, 9 czerwca 2007

Ale przecież nawet gdybym podjęła decyzję o pozostaniu tu, czyli o wyjsciu za mąż to... to co?!... no właśnie?... przecież Pan Jezus tylko mi proponuje... mówi "jeśli chcesz"... "jak nie zeschcesz to nic się nie stanie. Ja nie przestanę Cię kochać"... hm... z każdym dniem coraz więcej wątpliwości.... coraz więcej pytań... a miało być (wg mnie) odwrotnie... hm, no ale nie jest przecież łatwo w życiu! no, ale czy warto "próbować"? przecież do zakonu nie idzie się by próbować?! bo przecież to bez sensu... już sama nie wiem co mam myśleć! :/ hm... Panie Jezu... kocham Cię :)

czwartek, 7 czerwca 2007

Musiał by być to ktoś wyjątkowy...

Musiał by być to ktoś wyjątkowy... ktoś kto bardzo wierzył by w Boga i wiernie, i żywo Go wyznawał... wtedy mogłabym się zacząć zastanawiać co wybrać... małżeństwo, życie zakonne, czy życie w samotności... ale musiał by być to ktoś wyjątkowy... i ja musiałabym go naprawdę pokochać... i moje uczucie musiało by być równie silne jak to, które "związało" mnie z Panem... nie wiem co jest mi przeznaczone... póki co to nic nie wiem... mogę prosić Pana o znaki, On mi będzie je dawał, ale i tak wszystko w moich rękach... to ja muszę zadecydowć... Panie Jezu, jest mi ciężko cokolwiek powiedzieć... jest mi ciężko... więc powiem tylko (choć i to ciężko ze słów przełożyć na czyn) "Bądź wola Twoja, Panie Mój!"...

Jezusa przyjmuje się NA CAŁE życie

Pamiętasz dzień,
w którym przyjąłeś Jezusa
do swojego życia
jako Jedynego Pana i Zbawiciela??

- pamiętaj, że wtedy przyjąłeś Go NA CAŁE życie...
/moje/

wtorek, 22 maja 2007

hmmm....

nawet nie wyobrażacie sobie ile w ciągu jednego dnia może się wydarzyć....
och, zapewniam Was, że DUUUŻO.... :)
nie mówię, że jest super już, bo nie jest...
złość mi przeszła, ale pozostała obojętność, pustka....
dopadła mnie Wielka Cisza...
eh... muszę zagryźć zęby i przejść przez sesję, a potem MUSZĘ gdzieś wyjechać... odciąć sie od świata... muszę stanąć twarzą w twarz z sobą samą... i muszę podjać jakieś, choćby maleńkie decyzje... muszę przemyśleć wiele spraw... coś muszę zrobić ze swoim życiem, bo już tak dłużej nie mogę... muszę się nauczyć bycia małą egoistką... i zacząć robić coś dla siebie... dla swojej przyszłości... dla swojego życia... muszę się stać egoistką, oczywiście w zdrowych granicach... taką maleńką... muszę się nauczyć żyć... muszę się nauczyć odwagi... muszę się nauczyć wiary w siebie... tak, wiem, że duże wymagania sobie stawiam, ale po prostu muszę by odnaleźć się w życiu, w świecie... bo póki co czuję się bardzo bardzo bardzo zagubiona w tym wszystkim...

niedziela, 20 maja 2007

grzecznie mówiąc MAM DOSYĆ...

heh, znowu MAM DOSYĆ.....
czuję się bardzo zagubiona w tym wszystkim...
nie wiem jak mam 'ugryźć' to wszystko co się wokół mnie dzieje...
niemo wołam o pomoc....
niemo mówię 'nie'....
niemo mówię to co czuję... ale NIKT tego nie potrafi dostrzec....
a gdy zaczynam głośno mówić co mnie boli jest "niegrzeczną dziewczynką"....
czy oni nie mogą mnie zacząc traktować inaczej?
nikt się nie liczy z moimi słowami, z moi zdaniem....
najlepiej jest na mnie wszystko zrzucić....
to ja "zawsze" wszystko robię źle....
gdy chcę im pokazać swoje prawdziwe JA to podobno źle się zachowuję....
na każdym kroku jest coś źle z mojej strony!!!.....
źle się ubieram, źle się czeszę, źle mówię, źle chodzę, źle stoję, źle postępuję... z nieodpowiednim towarzystwem się zadaję... cała jestem zła i do niczego...
jestem jakaś dziwna, bo jeszcze nie mam żadnego faceta... ciągle mi na ten temat trują... (... !)
to na mnie można wrzeszczeć.... to mnie mozna krytykować... to ja zawsze wszystko źle robię... to ze mnie można się nabijać i śmiać....
inni mogą wyrażać to co czują - ja nie mogę....
na każdym kroku mam powtarzane, że oni nie mieli tak dobrze jak ja mam... i że ja tego ich wysiłku nie potrafię docenić...
ja jestem pośmiewiskiem... czarną owcą....
ja nigdy nie byłam taka zdolna jak oni...
ja się nie nadaję do żadnej pracy, bo sie nie nadaję... nie jestem ani błyskotliwa, ani zaradna, ani śmiała...
no nie, ja powinnam iść do pracy! no ale przecież ja nic nie umiem robić
ja nic w domu nie robie... ja nic nie robię dobrze... - tylko oni są niezastąpieni! ...
tylko oni dokładnie wszystko robią...
ja jestem nic niewarta... do niczego.. jestem głupia...

ale na zewnątrz dowiaduje się od ludzi, że oni są ze mnie dumni... to jest takie dziwne... po prostu, WOW!! oni dobrze myślą o mnie... tylko czemu nie umieją mi tego powiedzieć?

dlaczego nie umiemy ze sobą rozmawiać?
dlaczego nie umiemy być wobec siebie otwarci, po prostu sobą?
dlaczego??!!!!....

dlaczego oni nie wierzą we mnie?
ja nie chcę wiary moich znajomych ani innych ludzi....
ja pragnę wiary z ich strony... ze strony Koteczka szczególnie!!!!!!
Koteczku, czemu nie wierzysz we mnie?

wiecie... ja sama nie wierzę w siebie...
wciąż pracuję nad tym...
wciąz wszystko robie by uwierzyć.... by poprawić sobie swoją samoocenę... i NIE POTRAFIĘ!!! i wciąz mi się nie udaję!!! - to tak bardzo mnie dołuje!!!
heh, czasem myślę, że jest wszystko dobrze... i wtedy zonk! i cały mój domek z kart, który tyle budowałam burzy się!
...
po prostu brak mi słów!!! i tylko ryczeć mi się chce!!!!!!!!!!!!!! :( :( :( :(
i nawet nie mam się komu wtedy wygadać, wykrzyczeć..... no bo po co innym będę zawracać głowę? inni też mają swoje zmartwienia.
tak bardzo czuję się samotna!
tak bardzo źle mi wtedy...
... ale muszę ukrywać to wszystko przed moimi, bo oni i tak tego nie zrozumieją... bo spojrzą jak na idiotkę... bo "co ty chcesz - wszystko masz!"....

nawet nie wyobrażacie sobie, ile wysiłku kosztują mnie proste czynności... nauka... obecnie kurs na prawko... wyjścia i spotkania się ze znajomymi... moje spotkania oazowe... moje bycie w Ruchu....
czemu?
bo nie wierzę w siebie
bo co z tego, że będę się uczyła jak i tak nie zdam ani egzaminów w szkole ani egzaminu na prawko
bo mam dosyć kombinowania
mam dosyć ciągłego "chodzenia do bibliotek", bo wiem jak reagują na to, że mam tam jakieś spotkanie z kimś tam....
a oaza to już wogóle osobny temat! za kazdym razem jest jakieś zdanie... tak było i jest. w przeciągu ostatniego tygodnia byłam już 3 razy w stronach Kościoła... raz na swoim spotkaniu, drugi raz na spotkanku integracyjnym ;) , trzeci raz na spotkaniu z młodszą grupą (oj, to było trudne spotkanie ... ale to odrębny temat)... no dzisiaj byłam "normalnie" w Kościele na Mszy i teraz mam po prostu problem... jutro znowu mam swoje spotkanie... czy pójdę? - nie wiem :/ planuje się nam w tym tygodniu także ognisko... - tu na pewno nie pójdę; no niestety. w sobotę mam Dzień Wspólnoty... - hm... zobaczymy; póki co trudno jest mi jednoznacznie powiedzieć 'tak' bądź 'nie'. jeszcze poza tym jest / powstaje jeszcze chórek dziewczynek - heh, ja tam się nie wyrywam do śpiewu, ale zawsze przyjść na próbę, przypilnować je, zwyczajnie pośpiewać.... zachęcić do przychodzenia na oazki... no bo przecież ja jestem dinozaur... a żeby była oaza w parafii muszą być osoby, które będą chodzić... a takto może się okazać po wakacjach, że wszystko sie skończy :/ ekh... nie chciałabym tego
no ale, żeby móc to wszystko rozkręcić trzeba w tym być.... a ja nie mogę.... naprawdę bardzo bym chciała, choć możecie nie wierzyć w to, ale... ekh, istnieje.... musi zawsze być jakieś 'ale' :( a ja mam już dosyć!!! nie mam siły słuchać.... nie mam siły walczyć o swoje.... :( :( :( prawda, że smutne... :( nie mam siły walczyć jeśli chodzi o oazę, nie mam siły walczyć jeśli chodzi o zwykłe życie, nie mam siły walczyć jesli chodzi o moją przyszłość....
"już tak często tam chodzisz że może lepiej idz odrazu do zakonu; po co ci ta szkoła..." , " nie za często tam zaglądasz?...", "ty tylko choć na te łołazy, a nie ucz się!!!!", "ja to chyba nigdy nie przetłumaczę ci!!", itp. - dlaczego oni nie mogą zrozumieć mnie?
już i tak się przełamałam i zdarza mi się chodzić na spotkanika integracyjne....
ale tak ogólnie to ograniczam swoje wypady tylko do minimum, czyli tylko chodzę na spotkania, bez podejmowania żadnych posług; zazwyczaj się wykręcam...
to wszystko jest takie dziwne!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

wogóle zauwarzyłam u siebie, że zamknęłam się na ludzi, na świat....
już nie umiem tak jak kiedyś rozmawiać z ludzmi, nie jestem wobec nich otwarta...
przybrałam posępną twarz, straciłam radość życia....
wciąz jestem posępna, smutna, stonowana, poważna.... stresuje mnie przebywanie z ludźmi, rozmowa z nimi.... jeszcze jak jestem sama to jak cie mogę, ale jak oni są to już wogóle masakra na całego!!!
wszystko mnie paraliżuje
boję się żyć
boję się być sobą
:(

z jednej strony ulżyło mi gdy to tu napisałam, ale...
z drugiej strony co to da? puste gadanie!!!
czy jest jakieś wyjście z tego?
co mam zrobić?
jak mam sobie pomóc?

ja nie chcę byście uznali, że moi są okropni... oni są kochani... źle się czuję, ze tak o nich piszę... wiem, że nie powinnam.... ale tylko tu mogę powiedzieć to wszystko... przecież im nie powiem tego, bo i tak by nie zrozumieli, a pewno by sie naburmuszyli....

wciąz słyszę: "nie znasz się na życiu", "co ty wiesz o życiu", "sama byś sobie nie poradziła...", "jesteś jak dziecko" - tak, jestem jak dziecko! ja się tak specjalnie zachowuje!!!! bo tak jest łatwiej żyć....

"tak jak ja nikt cię nie zna..." - NIEPRAWDA!!!!!!!!! Ty wogóle mnie nie znasz!!! nie wiesz co czuję, co myślę.... nie wiedzisz kiedy jestem smutna, kiedy coś mi "leży na wątrobie".... i tak bym Ci nie powiedziała... - wybacz, ale niestety nie powiedziałabym Ci, bo.... nie potrafię Ci zaufać... - niestety ale to prawda, bardzo bolesna dla mnie prawda...
Ty żyjesz w swoim świecie.... zamknęłąś się na radość życia... zamknęłaś się na mnie... odpychasz mnie... :(
wpadłąś w jakieś stereotypy... z jednej strony chcesz wyjśc do ludzi, chcesz pogadać, a z drugiej - zamykasz sie na świat, na mnie... mówisz, że nikt Cię nie rozumie... że nikt sie Tobą nie interesuje.... - co Ty mówisz?!!!! jak tak możesz mówić?!!!!!!! przecież to nie prawda!!!!!!!! - ale to do Ciebie nie dociera....
tu nie pójdziesz, bo coś tam... tam nie pójdzesz, bo coś znowu innego...
"lubię siedzeć w bloku tylko wtedy, gdy deszcz pada..." - tak mówisz
"ja to już niedługo umrę. no cóż każdy kiedyś musi. ale dlaczego inni ludzie mają takie bezstresowe życie? dlaczego..." - to też Twoje słowa. a ja bym chciała Ci powiedzieć, że..... - nie wiem co mam Ci powiedzieć....
ja do śmierci prócz takiego zwykłego ziemskiego podejścia, podchodzę jeszcze z nadzieją i radością na wkońcu spotkanie się z Panem.... - ale przecież Ty mnie nie zrozumiesz.... nawet nie warto próbować!....
jak mam Ci wyjaśnić sens Twojego życia? jak mam Cię przekonać, że miałaś radosne chwile w swym życiu? jak mam Ci wytłumaczyć sens cierpienia? - kiedy Ty na wszystko się zamknęłaś??!!!! jak mam Cię otworzyć??
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz poczuła w sobie tą radość życia, tą siłę jaką czerpię od Jezusa.
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz poczuła w sobie tą miłość, tą miłość jaką obdarza mnie Pan.
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz puczuła w sobie tą nadzięję jaką mi daje Pan... aż chce się żyć... mimo, iż czasami jest tak strasznie ciężko...
tak bardzo bym chciała byś była jeszcze była w życiu szczęśliwa...
tak bardzo chcę dla Ciebie wszystkiego dobrego.
tak bardzo Cię kocham.

tak bardzo chciałabym Ci pomóc... i nie wiem jak :(
nie wiem jak pomóc Tobie , ani nie wiem jak pomóc sobie....

tak mi smutno


czuję się jakbym przegrała życie.
czuję, że stoję w miejscu.
nie potrafię rozwinąć skrzydeł.
wciąż walczę z wiatrakami.
uciekam od tego co kocham.
uciekam od Tego Którego kocham.
jestem uzależniona od Koteczków.
swoje życie dostosowuję do nich.
nie mam ogwagi walczyć o swoje.
nie mam w sobie odwagi.
nie wierzę w siebie.
...
i po uświadomieniu sobie tego wszystkiego... przechodzimy na "wyższy stopień jazdy"... i pytania...
jakie jest moje miejsce w życiu?
jaki jest sens mojego życia?
po co żyję??!!!!!!
czy życie ma sens?
jak sens ma moje życie?
co wybrać powinnam?
Boże, o co chodzi!!!! bo ja nic nie rozumiem :(:(:(:
...

i popadam w totalnego doła!
i uciekam
i myślę
i nie widzę sensu
i wszystko staje się jeszcze bardziej udziwnione niż jest
i chce mi się krzyczeć
i duszę wszystko w sobie
i wołam niemo o pomoc, bo przecież nie będę nikomu zawracać glowy moimi problemami, bo każdy ma swoje sprawy na głowie

i mam dosyć...
zwyczajnie MAM DOSYĆ wszystkiego....
...

:(

powiedz co się stało... bo ja mam już dosyć!

Mamo, powiedz co się stało...
Czemu nie umiemy ze sobą rozmawiać?
Powiedz mi o co chodzi.
Pokażmy się sobie na wzajem.
Nie bójmy się okazywania uczuć.
Mamo, co się Ci stało? czemu wciąż smutna, zła chodzisz?
Mamo, proszę już gadać o bezsensie! bo mój bezsens się pogłębia.
Mamo, proszę już nie mów tyle o śmierci!
Mamo, nie złość się o byle co!
Proszę, powiedz mi Mamo co jest złego we mnie?
Proszę, powiedz mi, ale wyraźnie.
Mamo, powiedz mi czemu muszę się zmieniać? czemu nie mogę pozostać sobą?
Mamo, proszę nie odpychaj mnie.
Mamo, ja też tęsknię za Tatą... ale życie toczy się dalej... nie można wciąż żyć przeszłością!
Ja mam dosyć! dosyć mam wszystkiego! rodziny, tych dziwnych relacji, ludzi, Boga, siebie, wszystkiego!
Pragnę się schować, ukryć przed światem.
Mam dosyć!

poniedziałek, 14 maja 2007

moje małe świadectwo....

hejka!
to znowu ja ;)

wiecie robiąc porządek w szafce natknęłam się na zapisane kartki papieru... ;) przeczytawszy kilka pierwszych słów przypomniałam sobie, że to jest mojej mini-świadectwo po przeżyciu ostatniego Dnia Wspólnoty mojego rejonu, który odbył się 21 kwietnia tego roku...
niżej je zamieszczam ;)

* * *

Do ostatniej chwili miałam mieszane uczucia i nie wiedziałam czy wybrać się na ten Dzień Wspólnoty, czy nie. Z jednej strony miałam okazję, bo byłam w ten weekend w domu, anie na studiach; ale z drugiej strony nie widziałam w tym Dniu żadnego duchowego wymiaru... traktowałam go jedynie jako zwykłe spędzenie czasu wolnego, spotkanie się ze znajomymi, pośmianie się, porozmawianie... a Msza Św., Namiot Spotkania i te inne punkty programu jakoś przelecą...
Ostatnio wszystko w moim życiu leci, a ja trzymam sie na dystans by przypadkiem za badrzo się nie zaangażować, by znouw nie stracić głowy... by mieć 'świety spokój'... A to, że moja dusza cierpi i powoli usycha... phi,to co! - nie pierwszy raz!...
Z trzeciej natomiast strony przecież jestem w Ruchu i utorżsamiam się z nim. W innych wspólnotach nie znalazłam tego czegoś co jest w oazie, dlatego nadal jestem tu, gdzie jestem :)
Ale z kolejnej strony mam już tak zwyczajnie dosyć tego, że bliskie mi osoby nie rozumieją tego, czemu jestem w oazie; czemu mam znajomych w takim kręgu, itp. Słowa, które wypowiadają tak bardzo ranią... :(
Z następnej jeszcze strony... czasami mam ochotę tak po prostu ucieknąć od wszystkiego....
Lecz choćbym nie wiem jak daleko uciekła, jednak tak definitywnie opuścić oazę, zerwać więx z Panem Bogiem NIE POTRAFIĘ! :)

za ten błogosławiony czas...
za wszystkie osoby, które uczestniczyły w Dniu...
i za wszystkie osoby, których nie było...
za uśmiech...
za słowa wypowiedziane...
za Twoją obecność Panie Jezu...
za tą otuchę i nadzieję, którą mi dałeś...
za Miłość, ktorą mnie obdarowałeś...
za to, że jest dzień i noc...
za to, ze mogę rano wstać, a wieczorem szczęsliwie kłaść sie spać...
za prozaiczne rzeczy, błachostki...
za wszystko...
Panie Jezu, dziękuję Ci


"Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi,
a znajdziecie prawdziwe życie."
(Benedykt XVI)

O wiele rzeczy mogłabym Cię, mój Jezu, prosić, lecz to czego mi teraz najbardziej potrzeba to odwaga...
dlatego...
PROSZĘ CIĘ, MÓJ JEZU, BARDZO PROSZĘ O ODWAGĘ...
Lidia

sobota, 5 maja 2007

Święty Antoni przyjdź mi z pomocą...

Drogi św. Antoni, czy mogę zgasić dla Ciebie świecę?
Mówię poważnie. W stosunku do Ciebie nie pozwoliłbym sobie na żarty.
Czasem - przyznaję - uśmiechałem się ze współczuciem
patrząc na niektórych twoich czcicieli, którzy nie wahają się niepokoić
Ciebie jako niezrównanego eksperta w odnajdywaniu zagubionych przedmiotów.
Nie wyłączając mnie samego, kiedy wzywam Cię gorączkowo - obiecujac Ci regulany datek -
w przypadku zgubienia pliku kluczy (co zdarza się przynajmniej dwa razy na tydzień...).
Myślę, że wśród lasu zapalonych świec we wszystkich zakatkach świata,
najlepszym sposobem zwrócenia Twojej uwagi będzie świeca niedwuznacznie zgaszona.
Drogi św. Antoni, muszę odnaleźć samego siebie, a takze drogę,
także wiarę - nadzieję - miłość.
Także cierpliwość, pokorę i jeszcze inne...
Świat dzisiejszy stał się miejscem zgubionych wartosci.
Chcesz mi pomóc w poszukiwaniach?
A wiec układ stoi...
Ja Ci zgaszę jedną świecę, a Ty zapalisz coś w moim wnetrzu.
Datek natomiast - jeśli zgodzisz się na to - wrzucę w serce pierwszego napotkanego człowieka.
A potem do następnego. Aż do następnej zgaszonej świecy.
Będę Ci się naprzykszał, kto wie, ile razy błagając:
"Św. Antoni błogosławiony, pomóż mi odnaleźć obraz siebie,
nakreślony przez Boga, który z takim uporem staram się zgubić,
i którego przede wszystkim nie chcę odnaleźć".
Jedno pytanie, drogi św. Antoni.
Czy ktokolwiek wzywał Twojej pomocy, bo zgubił Ewangelię, wiernosć,
konsekwencję, chęć modlitwy, poczucie grzechu, pokorę
i nie wie gdzie się podział zdrowy rozsądek?
A czy ktokolwiek przywołał Ciebie, aby zgubić cokolwiek - wadę, przyzwyczajenie, jakiś banknot... -
które doczepiły się do niego i nie chcą go opuścić?
Wydaje mi się, że to również jest częścią Twojej specjalizacji:
pomoc w utracie tego wszystkiego, czego nie należy ciągnac za sobą, jesli się idzie za Tym,
Który nie powiedział, żeby "zabierać", lecz aby "zostawiać".
Spróbujmy, zaczynajac ode mnie,
takze i w tym sektorze polecam się Tobiem najukochańszy św. Antoni -
użyj Twojej delikatności, działaj powoli, krok po kroku, jedno zerwanie,
jeśli to możliwe niezbyt dwałtowne, za każdym razem.
Jeśli będzie mi to sprawiać ból, skończy się to tym, że - ostrzegam - ulegnę pokusie ukrycia się,
Czyli ponownie zapalę Ci świecę...

(Alessandro Pronzato)


piątek, 4 maja 2007

" Bóg jest niesprawiedliwy! "

skąd taki tytuł?....
jest to wypowiedź mojego Koteczka....
"Wiesz... to wszystko jest takie dziwne! Mówią, że Bóg jest sprawiedliwy, więc dlaczego matki muszą umierać i zostawiać małe dzieci z ojcem alkoholikiem?! Więc dlaczego są wojny?! Dlaczego są nieuleczalne choroby?! Dlaczego ludzie muszą tak cierpieć?! Mówią, Bóg jest sparwiedliwy, więc dlaczego to wszystko się dzieje?? Może jakieś cuda się zdarzają, ale dlaczego nie wysłuchuje On zwykłych ludzi?? Bóg jest niesprawiedliwy!
Wogóle to Bóg istnieje? Jakoś trudno mi w to uwierzyć.
Wiesz ja sobie to tłumaczę tak: po prostu kiedyś starość przychodzi, choroby przychodzą i człowiek musi umrzeć."

i co ja mam zrobić wobec takiej wypowiedzi?
jak mam tłumaczyć?
"Bóg jest Miłością!", "Cierpienie jest Łaską", "Tylko Bóg wie co jest dla nas najlepsze, i zabiera ludzi wtedy, kiedy uzna, że nadszedł ich czas...", "Człowiek ma wolną wolę, i robi jak mu się chce... nie musi iść za wolą Bożą", "Nie ma niewysłuchanych modlitw" - hm... wydaje mi się, że te moje słowa są nadaremne.... bo nie wierzę, że z tego co ja mówię ona coś rozumie... to jest takie 'rzucanie grochem o ścianę'.... - tak mi się wydaje. w takich sytuacjach wołam do Pana o światło Ducha Św., ale nie wiem... czy ja już się tak strasznie zamknęłam na Niego? ja nie słyszę nic...
gdy ona tak mówi ja czuję się taaak bardzo bezradna...
nie mam zielonego pojęcia jak dać jej nadzieję... jak napełnić ja radościa życia...
serce mi pęka...
tak bardzo chciałabym jej pomóc i nie potrafię, nie umiem... :(
tak mi smutno

chciałabym by chociaż raz poczuła to co ja czuję... tą wielką Miłość, Nadzieję i Radość z tego, że Pan Jest, że kocha mnie....
chciałabym umieć opowiedzieć jej o Tym jakie cuda Pan potrafi dokonać w naszym życiu... tylko trzeba chcieć otworzyć się na Niego... przyjąć to co On mówi do nas...
chciałabym by była szczęśliwa....
i nie potrafię jej pomóc :( :( :(

a może ona się zamknęła?... więc jak ja mam ją otworzyć???!!!

"Ja już nie żyję. Moje życie skończyło się czas temu. Nie mam po co żyć."
"Wogóle po co jest Kosciół? księża? Przecież ja mogę wierzyć i modlić sie bez tego, a oni do niczego nie są mi potrzebni!"
"Grzeszę, ale nie jestem grzesznicą."
"Przecież nie będę spowiadać się z tego, że czasem przykłamę; czasami tak trzeba."
"Wogóle ja nie mam żadnego grzech; ja nie mam z czego się spowiadać."
- to są niektóre z jej wypowiedzi... bardzo smutne....
przez nie kreśli mi się jej obraz psychologiczny... duchowy...
nie wiem czy właściwie to odczytuję, ale widzę w niej bardzo nieszczęśliwą osobę... która straciła sens życia.... nic ją nie cieszy, żebyście wiedzieli, nic! ciągle wspomina... narzeka... marudzi... boi się o życie... moje... przyszłe... ciągle mówi, że to wszystko jest niesprawiedliwe... że to nie ma sensu... pragnie bym znalazła fajnego faceta, dobrze wyszła za mąż... i bym przestała gadać o zakonie, bo to bez sensu... martwi się o wszystko i wszystkich.... - a ja się matrwie o nią...
zdarza się jej płakać... nie chce jej się nigdzie wychodzić... nie chce się jej nic robić...
boję się o nią
czasami wydaje mi się, że ma ewidentne objawy depresji
ale co ja sama mogę?
wiem, że się powtarzam, ale boję się o nią... matrwię... i tak bardzo bym pragnęła by jeszcze była szczęśliwa w życiu...
dla niej wciąż jestem dzieckiem... które jeszcze nie zna świata... które sobie nie poradzi samo w życiu...
a ja myślę o podjeciu drugich studiów... w innym mieście... i co? i mam ją zostawić samą?! boję się... ale to tylko myśli.... ale to tylko studia... a co potem?? co za te 2 - 3 lata??? czy odważę się ostawecznie powiedzieć "TAK"? i wstąpić do zakonu?? i ją zostawić samą?....
boję się o nią... wczoraj np w nocy skoczyło jej ciśnienie... taaak, można zwalać winę na pogodę, ale w takim razie często zmienia sie ta pogoda...
nogi się pode mną ugięły... poczułam w sobie jak nagle wszystko zaczęło we mnie dygotać...
bałam się...
na szczęście po godzinie było juz lepiej...

a tak wogóle to wiecie co, dobijają mnie lekarze!!... badań specjalistycznech ci nie dadzą bo są limity.... wiecej niż 10 osób nie przyjmą, bo są limity... a najlepsze są zapisy do specjalisty... "za 3 miesiace jest wolny termin"... heh, za ów 3 miesiace to człowiek moze być już na tamtym świecie!!!.... i tylko witaminki przepisują... ale jak już zaczną przepisywać właściwe leki to, może to zbieg okoliczniści, ale zawsze te najgroższe... heh ale żeby te drogie leki jeszcze coś pomagały, to zrozumiałaby... ale tu niiieeee, czasami się zdarzało, ze po 2 - 3 dniach kupowała nowe, przepisane przez lekarza, leki, bo tamte 'okazały się niewłaściwe'...
więc tak na koniec odośnie dygresji na temat lekarzy mam pytanko... czym jest życie ludzkie? - uda się czy się nie uda?... trafimy z diagnozą czy nie?... en-tli-czek - pen-tli-czek... przez takie podejście do sprawy to wielu ludzi już zeszło z tego świata, bo choroba 'wyszła' sama i było już za późno....



mam prośbę... pomódlcie się czasem za mojego Koteczka...

tak bardzo chciałabym by była ona jeszcze szczęśliwa w życiu....

czwartek, 3 maja 2007

długo mnie tu nie było....

hm... tak, tak, długo...
po prostu nie miałam ochoty pisać - zwyczajnie nie chciał mi się.

ostatnio dużo się dzieje w moim życiu...
dużo potrafi się zdarzyć w jednym dni!!... - całe życie ;)

dziś... zrobiłam wielkiego zoonka! ;) heh
słucham sobie radyjka i nagle słyszę że trwa Tydzień modlitw o powołania... - totalnie szczena w dól mi poleciała!! czemu?
po pierwsze to może dlatego, że ostatnio odsunęłam się "troszeczkę" od Kościoła, więc nie jestem w temacie na bierząco....
a po drugie... hm.... chyba nie ma 'po drugie' ;)

wogóle taki zwariowany czas ostatnio mam!
problemy natury ziemskiej mieszają mi się z problemami natury duchowej...

wogóle to Was przepraszam, ale ta noteczka będzie bardzo chaotyczna.... jak wszystko ostatnio u mnie...


wogóle muszę Wam powiedzieć, że tegoroczne Święta Wielkanocne były najgorsze jakie do tej pory przeżyłam...
dlaczego? bo były dla mnie bardzo puste!! samotne, choć były spędzone w gronie rodzinnym... były takie 'ziemskie' - zero było w nich ducha :-/
hm....patrzyłam na tych moich przyjaciól z oazy i zastanawiałam się "co ich cieszy?"
myślałam: "Chrystus zmartwychwstał.... - co roku to obchodzimy."
jednym słowem NIC mnie nie cieszyło!!!
moja radość uciekła... w niewytłumaczalny sposób uszła ze mnie...
a może po prostu wpadłam w wir 'ziemskiego życia' zapominając o tym co duchowe?.... może

i znowu targały mną wątpliwości.... "czy Bóg istniej?" - pytałam siebie.
a Bóg na każdym kroku dawał mi dowód, że istnieje.... a ja starałam się tego nie widzieć....
heh, takie to dziwne było i nadal jest...
ja Mu mówię "nie" a On mi - "kocham cię"
ja Mu mówię "nie wierzę" a On mi - "kocham cię"
ja uciekam od Niego... a On cierpliwie "kocham cię"
heh....

wogóle muszę wam powiedzieć, że w Świętam miałam ślub mojego kuzyna ;)
ta uroczystość też wpłynęła na mnie refleksyjnie...
czemu? - bo kuzyn jest w moim wieku... a jego żona o rok młodsza.

Kochani K. i B., z całego serca życzę Wam wszystkiego najlepszego na tej nowej drodze, na jaką niedawno wstąpiliście :) całe życie przed Wami... nie zawsze będzie łatwo... ale ważne byście nie zapomnieli o sobie, o tym że tworzycie rodzinę... proszę Was nie zapomnijcie o tym, że macie język, i że najlepiej rozwiązywać problemy i konflikty przez dialog, rozmowę, wyjaśnienie sobie wszystkiego... Kochani, to Dziecię, które się za niedługo urodzi, niech wie, że je kochacie, że może szukać w Was oparcia... ale nie zapominajcie, że to Wy jesteście jego rodzicami i Waszym zadaniem jest je wychować ma mądrą, rozsądną, dobrą osobę... niech w Waszym życiu Bóg i wiara znajdą miejsce... niech to nie będzie wyłącznie pogoń za dobrami materialnymi, by było jak najlepiej... martwię się o Was.... - mam nadzieję, że to są takie obawy na wyrost, że sobie na tej drodze jaką wybraliście poradzicie.... ja Wam życzę wszystkiego co najlepsze i oddaję pod opiekę Świętej Rodzinie.






ślub i wesele K. i B. było ładne :) a ja znowu zaczęłam się zastanawiać czy ja właściwie odczytałam swoją drogę....

dużo myśli, rozmyślań, refleksji non stop przez moją głowę się przetacza...

***

a potem moja rozmowa z Agniesią.... moją przyjaciólką...
wogle Agniesia też się spodziewia Dzidziusia :) tylko u niej wszystko było pokolei, tzn. najpierw ślub, a potem, czyli teraz Dzidzia... jeszcze w brzuszku Mamusi, ale już niedługo :)
no więc z Agniesią pogadałyśmy sobie tak o wszystkim i o niczym :)
ale Agusia tak na koniec powiedziała takie zdanie, które - znowu - zmusiło mnie do myślenia...
"wiesz, nie obraź się, ale mi się wydaje, ze ty uciekasz"
ja: "nie...."

potem, na drugi dzień po tej rozmowie, wybrałam się na Oazę Modlitwy (OM)
skończyłam zajęcia wcześniej, i miałam jeszcze czas do pociągu, więc poszłam z koleżanką... tzn. zwerbowałam ją by szła ze mną, bo samej było by mi tak dziwnie...
a poza tym poznałam wreszcze, dzięki temu, że poszłam, Siostrę Mateuszę :) :) :) :)
i znowu dziwne sytuacje mi w tym wszystkim towarzyszyły....
wogóle trzeba powiedzieć, że nie miałam zielonego pojęcia, gdzie jest ten Dom, gdzie się ta OM odbywa... więc widząc starszą panią zapytałam się jej, którędy mamy iść by tam dojść... ona nam wskazała drogę i na koniec powiedziała (?) zapytała się: "a to tam zostałyście skierowane?". ja na to: "nie...". ale z drugiej strony nie ma co się jej dziwić, czemu zadała takie pytanie, skoro ujrzała dwie młode dziewczyny z wypchanymi plecakami.... a to był tylko zjazd ;)
a potem na OMie.... jak już powiedziałam poznałam s. Mateuszę :) :* :) i księdza Roberta :)
wogóle ten czas tam był dla mnie dziwny.... z jednej strony byłyśmy tam raptem może 2 h, a dla mnie było to duuużo.... wszystkie te słowa tam wypowiedziane.... wszystkie opowieści.... i ta 'okropna' (wówczas dla mnie) radość ze zmartwychwstania Pana....
ale teraz cieszę się z tego wszystkiego ;)

a potem był DW u mnie w mieście :)
i też trudne to było... no bo z jednej strony baaaardzo ucieszyłam się, że wkońcu będę mogła uczestniczyć w DW, a nie będzę w szkole :) ale z drugiej strony wiedziałam, ze będę musiała posłuchać marudzenia mojego Koteczka...
i jeszcze w dniu DW to marudzenie się nasiliło!!!
wogóle miałam ochotę rzucić to wszystko!! (...) - grzmiało we mnie
potem jeszcze dowiedziałam się, że ode mnie z oazy nikogo nie będzie, bo nie mogą, bądź nie mają czasu... ekh...smutno mi się zrobiło, i zupełnie opadłam z chęci by pójść... ale co do tego to i tak trzeba powiedzieć, że baaardziej się wkurrr.....zyłam jakieś 2 tyg po DW, gdy to się spotkałam z taką jedną dziewczyną z "młodszej grupy" i ta mi powiedziała, że one NIC nie wiedziały, że jest DW, bo nikt im nie powiedział. normalnie, wrrry!!
eh, wogóle coś nam ta wspólnota szwankuje... widzę, że jest podział na "młodszą" i " starszą" grupę :( :( :( a ja bym chciała by była jedność.... ale może jeszcze tak będzie - staram się nie tracić nadziei ;)
ale powracając powracając do głównego tematu, wkońcu poszłam na DW :)
i po prostu.... ach....
powiem tak - znalazłam się w odpowiednim miejscu i właściwej porze....
planowałam przeżyć ten dzień na pełnym luzie... spotkać się ze znajomymi, pośmiać, pogadać.... po prostu spędzić fajnie czas... tylko, że najwidoczniej zapomniałam w tym wszystkim o Najważniejszym... o Panu Bogu... ale on jak to On, nie zapomniał o mnie... ;)
pozynając od tematu Dnia, przez wszystkie słowa tam wypowiedziane... Eucharystię, kazanie ks.Roberta, moment przyjęcia Komunii Świętej.... a póżniej te nasze wspólne rozmowy.... wszystko było takie "do mnie".... po prostu zachwyciłam się nad Władzą Pana :) no bo przecież to On sobie to wszystko tak wymyślił, że właśnie tam, w tym miejscu, tego właśnie dnia, po takich różnych zmaganiach, w tym właśnie momencie powie mi po prostu, że kocha mnie i mam się nie bać.... i znowu poczułam się jak mała dziewczynka....
i znowu jeszcze bardziej niż po Omie zaczęłam myśleć....
a później nadeszły znowu wątpliwości, zastanawiania się....


tematem tego Dnia Wspólnoty były słowa:
"Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi,
a znajdziecie prawdziwe życie!"
(Ojciec Św. Benedykt XVI)




***

a potem były moje rozmowy z: Anią :* Justyną :* Moniką :* - dziewczyny, dziękuję Wam za wasze świadectwo wiary i zawierzenia Panu.
Aniu dziękuję, że stałaś się moim wewnętrznym głosem i mówiłaś wszystko to co ja wiem, ale boję się głośno powiedzieć. Uświadomiłaś mi wiele rzeczy... - teraz mam nad czym myśleć :D i dziękuję za nasze wspólne modlitwy... dla mnie trudne... ale jak sie koazało potrzebne :)
Justynko, dziękuję za Twoją postawę... mimo, iż jesteś jeszcze młodą osóbką, i przez te 4 lata jeszcze może się wiele w Twoim życiu wydarzyć... Ty mówisz "jestem pewna". Przypominasz mi mnie samą z przed jakiegoś czasu. Cieszę się, że "nie dajesz mi spokoju", bo to zmusza mnie do myślenia... może za rok.... może... wszystko okaże się w swoim czasie ;)
Monisiu, Tobie też dziękuję :) bo jak inaczej :D :) za Twoją 'małą' (-> to Ty powiedziałaś) wiarę, która mimo wątpliwości róznego kalibru, jest pewna, że ta droga jaką sobie obrałaś jest właściwa.
wogóle muszę Wam powiedzieć, że Pan stawia na mojej drodze WSPANIAŁE osoby :) :) :)
Panie Jezu, dziękuję Ci za tych wszystkich ludzi, których dane było mi poznać :)

no i wszystko przed czym tak daleko uciekałam powróciło... wszystkie wspomnienia z Częstochowy i Krakowa odżyły....
boję się... mam dużo wątpliwości.... ale nie potrafię powiedzieć NIE, tak ostateczie, z pełną świadomością... bo ja Go kocham.... i gdybym powiedziała 'nie'.... - nie potrafię tego zrobić! - i całe szczęście :)

wogóle tyle się natrudziłam by zamknąć się na ludzi, na świat, na Boga... a On tak zwyczajnie przez te wszystkie wydarzenia, jakie przydarzyły mi się, i przyz tych wszystkich ludzi wszystko zburzył... cały mój plan!....
hm... choć bym nie wiem jak uciekała... nie ucieknę....
wszystkie wątpliwości jakie mam w sobie Jego jedne "kocham cię" usuwa....
On jest źródłem mojego życia, mojej radosci, mojego zapału....
na każdym kroku... przyz rózne zdarzenia, przez słowa, gesy, przez osoby.... na każdym kroku daje mi Pan znaki, ze mi się nie wydaje, że to wszystko co się dzieje to PRAWDA!!!
mówi mi On "zaufaj", a ja mówię 'boję się'
On mówi " kocham cię", a nmi się błogo robi na serduchu... i nie potrafię Go odtrącić

tak, przyznaję się jestem na etapie 'ucieczki'...
boję się zaufać tak w 200%...
boję się pojechać na jakiekolwiek do jakichkolwiek Sióstr, bo tam jest On w taki szczególny sposób... bo tam są Siosty, z którymi lubię przybywać, i przed którymi uciekam.... bo boję się rozmawiać z nimi.... bo boję się rozmowy o mnie.... i o tym co mi w duszy gra.... a potem boję się wracać do domu, bo jeszcze tyle czasu muszę 'tu' spędzić.... bo nim podejmę ostateczą decyzję jeszcze tyle czasu muszę żyć w ukryciu z tym wszystkim co w mym sercu siedzi.... bo moi bliscy, zarówno rodzina, jak i znajomi nie kumają tego....
ja wiem, że oni chcą dla mnie jak najlepiej.... ja rozumiem to.... ale te ciągłe rozmowy i pytania, kiedy to sobie faceta znajdę, jaka to ja pewno nieszczęsliwa jestem, że jeszcze nikogo nie mam... i to pocieszanie... to mnie już wkurrr***zzza!!! bo ja już znalazłam TEGO JEDYNEGO....
najbardziej mnie smuci podejscie mojego rodzeństwa do tego.... oni nic nie mówią, bo póki nic ostateczne nie postanowione to pewno nadzieje mają, że nic z tego nie wyjdzie... ale dzieci mają najlepsze radary na świecie i mówią prawdę! :P:)
no więc ostatnio moja prawie 8letnia siostrzenica stwierdziła przy znajomej mamy, że ja "jestem głupia, i że jej wstyd". na to znajoma: " a czemu tak mówisz? Lidka to bardzo fajna osóbka.", a to Dziecko odpowiedziało: "jest głupia, bo chce iść do zakonu!!! ja nie chcę mieć ciotki zakonnicy!!...". dziwnie się poczułam :/ :( znajoma zonka strzeliła i dla załagodzenia sprawy stwierdziła, że "fajnie mieć ciotkę zakonnicą, bo będzie się miało wytki u Pana Boga".
wiecie, to jest takie smutne... to już nie pierwszy raz taka sytuacja była. kiedys też mój bratanek wyjechał z jakimś tam tekstem.
to są małe dzieci, więc one jeszcze nie kumają o co biega, ale po tym widać, ze moje rodzeństwo za moimi plecami gada, i widać nie za pochlebnie gada... :( to boli...
wogóle ostatnio moja siora wypowiedziała się a propos sprawy ex-Betanek z Kazimierza Dolnego... podsumowała, że wszystkie te organizacje (pewno chodziło jej o zgromadzenia) to głupi wymysł nikomu do niczego nie potrzebny. podobny punkt widzenia mają odnośnie księży i oazy. heh ;)

a co do Betanek...

z mojego miasta wiem o dwóch dziewczynach...
jedna to wiem, że wystąpiła.
a co do tej drugiej to podobno jest już uznana za ex-Betankę...
moje zdanie na ten temat - dla mnie najważniejsze!! jak każde zakonnice i one składały śluby, czystości, ubóstwa i posłuszeństwa... a tu proszę posłuszeństwa nie dotrzymały... ów siostra może i ma objawienia, ale ślub jest ślubem i trzeba go zachowywać.
co do reszty wątków, to sie nie wypowiadam. jaka jest tam sytuacja to w sumie nie wiem, bo to co podają media...hm...na pewno jest w tym jakaś prawda, ale media też mają to do siebie, że dużo dokładają.
wiem jedno nikt by nie wydał na te kobiety takich sankcji, gdyby wszystko było u nich dobrze.
co sie tam tak na prawdę dzieje, i czy słusznie postąpiono z tymi paniami czy nie to według mnie nie nam już to osądzać; tylko Bóg zna prawdę, i On osądzi sprawiedliwie.
ale Kochani, to że w tym zakonie się tak stało to NIE ZNACZY, że wszystkie zakonnice i wszędzie tak jest. jak to mówi wikary z mojej parafii: "w każdej sprawie trzeba mieć dyszel w głowie" (czyli trzeba zdrowe podejście do wszystkiego) i tego się trzymajmy ;)

hm... jak myślicie, wystarczy już?
bo ja idąc za zdroworozsądkowym podejściem uważam, że jak na jeden raz, to wystaczy moich przemyśleń ;)

do następnej notki :)

papa

piątek, 27 kwietnia 2007

powinnam podjąć jakąś decyzję...

Żyję "tu i teraz", ale to jest trudne... tzn. z jednej strony jest OK, lajtowo... ale powiedz mi Ktosiu, ile tak można?!...
Życiem "tu i teraz" to ja tak mogę przez całe życie, bo wciąż będzie to "tu i teraz"...
A ja czuję, że powinnam podjąć jakąś decyzję... a to jest takie trudne!

czwartek, 19 kwietnia 2007

Czyżbym powracała z pustyni?

To przez Was wszystkich, między innymi Agnieszkę, Marysię, Justynę, Monikę, Anię, Patrycję, a w szczególności Agatkę...
Hm...
Poddałam się...
Agatko, te Twoje pytania... nie mogłam na nie odpowiedzieć inaczej... nie mogłam mówić wbrew sobie, wbrew sercu memu..
Tak, kocham Go.
Tęsknię z Nim.
Nie potrafię żyć nie myśląc o Nim.
Wszystkim Wam, a w szczególności Tobie, Agatko, dziękuję :*

Czyżbym powracała z pustyni?

środa, 18 kwietnia 2007

pomimo wesela to takie samotne były te Świeta

Najpierw ślub Bartka i związana z tym lawina myśli... myśli na Jego temat, na mój temat... On ma ten sam wiek co ja, a już stał się ojcem i mężem... życzę im szczęścia, i chciałabym by byli zawsze razem; niech Pan będzie zawsze z nimi :)
A tak w ogóle Święta te były dla mnie takie puste, takie przyziemne, takie samotne... potem był ten sen o Ojcu Świętym Janie Pawle II i mnie... potem pojechałam do szkoły.. a potem była moja rozmowa z moją Agniesią :*

piątek, 6 kwietnia 2007

kolejna notka po długiej przerwie

Witajcie!!!

długo nie pisałam... nie chciało mi się... nie miałam ochoty, nastroju...

to był i nadal jest DZIWNY czas.... moi znajomi z Oazy śmieją się, że w mój słownik składa się tylko ze słów: 'Dziwnie jest'. Heh, był czas, że wszystko tak określałam, bo inaczej nie umiałam; każde inne słowo / określenie nie pasowało mi. Bardzo możliwe, że i w tym tekście będzie "dziwnościami" pachniało, więc się nie zdziwcie ;)

trochę sie w tym czasie wydarzyło... nie było łatwo, oj nie było...
jak jest teraz? - nadal nie jest idealnie. kiedy myślę, że jest już wszystko ok, to okazuje się, że nie jest! To bardzo trudny czas... a tu trzeba żyć tak jak gdyby nigdy nic... jest ciężko. raz jest lepiej a raz gorzej, ale i tak czuję się źle duchowo, psychicznie i fizycznie także.
co się dzieje? - wiecie, to wszystko za bardzo mnie boli by pisać... jak będę miała odpowiedni nastrój to może cośik więcej napiszę.
co mogę powiedzieć? - rzeczy takie zwyłe, codzienne, czasami najwięcj zadają człowiekowi bólu.
słowo rani bardziej niż jakikolwiek czyn...
pogubiłam się w moim życiu, w moich planach, w moich marzeniach; poplątałam się w tym całym świecie, który mnie otacza.... najchętniej bym uciekła od tego wszystkiego.... - tylko gdzie? gdzie mogę uciec?? ...

eh, dziwny to czas...

zaraz Święta... Chrystus Zmartwychwstanie.... - a ja tych, tegorocznych Świąt WOGÓLE nie czuję!!! to takie dziwne uczucie... czuję brak radości, obojętność... czuję się samotna w świecie, w swoich problemach... czuję nic... - wielką pustkę, osamotnienie, brak zrozumienia, brak wiary w wiarę i w siebie...
trudno mi jest.
dziś wpadłam mi do głowy taka myśl = refleksja, że może ja muszę tak jak Jezus umrzeć... może i ja w Wielkanoc zmartwychwstanę... może znajdę ten spokój... na który tak bardzo czekam, którego mi brak...
może... lecz pierw muszę dotrwać do do tej tegorocznej Wielkiej Nocy, a to mimo, iż tak blisko (za dwa dni), to dla mnie jednak daaaaleko

może w końcu burze miną i zaświeci Słoneczko....
chciałabym już....
czekam.... choć jest mi baaardzo trudno już w tym wszystkim wytrwać

Wielkanoc AD 2007

W E S O Ł E G O
A L L E L U J A




Niech w święto radosne Paschalnej Ofiary
składają jej wierni uwielbień swych dary.
Odkupił swe owce Baranek bez zmazy,
pojednał nas z Ojcem i zmył grzychów zmazy.

Śmierć zwarła się z życiem i w boju, o dziwy,
choć poległ Wódz życia, króluje dziś żywy.
Maryjo, Ty powiedz, coś w drodze widziała?
Jam Zmartwychwstałego blask chwały ujrzała.

Żywego już pana widziałam grób pusty
i świadków anielskich, i odzież, i chusty.
Zmartwychwstał już Chrystus, Pan mój i nadzieja,
a miejscem spotkania będzie Galilea.

Wiemy, żeś zmartwychwstał, że ten cud prawdziwy,
o Królu Zwycięzco, badź nam miłościwy.

/Sekwencja/

* * *


Niech Zmartwychwstały Chrystus obdarza Was swoim błogosławieństwem.

Niech wleje w Wasz serca nadzieję na Wasze... nasze...Twoje... moje... zmartwychwstanie.

Życzę Wam, aby te Święta były okazją do spotkania się z najbliższymi, by były czasem budowania prawdziwej wspólnoty i czasem prawdziwej miłości wypływającej prosto z serca.


z Radosnym Alleluja!
- Lidka