wtorek, 30 maja 2006

i udało się!!! :) :) :)

wszystko co dzieje się teraz w moim życiu jest takie niesamowite.... :) i piękne jednocześnie :):):):) jejku, jak sie cieszę, że udało się nam spotkać, Natalko.... :) :) :) myślałam, że nie uda się... ja byłam na innym parkingu niż Wy... musiałam dobiegnąć.... a czas naglił.... i prosiłam tylko Mateńkę by pozwoliła się nam choć na chwileczke spotkać... poznać... i UDAŁO SIĘ!!! :) jejku, jak się cieszę ;) że mogłam Cię osobiście poznać :) mam nadzieję, że Wasz wyjazd też sie udał. :)
serdecznie Cię, Natalko, pozdrawiam!!! :)
a to mały prezencik dla Ciebie...

DOBRZE, ŻE JESTEŚ!!!

Siostry Klaryski bez krat.... :)

na czas pielgrzymki Ojca Świętego Benedykta XVI u Sióstr Salezjanek w Częstochowie nocowały Siostry Klaryski od Wieczystej Adoracji. :) dostały one takie specjalne pozwolenie (nie wiem jak to się fachowo nazywa), że mogły opuścić Klasztor.
byly one chyba pierwsze na placu przed Wałami Jasnogórskimi, gdzie zbierali się pielgrzymi by oczekiwać Ojca Świętego.... były już tam około 3 nad ranem ;)
co mogę powiedzieć o Siostrach zza krat.... są super :) :) :)

SIOSTRZYCZKI!!!! SERDECZNIE WAS POZDRAWIAM!!!!

a oto bukiet róż dla Was ;)


to był błogosławiony czas.... :)



w niedzielę wróciłam z Częstochowy. byłam tam od czwartku. :)
w piątek wraz z przyjaciółką, siostrami Salezjankami i mnóstwem pielgrzymów uczestniczyłam we wspólnej modlitwie i we wspólnym oczekiwaniu na Ojca Świętego Benedykta XVI. pierwszy raz byłam "na Papieżu".
od wczesnych godzin rannych odbywało się czuwanie. cały czas panowała atmosfera skupienia i oczekiwania na tak ważną i wyczekiwaną godzinę 17.15. i gdy ona nadeszła na niebie pojawiły sie trzy helikoptery: dwa szarozielowi i JEDEN BIAŁY,którym leciał Papież. :) gdy zobaczyłam ten helikopter w moich oczach pojawiło się mnóstwo łez....łez radości ;) a potem, gdy Papa pojawił się na Wałach Jasnogórskich robrzmiały okrzyki radości, a na twarzach pojawiły się uśmiechy..... :):):)
i we mnie pojawiła się jakaś cudowna radość, wręcz nie doopisania... i pragnienie by pobiegnąć do Ojca Świętego i etulić się w Jego ramiona. ;) moja dusza krzyczała z radości. :)
byłam...jestem SZCZĘŚLIWA :) :) :) :) :)
to jest niesamowity dar... być tak blisko Papiaża... zawsze widziałam Go (zarówno Jana Pawła II, jak i Benedykta XVI) w tv, a tu mogłam uczestniczyć w tym wielkim i wspaniałym wydarzeniu "na żywo" :) to jest coś niesamowicie mocnego, budującego, pięknego.... można powiedzieć, że w pewnym sensie wychodzę z szoku, bo to było mocne, pozytywnie, przeżycie :)
hmmm....tego co we mnie grało (a grało i działo się, działo dużo) podczas tego błogosławionego czasu nie powiem Wam, bo niestety nie znam takich słów, którymi mogłabym to opisać...
czułam się jak w bajce... coś co było nierealne... stało się możliwe...
zapamiętam te chwile na długi czas, a może i na zawsze....

czwartek, 25 maja 2006

rozmyślania...

Wielokrotnie słyszy się od ludzi, i niektórzy z Was też na pewno tak myślicie, iż myśląc o zakonie "wybieram sobie łatwiejsze, prostsze życie... ja kednak mam troche inne zdanie na ten temat, ale Wasze też szanuję.
każdy stan życia, tzn. albo małżeństwo, albo zakon, albo życie w samotności ma zarówno swoje plusy, jak i minusy. nie uważam, aby życie w zakonie było prostsze. czemu? jest wiele wyrzeczeń, które trzeba wypełnić.
wielokrotnie zastanawiałam się po co mi to! ten zakon! jestem młoda, świat przede mną stoi otworem, życie, jakaś tam kariera... a ja chcę z tego zrezygnować! zamknąć się w jakimś tam klasztorze! po co mi to??! świat proponuje mi tyle uciech, 'radości', a ja chcę z tego zrezygnować?!
jestem młoda, ładna i jak każda dziewczyna chciałabym mieć rodzinę, dzieci, męża... to że, może kiedyś, zostanę ( jeżeli starczy mi sił na walkę z przeciwnościami) zakonnicą nie zmieni faktu, że nie będę już kobietą. kobietą będę zawsze. i tak jak każda kobieta ma, tak i ja będę miała i nie wyzbyję się pragnienia bycia matką, instyktu macierzyńskiego; i jak każdej kobiecie, tak i mi nie przestaną podobać się mężczyźni. zawsze będą mi się podobać, a czasem moze pojawić się i we mnie jakieś uczucie zauroczenia danym facetem albo nawet pożądania. i to, że jeżeli w końcu odważę się na ten krok i wstąpię do jakiegoś zakonu, nie zlikwiduje u mnie tęsknoty za bliskością i czułością drugiej osoby. te pragnienia posiadania męża, własnych dzieci będą zawsze, nawet po wieczystych ślubach. ale pamiętajmy, ża dobrowolnie i świadomie z tego rezygnuję i ślubuję bycie wierną Jezusowi, mojemu Bogu, mojemu 'Mężowi' na wieki.
ktoś by mógł powiedzieć, że zakonnica ma łatwiej, bo nie ma dzieci, nie musi martwić się ich wychowaniem, ubraniem...
wejdźmy w ten problem głębiej. czym zajmuje się większość Zgromadzeń zakonnych? właśnie opieką (i wychowaniem, bo to idzie w parze) nad dziećmi i młodzieżą. Siostry zakonne prowadzą różnego rodzaju ośrodki opiekuńczo-wychowawcze dla dzieci i młodzieży, prowadzą szkoły, świetlice, Domy Dziecka, schroniska... i wszędzie tam otaczają opieką młodych, żywią, leczą, uczą i wychowują. widzą i wiedzą, że ci młodzi ludzie to pszyszłość świata, że od nich wiele zależy, jak będzie kiedyś świat wyglądał, jakie będą zasady panowały... widzą one również, że świat gna do przodu, za wszelką cenę, by wspiąć się na szczyt... widzą, że ci młodzi ludzie też żyją w pośpiechu, byle być najlepszym, byle dorobić się fortuny... a nie dostrzegają tego co się wokół nich dzieje, że pokr roku zmieniają się, że ta młodzież żyje "powirzchownie", a nie starają się zagłębiać w swoje życie, w to kim każdy z nich jest. pomińmy zasady religijne, bo nie każdy musi być wierzący, ale zasad moralnych nie można zatracić w sobie, w świecie! a co do wierzącego młodego pokolenia to też mało jest takich prawdziwie znających swoją wiarę. większość przyjmuje wiarę, bo wszyscy w domu są "wierzący", więc i ten ów młody człowiek musi być, choć tak szczerze to nie kuma z niej nic. nie chcę by tu wyszło, że ja to jestem nie wiadomo kto, że jestem jakąś wiwlką znawczynią naszej wiary, bo nie jestem. żaden człowiek nie jest alfą i omegą. ale mnie to interesuje, więc chcę i zgłębiam, i poznaję, i uczę się. tak, uczę się poznawać coraz to głębiej i dokładniej moją/ naszą wiarę i nie wstydzę się tego. wiarę poznaje się i uczy się przez całe życie. a więc, wracając do głównej myśli, według mnie Siosty zakonne też wychowują i też są odpowiedzialne za tych młodych ludzi. i mają Siostry dzieci, z tą tylko różnicą, że nie swoje, a duchowe. każdego swojego wychowanka traktują jak swoje dziecko i troszczą się i chcą dla nich jak najlepiej. ktoś w końcu musi się zająć tym młodym pokoleniem, jeżeli rodzice nie mają czasu.
a z takich mniej ważnych, "prościzn" życia zakonnego, które dla mnie, przynajmniej na początku, będą trudne to:
- wczesne wstawanie, bo ja jestem śpiochem, i lubię sobie poleżeć (szczególnie rano) w łóziu;
- wstępując do zakonu będę musiała 'pożegnać się' ze spodniami... a ja chodzę głównie w spodniach;
- no, napewno jakiś brak wolnego czasu i robienia w danym momencie tego co mi się chce. z tego co już wiem, to w zakonie jeśli chce się coś zrobić to ma się do dyspozycji tzw. "międzyczas" -> jest to czas między jednym a drugim zadaniem przewidzianym na dany dzień.
co tam jeszcze ciekawego... no, napewno niektórych z Was przerażało by... wręcz było by nie do przejścia brak własnej kasy i proszenie się o pieniądze za każdym razem, jak coś się potrzebuje. mi to nie przeszkadza. nie muszę mieć różnych rzeczy; ważne jest bym miała podstawowe rzeczy potrzebne do życia, a bez reszty jakichś "ulepszaczy życia" mogę obejść się.
oj, rozpisałam się... więc może póki co skończę już.
tak, już na sam koniec... hm, nie wydaje mi się, aby życie zakonne było prostsze od życia w małżeństwie, w "tym świecie". wszystkie wybory jakie podejmujemy mają swoje plusy i minusy. życie we Wspólnocie zakonnej jest pełne wyrzeczeń, poświęceń, trudnych decyzji, ale i takie same wyrzeczenia czekają nas w życiu małżeński, i w życiu w samotności. nie można jednoznacznie powiedzieć, które życie jest lepsze, a które gorsze. każdy z nas został powołany do czegoś innego, do czegoś, najlepszego dla nas. ważne by odnaleźć w sobie i w swoim życiu, i w tym świecie jakie jest nasze powołanie.
ja na dzień dzisiejszy widzę swoje miejsce w zgromadzeniu zakonnym, i póki co z każdym dniem coraz to bardziej umacniam się w tym. a jak będzie... co ostatecznie wybiorę... jaką decyzję podejmę... tego jeszcze nie wiem; czas swoje pokaże. ja mogę tylko powiedzieć, że wiem co czuje moje serce i za czym, a raczej za Kim tęskni moja dusza.
nic mi nie jest straszne i wszystko przetrwam, bo... może Wam trudno w to uwierzyć, ale... KOCHAM BOGA. On był i nadal jest Moją Pierwszą Miłością. a przecież "miłość wszystko przetrzyma i nigdy nie ustaje" :)

środa, 24 maja 2006

Dziękuję :)

Chciałabym podziękować Wam wszystkim odwiedzającym mojego bloga za komentarze, za Wasze myśli, zdania na dane tematy, za miłe słowa... cóż, nic innego mi nie pozostaje,jak powiedzieć Wam DZIĘKUJĘ!! :) i zachęcić Was do dalszego odwiedzania i komentowania :) i wspierania...

ja i ... moje myśli.... moje pragnienia.....



ja i zakon... wszystko takie odległe, nierealne...
ja i zakon... wręcz nie do pomyślenia...
ja i zakon... czasami wydaje mi się, że to bajka... jakiś sen... że niemożliwe... ale kiedy tylko pomyślę o Nim... o tym życiu, jakie na mnie czeka, jeżeli tylko nie zlęknę się... to moje serce chce wyrwać się z piersi i pobiegnąć, polecieć wprost w ramiona Pana... bo ja usycham... ja tęsknię... ja pragnę... kocham!

!!!do szaleństwa kocham Boga!!!

ja i zakon... realizacja będzie trudna...chyba głównie przez otoczenie, przez świat, który odbiera taką decyzję, taki wybór, taki styl życia jako idiotyzm... ale mam, tak, MAM, nadzieję, że wytrwam w tym moim pragnieniu, że nie poddam się światu i panującym mitom o zakonie, że w końcu osiągnę swój cel...
tak trudno jest mi już tu żyć, "w tym świecie", kiedy moje serce już tam jest... do Boga należy...

wtorek, 23 maja 2006

Pomóż mi, Panie....

"Pomóż mi, Panie, iść Twoją drogą i nie opuszczać miejsca, jakie mi wyznaczyłeś w wielkiej ludzkiej gromadzie...
Idę do Ciebie szeptem warg, przewracaniem kartek i zamętem myślenia.
Idę codziennym trwaniem na drodze, którą mi wyznaczyłeś.
Wierzę, że idziesz obok, że jesteś na granicy czasów najmniejszych, na granicy ciała, w wiecznym dotknięciu, którym kazałeś mi być człowiekiem.
Spełniam życie, jak szkolne zadanie, które zakończysz swoją modlitwą."

(z modlitwy "Idę..." w: "Modlitwy i rozwżania dla studentów", Kraków)

poniedziałek, 22 maja 2006

Jr 1, 4-10

Modlitwa oparta na historii powołania proroka Jeremiasza

O mój Boże, Panie:
jiż przed moim urodzeniem zaplanowałeś
moje życie i powołanie,
jakie mam spełnić w życiu.
Powołałeś mnie,
abym przed innimi o Tobie dawał świadectwo.
A teraz jeszcze jestem tak młody,
a moje słowa nie mają mocy przekonywującej.
Dlatego Ty, Boże,
wkłądaj mi słowa w moje usta.
A potem pozwól mi pójść tam,
dokąd mnie posyłasz
i pozwól mi mówić, co mi nakazujesz.
Stań, o Boże, przy mnie
i bądź ze mną,
nie muszę się wówczas bać.

piątek, 19 maja 2006

gdzie moje miejsce jest???......

co to będzie?... dom tu , dom tam... wiem, że mama chciałaby tu (na wieś) wrócić, znowu ja... oni nie zrozumią... podejmując ostateczną decyzję wyjdę na bezwzględną egoistkę... "Boże, mój Boże, potrzebuję Ciebie"!!! tęsknię za Tobą i pragnę Ciebie. chciałabym wtulić się w Twe ramiona... proszę, przyjdź mi z pomocą, wlej w me srece nadzieję, daj wytrwać w tej pięknej, lecz trudnej wędrówce, dodaj sił; rozjaśnij mi to wszystko, pozwól zrozumieć, poznać tego sens... pomóż mi odkryć moje miejsce na tej ziemi... czy odnajdę się w Nazarecie, u Sióstr Józefitek, czy może u Salezjanek, a może jeszcze w jakimś innym Zgromadzeniu? otwórz mi oczy... naucz mnie słuchać... pragnę usłyszeć Cię...
kocham...

środa, 17 maja 2006

1 Kor 13, 1-13

Oj... żebym to ja wiedziała jak zdefiniować termin "prawdziwa miłość"... niestety nie wiem. mogę tylko myśleć.... więc trochę pomyślę... pofilozofuję ;P
są róźne rodzaje miłości. niemoźemy zapominać, że lubienie kogoś bądź przyjażnienie się to też jakiś jej rodzaj.
a czym róźni się miłość od prawdziwej miłości?? tym, że ta pierwsza może minąć, a ta druga jest jedna, jedyna w swoim rodzaju i nie minie. :) minie zauroczenie, minie zachwyt, ale jeżeli pozostanie miłość to będzie znaczyło, że jest ona prawdziwa, autentyczna, nieudawana. :) :) bywają lepsze i gorsze dni... raz jesteśmy e zachwycie, a raz w dołku... raz jesteśmy radośni, szczęśliwi, pełni nadziei, a kiedyindziej wściekli, źli na wszystkich, na czły świat, ale jeżeli pomimo tego nasza miłość do danej osoby trwa to jest to prawdziwa miłość. :) miłość to pogodzenie się z zarówno z zaletami, jak i wadami tej drugiej osoby. nie można szczerze, bezinteresownie kochać kogoś nie akceptując go! to nie jest wtedy miłość!! tak nie można postępować!!!
miłość... prawdziwa miłość czy była obecna... czy jest obecna w moim życiu? tak :) kocham!... kochałam :) i mam nadzieję, że będę nadal umiała Go kochać... że jest On tą Jedyną Prawdziwą Miłością mego życia.
koniec z moją maleńką filozofią! ;)
mam pytanko... jakie jest Wasze zdanie? zgadzacie się ze mną, czy nie? piszcie.
a tak już na koniec końców to... kto nalpiękniej mówi i pisze o miłości?? jasne, że św. Paweł w Liście do Koryndian. jeżeli nasza miłość będzie taka jak ta opisana w "Hymnie o miłości" to możemy być pewni, że będzie ona prawdziwa. :)


Hymn o miłości

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał.
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący.
Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystki tajemnice,
i posiadał wszelką wiedzę,
i wszelką [możliwą] wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał,
byłbym niczym.
I gdybym rozdał na jałomużnę całą majetnosć moją,
a ciało wystawił na spalenie,
lecz miłaści bym nie miał,
nic bym nie zyskał.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrosci,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
[nie jest] jak proroctwa, które się kończą,
albo jak dar jezyków, który zniknie,
lub jak wiara, której zabraknie.
Po części tylko bowiem poznajemy
i po części prorokujemy.
Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
zniknie to, co jest tylko częściowe.
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
czułem jak dziecko,
myślałem jak dziecko.
Kiedy zaś stałem się mężem,
wyzbyłem się tego, co dziecięce.
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz.
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy:
z nich zaś największa jest miłość.

środa, 10 maja 2006

Błogosławieństwo

w notce "moje serce tam zostało" napisałam takie jedno dziwne-niedziwne zdanie..."(znowu) przyszedł do każdej z nas Pan Jezus osobiście... i osobiście błogosławił." chciałabym teraz to zdanko wyjaśnić... dlaczego napisałam znowu w nawiasie??... głównie to chcę Wam wyjaśnić.... znowu, bo do mnie Pan przyszedł w fakiej formie drugi raz. i to wszystko :)
duzo było tego wyjasniania :-P

gdy Jezus przyszedł do mnie z osobistym błogosławieństwem pierwszy raz napisałam wiersz..... było to podczas wakacyjnej oazy.... w Skarżycach ;)
oto on:


Błogosławieństwo
Skarżyce; dn. 19 VII 2005r.

Przyszedł dziś Jezus do mnie
Stanął przede mną
I pobłogosławił
Pobłogosławił dziś tak
Każdego z nas
Z osobna
Utulił mnie
Wlał miłość w serce
Zabrał strach
Powiedział: "nie bój się"
Więc już nie boję się
Bo co złego może mi się stać
Gdy Jezus przy mnie stoi cały czas?

wtorek, 9 maja 2006

wątpliwości......znowu :( tęsknię......



Zawsze, gdy jest długo dobrze musi nastąpić coś nie tak.
Mam dosyć.
Najchętniej uciekłabym na koniec świata....
znowu chcę uciec od Jezusa......... :(
znowu stoję na rozdrozu dróg.....

jedna droga prowadzi przez to życie usłane luksusem, osiągnieciami, sławą, kasą.... podążając tą drogą zadowoleni byli by inni....byli by oni szczęśliwi, że jest mi dobrze w życiu....
a ja? ja wybrałszy tą drogę nie byłabym w pełni szczęśliwa....choć bym nie wiem jak starała się, to niestety nie byłabym....
podązając tą drogą napewno załozyłabym swoja własną rodzinę, miala męża, gromadkę dzieci....tylko czy byłabym w PEŁNI zadowolona???.... nie, niestety nie.....

a ta druga droga?
jest ona wąska. bardzeij to ścieżka niż droga. dużo na niej kamieni, jakichś przeszkód.... już jestem maleńkim kroczkiem na tej dróżce....a teraz chcę sie cofnąć.....
chcę podązać dalej tą drogą....kocham ją.....choc jest trudna....
chciałabym móc odważyć się i zrobić kolejny krok..... i boję się... :(

znowu ogarniają mnie wątpliwości. czy można przez to uciekać? nie! nalezy sie im przeciwstawić.... tylko,że trudno.....
A KTO POWIEDZIAŁ, ŻE BĘDZIE ŁATWO???????
wchodząc na tą ścieżynę zdawałam i z tego sobie sprawę.... ale jestem tylko człowiekiem i gdy czarne chmury są na horyzącie, to chcę uciekać....
tylko gdzie uciec?
w ramiona Taty....
godzina w Kościele to dla mnie zdecydowanie za mało. chciałabym tam odpocząć, zostawić wszystkie swoje problemy, a tu trzeba szybko wychodzić, bo kościelny nie może zamknać Kościoła....

jak nigdy wcześniej tak teraz bardzo pragnę,i o to bardzo proszę mojego Jezusa, bym mogło udać mi sie znaleźć kierownika duchowego..... jak nigdy wcześniej,tak teraz BARDZO jest mi on potrzebny.... bo tak samej to bardzo ciężko jest.

uciec?!....... ale co?! to równało by się z powtórnym zamknieciem drzwi mego sreca Chystusowi... nie! tego nie chę. już raz to zrobiłam... i było mi BAAAAARDZO cięzko. i nie chcę drugi raz tego popełnić. życ bez Ukochanej Osoby jest bardzo ciężko. drugi raz nie zniosłabym tego.

pragne....
ale to śmieszne!! - jak mozna pragnąć Boga?!!!
MOŻNA!
pragnę z Jezusem tworzyć Jednosć.
odkąd wróciłam z Krakowa nie mogę się przestawić na to "zwykłe" życie....
tęsknie...straszliwie tęsknię.....
wciąż zyję tamtymi chwilami...
chcę tam wrócić.
szkoda, zę nie mieszkam bliżej - mogłabym częściej odwiedzać Dom.

wciąż mówię sobie, że to jeszcze nie czas... że jeszcze nie pora.... jeszcze ma duzo tu do załatwienia.... a może to tylko ściema??.... może to już nadchodzi.... nadszedł ten czas??....ta chwila???.... nie,chyba jeszcze nie.... czekam cierpliwie na jakiś znak, ale taki wyraźny, jak te dwa wcześniejsze... czekam i boję sie, że przeoczę.... i jednocześnie boję się zrobić ten jeden krok na przód....

tęsknię....
chcę do domu....
mojego domu....
Domu....

sobota, 6 maja 2006

:(

Kolejna smutna wiadomość...
Zmarł tata mojej koleżanki z podstawówki.
Tyle ich tam jeszcze zostało w domu....
Jutro pogrzeb.
Szkoda, ze nie mam jak i nie mam czym jechać na niego :( :(
Smutno mi.
Chciałabym jakoś ją pocieszyć, ale jak? w takiej chwili??... (może) nie zrozumie(ć)....
Bardzo mi przykro.
Pomodlę się o spokój i życie wieczne dla jego duszy.
Jeżeli możecie, to proszę, przyłączcie się do tej modlitwy.

piątek, 5 maja 2006

moje serce tam zostało.... ;)

Wróciłam. już we wtorek, 2-go maja.
Było........... :)
I co więcej mam powiedzieć??? nie wiem.
Dom. Cisza. Spokój. Śliczna Kaplica. Śliczniutka.
Anielski śpiew Sióstr.
"Święta Rodzina" i "Syn Marnotrawny" - obrazy.
Proste czynności, takie zwyczajne, codzienne.
Miłość płynąca na każdym kroku.
Nasza rekolekcyjna wspólnota.
Nasze modlitwy, śpiewy, rozmowy i milczenia.
Codzienna Eucharystia i codzienna Adoracja.
(Znowu) przyszedł do każdej z nas Pan Jezus osobiście.... i osobiście błogosławił.
Było jak w Domu :)
Tęsknię.
Nawet nie przypuszczałam, że aż tak baaardzo będę tęskniła. (!)
Nie potrafię powrócić do tego świata.
Moje serce zostało w Nazarecie.
Teraz jest czas uczenia się cierpliwości... czas czekania na ten moment, w którym będę pewna, że nadeszła właściwa chwila, kiedy będę mogła przekroczyć próg Domu i zostać w Nim na zawsze.
Kocham Pana Jezusa!!
Kocham Świętą Rodzinę!!!
KOCHAM NAZARET :)