piątek, 13 grudnia 2019

piątek trzynastego

tak jakoś coś mi w duszy gra, ale nie wiem jak to wyrazić...

nie przypuszczałam, że to wszystko tak się potoczy...


ostatni czas jest bardzo życiowy, pokazujący co w życiu jest naprawdę ważne. naprawdę ważne. naprawdę.
życie - jak zawsze pokazuje w najmniej spodziewanych momentach - jest zwrotne, zaskakujące, sprawiedliwe...
jest sprawiedliwe, czasem za bardzo, można by rzec.

dzisiaj do mnie dotarło jak bardzo jak mega bardzo to wszystko z mojego życia we mnie tkwi nadal... ból serca i wspomnienia co wracają do Ciebie - nawet jak bumerang - nawet z przed 3... 4... 5 lat.... heh
naprawdę dopiero ten czas ostatni mi to uświadomił jak bardzo to we mnie TKWI. Trzeba to zmienić.

okazało się, że nie jestem taka silna, jak myślałam... że to co kiedyś "przykryte kołderką" teraz zaś się uaktywniło, "wykopało na wierzch nóżki" i dopadło ze zdwojoną siłą... i zmroziło myślenie. kurcze, jest mi tego mega wstyd, mega mam kaca moralnego, że dałam się w to wciągnąć.
ALE
dzięki temu w końcu przejrzałam! Gdyby nigdy się to nie wydarzyło, to dalej bym myślała, że to jest poza mną, że świat jest taki piękny, i nie wierzyła w to jak jest, jak to wygląda NAPRAWDĘ.

Mega wielka nauka z tego wynikła.

życie jest tak ulotne, tak zmienne... i nigdy nie wiemy kiedy może nagle nasza ścieżka może wejść w zakręt... a przecież z zakrętów trzeba wychodzić na prostą... by nabrać siły na kolejny zakręt... górę... dolinę...

Gdyby nie ostatni czas zapomniałabym znowu, że dzień dobrze przeżyty liczy się najbardziej. że najlepiej żyć tu i teraz, a nie w przeszłości... bo przeszłość do niczego nie zaprowadzi, a tylko teraźniejszość może doprowadzić do zmian. czy dobrych, czy niedobrych, to zależy od nas samych.
wiem, że nie ma co uciekać przed strachem, bo strach może narobić tylko problemów, kłopotów, i nie doprowadza do niczego dobrego, a tylko gmatwa bardziej... - kurwa, tu jestem zła na siebie, bo przecież tyle czasu walczyłam o prawdę, a tam zawaliłam, ze strachu o bliżej nieznanym podłożu. - przyjmijmy, że tak musiało się stać, bo bez tego nie byłabym tu i teraz z tymi doświadczeniami! (<3)

ostatni wtorek mnie przeraził z tego chórku... kurcze, przecież one by w ogień za tamtą wskoczyły... takie to było mdłe że normalnie nie mogę opisać. nie mogłam im wtórować. moje wewnętrzne ja wygrało, na szczęście. a może wówczas już dotarło, że to za daleko zagnało, i że ten strach kłamie, a przecież ja chcę prawdy, przecież zawsze do niej dążyłam i dążę...
fakt, wredny strach mówił "zobacz co narobiłaś", ale ja się po fakcie dokonanym poczułam lepiej. naprawdę lepiej na duszy i sercu.
i to mi znowu uświadomiło, że przecież jak ja... za te wszystkie krzywdy jakie od niej dostałam... i ja bym miała jej chronić dupę? - w życiu! za ten mobbing, za to ośmieszanie, dręczenie, zastraszanie, za utratę - do której przyczyniła się ona - utraty mojej pierwszej ciąży... i ja... ja miałabym teraz ją ratować... nie mogłam. za dużo bólu we mnie się odezwało, powróciło... wszystkie wspomnienia wróciły, wszystkie. z resztą ja nigdy niczego nie zapomniałam, ani co doświadczyłam zarówno z jej strony, jak i od innych koleżanek z pracy... tego nie zapomina się. można nauczyć się z tym żyć, "przykryć kołderką", ale nie da się tego wymazać z życia, że świadomości, z ran, które co jakiś czas pękają...

a dzisiaj jakby zapanowała sprawiedliwość, za całokształt jej bycia i jej osobowości... i to nie dotyczy tylko mnie, ale na pewno wielu innych ludzi, i spraw różnorakich.
...

czuję w sobie NIC
fakt, przeżyłam ten fakt, bo chyba nie wszystko do mnie dotarło. ale nie czuję wobec niej nic. ani współczucia, ani dramatu, ani nic.
żal mi jej tylko jako człowieka, że tak spierdoliła swoje życie, no bo jak tak można się zachowywać całe życie i w ostatnim czasie, i w tych innych rzeczach.

czyli tak do końca nie potrafię jej nie żałować. jednak charakteru człowieka nie zmieni się. heh

nigdy jej nie wybaczyłam. jak można wybaczyć fakt nie szanowania kobiety w ciąży, wydzierania się, wyżywania psychicznego, szantażowania przez nią i inne lizusy jej mnie.
jak można zrozumieć słowa "jeszcze się dobrze nie zalingło a już odeszła na chorobowe" - które usłyszałam będąc w pierwszej ciąży.
ciągle wszystko pod górę. wszystko z cofaniem się do tyłu. wszystko z tematem zrobi się. dlaczego nie można tak o normalnie i uczciwie...

pamiętam każde słowo wypowiedziane przez koleżanki, że się nie znam na życiu... jak wyśmiewały moje ubrania, moją jazdę autem, mój sposób bycia, i "zachęcały" bym robiła więcej bo nie mam rodziny, nie mam dzieci, bo ja się mogę poświęcić.
pamiętam zdarzenia jak mnie przenosiły z pokoju do pokoju podczas mojej nieobecności... albo słowa, że jak mi braknie miejsca w pokoju to zawsze mogę siedzieć pod schodami albo w kotłowni...
pamiętam pierwszy tydzień po powrocie po poronieniu do pracy... horrrrrrrrrrrrrrrrror.
każdy oschły, zimny, nawet ta nowa, co przyszła zaraz jak ja tylko odeszłam na L4. a jak wróciłam to mi nie zeszła ze stanowiska pracy... i weszłam do pokoju do którego mnie oddelegowały i się pobeczałam. nikt mi nie odpowiadał cześć, drzwi przed nosem zamykał, byłam jak powietrze... pamiętam każde spojrzenie, i każdy oddech, każde kroki za/pod drzwiami... bałam się wówczas nawet wyjść do wc!!!! i tekst tej onej: "może cię zwolnię a może nie. nie przeszkadzaj mi, jestem na urlopie." (to po cóż przyszła do pracy?! wtedy)
tydzień byłam wówczas w zatrudnieniu ale bez stanowiska.

ten strach... ta panika... ten obłęd... gdzie serce chciało wyskoczyć jak tylko się ktoś pod drzwi zbliżał...
Boooooże!!!!

ten sam strach mnie teraz sparaliżował. ten kurwa samiuteńki strach. ale tym razem szybko się z tego ocuciłam. dobrze, że mam przyjaciół na których mogę liczyć.

a dzisiaj łzy lecą z oczu
tylko czego są to łzy? - chyba tej sprawiedliwości, która jednak przychodzi w życiu.

wtorek, 3 grudnia 2019

czasem tak jakoś ciężko na duchu... czas zapierdziela, dzień za dniem... już za chwilę koniec roku... ciężki czas, bo przecież tyle się stało zadziało elhhh...
czasem tak sobie siedzę i odpływam myślami gdzieś tam heeeen... sama nie wiem gdzie jestem...
nie powinnam być tu gdzie jestem... powinnam tulić w ramionach swojego półroczniaka... być nie wyspana po nockach, przeżywać kupki, bełty, perdy, wysypki, może ząbki... cieszyć się z uśmiechu głupiej miny siadania ząbka itp itd... ekhh... dochodzi to do mnie coraz bardziej... wychodzę z tego amoku, z tego pędu... powoli dochodzi do mnie czas i to co się stało... jeszcze kilka miesięcy temu nie liczyłam dni... dzisiaj czuję to brzemię miesięcy co minęły... i przeraża mnie ile miesięcy jeszcze przede mną... bez Niego, ekh...

o Boże, czemu ja mam tak pod górę?...

w styczniu jeszcze nic jeszcze nie zapowiadało tragedii, na połówkowych okazało się na pierwszej foci że to będzie ON - gdzieś głęboko w szafce, i w sercu, mam ten obraz, to zdjęcie... <3

w lutym strach.... cały miesiąc w panice w strachu o Ciebie

w marcu... prawdziwy Wielki Post i mega pustynia.... Radość z Twojego przyjścia i niewyobrażalny STRACH o każdy dzień... nie wiem jak ja to przeżyłam... nie wiem... naprawdę NIE wiem... do końca dni do ostatniej sekundy miałam Nadzieję, że się uda, że jednak Cudem ożyjesz gdy lekarka przyszła zbadać Cię drugi raz nim potwierdziła Twój zgon... - jednak Cud nie stał się... prawdziwie odszedłeś... miałam Cię w tym czasie pierwszy i ostatni - za razem - raz, jedyny, na rękach... TY byłeś moim CUDEM <3
nic Ci nie brakowało, NIC, fizycznie i genetycznie byłeś Zdrowiusieńkim Chłopczykiem. wszystkie paluszki u rączek i nóżek. piękniusia buziunia. włoski, noseczek, uszka, usteczkaaaa, cudowne piękne, oczęta najwspanialsze na świecie...cały byłeś doskonały, wszystko w Tobie było cudowne -było jest będzie na zawsze. tylko za mało czasu, za mało zdjęć, za mało filmików, za mało za mało za maaałoooo... palusie cudowne, kciuczek, pozostałe. przeciąganie się Twoje, uśmiechy, minki, płacz niemy, bo dzieci zaintubowane nie wydają dźwięków... :( i te nóżeczki, stópeczki, paluszeczki.... i to roztapieżanie paluszków podczas przeciągania się... w którym było widać Mnie i Twojego Tatę, bo Ja Mama umiem duży palec u nogi zgiąć do przodu, Tata Twój umie palce rozciągnąć w szerz robiąc przerwy między każdym palcem, a Ty robiłeś nasze 2w1 <3
ta delikatniusia skórka... achhhh i ten zapach, Cudowny Twój Zapach, który mogłam poczuć pierwszy i ostatni raz, w momencie, gdy Cię martwego dostałam na ręce, podczas ostatniego pożegnania...

o Boże, nie powinno być tak!!!! NIE POWINNO!!!!! ale stało się.... :(

nie wiem jak przeżyłam ten czas do Twojego pogrzebu bez prochów... czułam się jak w jakimś matriksie... rany boskie... i nasze kolejne pożegnanie w momencie gdy Cię ubierałam do trumienki.... nie powinno mieć miejsca to wszystko, ale stało się .

kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad.....

nastał grudzień... wczoraj moje urodziny... miała być tradycja, Ty urodziłeś się drugiego, Tata drugiego i Ja Twoja Mama drugiego - miała to być fajna radosna tradycja... a teraz zawsze tego drugiego jest jakiś kawaląteczek smutku... ekh...

całe szczęście, że powrót do pracy tym razem był ufff bez stresu tak jak to było przy Stracie Starszaka. chociaż tyle.


powoli do mnie dochodzą dni, miesiące bez Ciebie.
jeszcze kilka miesięcy temu nie uświadamiałam sobie ile to minęło już dni... a teraz widzę te półroczniaki, dziewięciomiesięczniaki i sobie myślę, że Ty też teraz był byś w takim czasie... że moje życie powinno wyglądać CAŁKOWICIE inaczej...

nie wiem czemu tak się stało
nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć
wiem, że to wina czysta wina lekarzy którzy całą ciążę mną się zajmowali, którzy byli odpowiedzialni za mój poród, za to wszystko...

jak żyć? jak wybaczyć człowiekowi ludziom co przyczynili się, że mój Cud odszedł...

jedyna pozytywna myśl, że odszedłeś do tego lepszego świata... że tam brykasz po niebiańskich łąkach i bawisz się ze swoim Starszakiem i resztą bandy Aniołków dzieci które odeszły za wcześnie... które osierociły nas swoich rodziców tu na ziemi...

nie ma dnia... uwierz mi Synku,chociaż TY wiesz o tym, że nie ma dnia bym o Tobie nie wspomniała, nie pomyślała, nie zatęskniła, nie za pragnęła mieć Cię przy sobie teraz tu natychmiast...

tacy my osieroceni rodzice Twoi jesteśmy... ekh... :( staramy się jakoś to wszystko skleić w wazon który rozbił się i brakuje nam puzzli do jego sklejenia... bo brakuje nam po prostu Ciebie... i życie już nigdy nie będzie takie jak powinno być.

środa, 27 listopada 2019

wrrry...!!!!

Kurwa jaka jestem zła na siebie.....!!!! nosz ja pierdzielę!!!! aaa,
gdzie się podziało moje logiczne myślenie... by tak wdepnąć.... takie proste niby oczywiste, a ja... wrrrr.... bo od razu mnie ścieło... ten stary stres wrócił... który scina myślenie, jak białko... i co z tego że wiem, że nic mi nie grozi, kiedy wstępuje we mnie wówczas taki stres, co mnie paraliżuje, zaczynam się strząść wewnętrznie, i staje mi się duszno... ekh... wrrry!! a później przychodzi refleksja, co ja kurwa zrobiłam, przecież ekh...
nie powinnam się nawet zastanawiać, to poeinno byc oczywiste, a ja... a mnie wszystko paraliżuje, ścina z miejsca, i najchętniej bym nie widziała się z nią, nie wchodziła jej w drogę, by aby przypadkiem niczego nie chciała...

kurwa, jak silna, tiaaa.... kurwa... tchórzliwa a nie... wrrry!

zaś od poniedziałku pisałam odpowiedź na pismo, bo coś nie tak... więc napisałam wg starego wzoru - źle
napisałam wg tego co podyktowała - nie tak
napisałam wg kolejnej zmiany - o juz całkowicie nie tak, wyrzucić to co wg 2 wersji było dobrze
więc mówię, pani napisze, ja tylko przepisze.
o ja tylko będę pisać (helloł gdzie przecież nie masz komputera se myślę...). więc mówię, to niech pani dyktuje... podyktowała, połowe wyrzuciła tego co wcześniej kazała napisać.
przyszłam do pokoju, kazałam zredakować koledze z pokoju. dałam 2 kolejne wersje. wersja 1 była poatrzona nazwiskiem kolegi (czyli to co ja wczesniej napisałam) i wersja 2, bylo jej podyktowane. zaakceptowała wersję 1 - kuuurwa, naprawdę ja mam inne wazniejsze sprawy, niz bujanie sie z takimi rzeczami...

ale dzisiaj to dałam dupy po całości. i jestem kurwa mega zła na siebie. a wszystko przez ten paraliżujący strach, który kurwa nie powinien, bo kurwa nie powinien mnie ściąć... kurwa, nawet nie potrafię tego teraz racjonalnie wytłumaczyć. jestem zła na siebie :/

wtorek, 17 września 2019

Życie nie jest doskonałe....

Pół roku za nami...
Pół roku jak świat się diametralnie zmienił...
Nic już nie jest takie samo... nigdy nie będzie...
Trzeba nam żyć, bo wyjścia nie ma... ale to już nie jest to co mogło być... jest całkowicie inaczej.

Tomeczku mój na zawsze w sercach moim i taty, i zapewne innych, jesteś schowany 😚
Moja Miłości Mój Najdroższy Cudowny Wspaniały
Po Wieki Kocham 😗
Kiedyś się spotkamy 😗 wówczas poznam również Naszego Starszego Aniołka 💕
Mam nadzieję, że tam w Niebie jesteście w sztamie.
Moje Kochane Cudowne Dzieci 😢😍

Kocham ❤❤

środa, 31 lipca 2019

życie....

przyznam się szczerze, że nie potrafię... ogarnąć się w tym wszystkim...

pierwszy szok minął
nastaje życie
nie umiem
nie potrafię!

dobrze, że jest ta praca, że pójdę, że się zajmę, że są problemy innych ludzi, które nie pozwalają mi myśleć o swoich...
ale niestety przychodzi i taki czas, że dopada mnie to co najbardziej boli...

wiem, myślę rozumiem, ale serce tak niewyobrażalnie krwawi, że nie potrafię tego pojąć rozumem... ekh....

czuję się jakbym żyła w jakimś koszmarze, z którego nie ma przebudzenia...
moje dziecko nie żyje, a ja muszę żyć :(
moje dziecko odeszło przez nieprofesjonalne zachowanie lekarzy... wszystkich, a tych z matki polki najbardziej...

teraz powoli docierają fakty do mnie, docierają emocje...
mimo iż bym nie chciała to głowa i tak jest gdzieś tam...

męczę się tym wszystkim
okrutnie się męczę

nie zazdroszczę innym matkom ich dzieci, ale niestety dociera do mnie, że mój synek miałby teraz tyle bądź tyle miesięcy... od razu staram się odcinać te myśli, nie dać się im wciągnąć, daję radę jakoś bo inaczej bym zwariowała, ale niestety jest ciężko.

chodzę ostatnio zaś zamyślona, smutna, z oczami pełnymi łez... - nie potrafię tego opanować...

tak bardzo, tak niewyobrażalnie bardzo boli mnie serce... :( a łzy po policzkach spływają...

nie potrafię wziąć się w garść... mój mąż też nie - widzę to po nim. żyjemy razem - dzięki Bogu razem trwamy w tym wszystkim, ale widzę, że jemu też ciężko


teraz ostatnio musiałam sobie przypomnieć przeszłość... i to też boli, niestety dalej, że przez drugiego człowieka, przez zawiść i przemoc psychiczną w pracy, straciłam i pierwsze dziecko...
teraz przychodzi świadomość, jak będąc z Tomaszkiem w ciąży, jakiś tak chuj profesor z matki polki proponował mi aborcję, bo Tomuś miał wg ich oceny mieć jakąś chorobę, która w ocenie ich miała z mojego synka zrobić Osobę niedoskonałą (!) - której nie miał - a chuje się pomylili - z resztą nie tylko w tym się pomylili, tamte profesory...

mój Syn był doskonały w każdym calu! nie brakowało Mu niczego
powinien żyć!
ale przez brak empatii kojarzenia faktów rutyny nie żyje...



jak dalej iść? jak żyć?
mam świadomość już dziś, że całe życie moje / nasze, będzie wciąż niegojącą się raną... bo jak po tym wszystkim przejść o tak do porządku dziennego...? - NIE POTRAFIĘ!!!!


powoli powinnam zrobić pomnik na cmentarzu... i mnie paraliżuje... nie potrafię wziąć się za ten temat... nie potrafię... nie potrafimy. wiemy, że trzeba, że wypadało by, ale obojga nas to mrozi
nie potrafimy



ekh....
:(

wtorek, 26 marca 2019

O Tomku będzie odrębny blog, tak dla uszanowania Jego historii.
Kto by chciał linka proszę pisać...

sobota, 23 marca 2019

Wczoraj był ładny dzień taki cichy spokojny bez deszczu

Wczoraj był taki dzień jak chciałam ❤

Próżnia jest we mnie w nas

Kochamy Cię Tomaszku Nasz 😚

piątek, 22 marca 2019

Zamawiam na dzisiaj na południe ładne bezchmurne niebo bez deszczu

wtorek, 19 marca 2019

Dzisiaj mam nadzieję, że będę ostatni raz w Łódzi... dzisiaj jedziemy wejść ostatni raz na Oddział Neonatologii po dokumenty by mogli wydać w urzędzie akt zgonu...

Ostatni raz. Ufff
Bo ja już siły nie mam.

Tomeczku Kochany, bądź naszą siłą :*

Ubranko

Syneczku, wczoraj kupowałam Ci ubranko... chciałam być silna ale nie dałam rady. Dobrze, że Tata Twój był koło mnie. ❤

Wszystkie te ubranka takie miękkie, takie delikatne, takie milusie...

To nie tak miało wyglądać... ja miałam kupować Tobie ubranka w których Ty miałeś chodzić... Ty miałeś te ubranka brudzić a ja miałam walczyć z plamami...

Wszystko za duże na Ciebie. Dobrze, że Ciocia Ewelina zgodziła się uszyć przerobić Tobie ubranko. Bo przecież nie możesz mieć za dużego, bo byś się w tym utopił. Musisz mieć w miarę dobrane, w miarę dopasowane do siebie.. w miarę, a nie takie wielkie co byś się w tym utopił.

Kupiłam Ci bodziaki (2pak) z długim rękawem rozmiar 42. Jeden Ciocia Ewelina zwęzi. Z drugiego uszyje spodenki, mam nadzieję że ze stópkami..
Kupiłam też Ci czapeczkę; taką jak chciałam - na ściągaczu. Wszystko w kolorze białym. Ciocia Ci to wszystko zmniejszy. I jeszcze będziesz miał becik.  Będziesz ślicznie wyglądał ❤

Nie mogę... serce mi się kraje... ale dam radę.
Dobrze, że wczoraj był przy mnie Twój Tata. Że mnie przytulił, że powiedział "nie płacz"...
To nie był płacz. to był szloch za czymś co nie powinno się zdarzyć...
Nie powinniśmy kupować Ci ubranka na Twój pogrzeb Tomeczku...

poniedziałek, 18 marca 2019

Było to w sobotę wieczór... ok 21. Odprowadziłam męża do wyjścia i wracając weszłam do Kaplicy. Szczerze nie sądziłam, że będzie otwarta, ale była.
Tam wtedy w Godzinę Apelu Jasnogórskiego oddałam wszystko Bogu. Tak, tam wówczas po całym dniu zawierzylam z bólem i lękiem ale i nadzieją wszystko Tobie Boże...
Tam wówczas zaś wróciły do mnie słowa że Jezus jest moim Panem i Zbawicielem - kiedyś dawno na którejś z oaz przyjęłam Ciebie do serca swego... I właśnie w takich momentach jak ten najbardziej uświadamiam sobie właśnie ten fakt, że Ty decydujesz i od Ciebie wszystko zależy...

Tomek został pobłogosławiony już w zamyśle. tam wówczas wtedy w Sępopolu. Tam przyjęłam łaskę otwierając się z potwornego bólu na Ciebie Panie.. tam nasze Dziecko zostało Tobie oddane. A my mamy jeszcze jedno do zrobienia, po Tomka narodzinach iść podziękować Tobie - pójdziemy w sierpniu ❤

W sobotę już nie mogłam opierać się Twojej Woli. Tomek cierpiał i walczył cały dzień. Fakt, nie ukrywam, liczyłam na cud... ale przecież to Nasz Syn był Cudem. Jest Cudem.

Nie wiem czy podczas tej modlitwy tam na chwilę nie odpłynęłam, czy nie przysnęłam klęcząc przed Tobą, ale jak się ocknęłam dostałam jakiegoś odczucia spokoju...

Tomek odszedł do Ciebie powiększając Grono Aniołków w nocy jakoś po pierwszej... już w niedzielę, w dzień Zmartwychwstania.

Byłam przy Nim.
Lekarka powiedziała, że prawie nie żyje.. na ekranie były same znaki zapytania, ale były też i jakieś parametry. Osłuchała Go przy mnie, i oddała w moje ręce...

Zadzwoniliśmy po Tatę. Przyjechał zanim pani doktor drugi raz Ciebie zbadała...
Mówią, że dusza ludzka uchodzi z ciała 2 godziny... Tata zdążył się z Tobą pożegnać nim odeszłeś całkowicie.

Mogliśmy Cię w końcu potrzymać w ramionach. Fakt, to nie było nasze marzenie trzymać Cię w takich okolicznościach... ale ważne, że było nam to dane.

Synku Kochamy Cię :* dalej i z jednakową siłą przez cały czas ❤

Ty byłeś Siłacz. Daj nam Rodzicom teraz tą siłę. Teraz my od Ciebie uczyć się musimy życia i odwagi jaką Ty miałeś.

Jest nam bardzo przykro, żal i ból ściska serce po ludzku...

Ale mamy Świętego Synka w Niebie. w 100% Świętego. To wielki zaszczyt dla Nas :*

Kochamy Cię w nieskończoność 😚 ❤

Mama i Tata

sobota, 16 marca 2019

Panie Boże, jaki jest Twój zamysł?

Jak mam przyjść na klatę, że Ty masz swój plan, kiedy ja teraz chcę tylko jednego - by Tomek żył, by wyszedł z tego cało...

Jak mam przyjąć Twoja wolę, zawierzyć i zaufać Tobie... kiedy ciężko. Nie potrafię ani uciec teraz od Ciebie ani do Ciebie przytulić się...

Boję się, że stracę moje Dziecko...


Rano było w miarę ok. Polozna mówi ze siku było, że aż ja osikał. była radość i uśmiech. A teraz stres bo zaś saturacja niska, i ciśnienie też niskie... o tak w sekundzie. mają Cię pod coś zaś podpinać dla uzyskania lepszych parametrów...

A mnie ściska i duszność łapie i masakra po prostu...

środa, 13 marca 2019

Mama już idzie spać. 5 ml mleczka udało mi się ściągnąć dla Ciebie :*

Kochanie, życzę Ci kolorowych snów :* oby noc minęła spokojnie, obyś jutro był w przynajmniej takim stanie jak dzisiaj po południu :* oby stał się Cud i to nie jeden i obyś dał radę pokonać wszystko :*

Pamiętaj, że mama nakupila Ci masę rzeczy, które musisz zużyć albo na nich poleżeć, a później gdy przyjdzie pora będziemy szyć na Ciebie ubranka, kupować, bo musisz być elegancki na oddziale, bo jest tam taka jedna mała Wojowniczka, rówieśnica Twoja, będzie towarzyszka. Dacie rade! :*

Kochany Najdroższy Tomuleczek Walcz :* mama jest przy Tobie :* gdyby mogła wartę by tam przy Twoim łóżeczku pełniła :*

Gdyby mama mogła by to już by chciała przewijać przemyć, być jeszcze bliżej Ciebie niż to wyznaczają zasady...
Dlatego czekam każdego dnia, by tylko lecieć do Ciebie by móc Cię zobaczyć... by dotknąć jeżeli mogę... by być obok Ciebie :* na każde Twoje skinienie... gwiazdkę z nieba bym Ci dala byś tak nie cierpiał byś był zdrowym Dzidziusiem byś mógł już wychodzić z rodzicami do domu... by wszystko było dobrze.

Panie Boże, Ty musisz mnie zrozumieć...
Panie Boże, dziękuję Ci za tą poprawę popoludniowa...
Panie Boże, oby dalej w leczeniu w problemach było tylko dobrze...

Proszę błagam
...

Tomulku, mama kocha, martwi się, panikuje, i nie traci nadziei... nie może jej stracić.
Musi być dobrze

Teraz ok 17 było już trochę lepiej... w moich oczach bardzo lepiej... żeby taki stan Tomulku utrzymał Ci się... żeby nie było to chwilowe, tylko by było dobrze, już tylko dobrze...

Już się bardziej ruszałes , wręcz nóżkami wierzgales... Oczka już otwierales, nawet się usmiechales ciutek, przeciąganie też było... Tomulku, jesteś silny musisz dać radę!

Oby te leki co Ci jeszcze włączyli zadziałały, nie jednorazowo, a faktycznie polepszyly Twój stan. Żeby było dobrze...

Parę minut po 15 poszłam do Kaplicy, akurat na Godzinę Miłosierdzia..  powiedziałam Panu Bogu, że ja zgody nie wyrażam, żeby mi Ciebie zabrał! Nie po to mi przecież Ciebie dał by już zabierać. Całe życie Tomku przed Tobą, przed Nami.

Nie wyrażam zgody. mam prawo. jestem matką mojego dziecka. mam prawo kłócić się nawet z Panem Bogiem o Twoje życie i zdrowie. Mam do tego wszelkie prawa!

Czekaliśmy na Ciebie tyle. Cudem dla Nas jesteś, pobłogosławionym przez Matkę Boska, tam wtedy w Sępopolu. wtedy tam Cię przyjęłam otwierając się na łaski... pełna obaw i pełna pragnienia posiadania Ciebie Ukochanego Dziecka... I przyszedłeś w najmniej spodziewanym momencie, kiedy to wszelkie medyczne oznaki mówiły "nic z tego nie będzie", Ty Tomulku wówczas się pojawiłeś... teraz tu na tym świecie bez brzucha mamy też się pojawiles nagle niespodziewanie, za wcześnie to wszystko się potoczyło, powinieneś jeszcze te dwa a najlepiej trzy miesiące jeszcze siedzieć w brzuchu, jeszcze podokuczac mamie, poskakac, powkladac nogi pod żebra... ale już wyszedłeś na ten świat, gdzie wszyscy Cię z miłością przyjęli, z troską... gdzie wszyscy Ci kibicuja i myślą tylko w tym pozytywnym kierunku... nie możesz tej całej armii ludzi z rodzicami na czele zawieźć, musisz walczyć, musisz żyć, dać nam radość i szczęście...

Tata zmartwiony
Ja też
Inni też

Każdy chce by było dobrze

Każda chwila sekunda w Twojej obecności jest bezcenna... czas u Ciebie płynie mega szybko...
Tyle razy już Cię na wskroś obejrzałam, każda linię na cialku, każdy paluszek, każdą minkę... jesteś w moich oczach Idealnym Dzidziusiem, Cudownym, Wspaniałym, Perfekcyjnym... w małym ciałeczku taki mały człowiek skryty... Mały Kochany Człowieczek...

Pragnę spędzać z Tobą każdą chwilę, każdą sekundę. Jesteś dla mnie Oddechem. wstrzymuje oddech wchodząc do Ciebie, tez wówczas zapominam oddychać jak czasem Ty... musze być silna przy Tobie... najgorzej przerażają mnie rozmowy z lekarzem, nigdy nie wiem co mi powie, i to mnie mega mega stresuje... zapominam wówczas trzeźwo myśleć... by się dopytac by prosić o rozjasnienie tego co nie rozumiem... języka w gębie zapominam. Ufam lekarzom, każdy tam robi wszystko, byś Ty by i inne dzieci wyszły z tego oddziału całe i zdrowe, by wróciły szczęśliwie do domu z rodzicami.

Tomulku, i Ty też wyjdziesz do Domu. nie można w to tracić nadziei.

Tomulku Kochany, Syneczku Najdroższy ❤

Maluszku, co się dzieje?
Mama nie czekała na takie informacje...
Mama nie chciała usłyszeć od pani doktor "jest źle, stan ciężki"...

Mama jak tak patrzy na Ciebie widzi, że Ci ciężko... że walczysz ale ruchy są dla Ciebie trudne, boli Cię każdy ruch... tyle aparatury wokół Ciebie, ciocie położne dbają o Ciebie jak mogą... ej, Maluszku nie zatrzymuj wody w organizmie, sikaj wydalaj, WALCZ! !!! Mama prosi.

Przecież nie mogę Cię stracić, nie mogę!

Nadzieja jest do końca, i ja nią żyję... ale jest ciężko, JEST CIĘŻKO.

Przychodzę tam do Ciebie i  serce pęka... patrzę przez szybkę... tyle tam tych rurek... chciałabym Cię przytulić i nie mogę... nawet dotknąć się Ciebie boję... bo ogólnie umęczone maleńkie ciałko... boje się Ciebie dotknąć by dodatkowego bólu Ci nie sprawić...

Maleńki Człowieczku... co się dzieje? Mama pyta? Ja wiem, że za szybko przyszedłeś na świat... no ja na niektóre rzeczy nie mam wpływu... ale przyszedłeś żywy, uratowali Cię, teraz też walczą cały czas o Ciebie, proszę współpracuj z lekarzami, wszyscy są za Tobą, modlą się, wspierają, myślą, kciuki trzymają... Kochanie Walcz!

Mama też stoi za Tobą, walczy z cycami, ściąga cokolwiek byś jadł mamy mleczko, stara się, modli się na ile potrafi...

Kochany Synku, Robaczku Najdroższy, proszę Cię   W A L C Z  ❤

No i jak tam Synku po nocy?
Mama całą noc się kotłowała na łóżku... nawet modlić się chyba przestałam umieć... Proszę tylko Boga byśmy mogli wyjść stąd razem szczęśliwi... za ten właściwy dla nas czas... I więcej powiedzieć nie potrafię bo łzy same lecą...

Mama by już poleciała... by się już coś dowiedziała... ale nie wpuszczą jej tam do Ciebie... nie udzieli nikt informacji jak po nocy... mama musi czekać do 13-14.... do głównego obchodu... aż ktoś jej coś wówczas będzie mógł i chciał powiedzieć, zrozumiałym językiem... no i będzie osiągalny... bo czasem mam wrażenie, że ci lekarze, to łaskę ci dają udzielając informacji o stanie zdrowia...

To czekanie na tą godzinę wejścia jest okropne...

Kochany Synku, jak się czujesz po nocy? Czy gorączka Ci spadła? Czy antybiotyki zaczęły w końcu działać?  Synku Kochany jak z oddechem? Weź, wciągaj to powietrze rytmiczniej, nie bądź leniwy w tym temacie... Musisz oddychać, bo kto będzie śmiał się, kto będzie szalał, kto będzie biegał za piłką, i gaaaadał jak najęty? Synku Kochany do tego wszystkiego musisz być w dobrym stanie, musisz oddychać, musisz żyć!

Mama boi się za każdym razem jak do Ciebie idzie, bo nie wie co zastanie...
Idzie do Ciebie z nadzieją i strachem, jednocześnie.

Tyle osób modli się za Ciebie, tyle ma Cię w myślach, słowach, w opiece... nie możesz ich zawieźć, musisz być silny i dać radę wszystko przetrwać. Bo Ty jesteś Mały Dzielny Wojownik!

Tomasz Stanisław
Pierwsze imię masz po św Tomaszu Apostole
Drugie imię po Swoim Dziadku a moim Tacie, też Walecznym Wojowniku. On Cię tam na pewno wspiera walczy i wyprasza dla Ciebie łaski u Najwyżego.
I jeszcze masz Aniołka, tez w Niebie. On też Walczy o Ciebie.
Więc patrz jaką masz silną obstawę.
Bądź silny walcz.
Damy radę. Musimy.
Kochany mój Synku 😍😚💪❤

wtorek, 12 marca 2019

Przeziębienie... :/

Tomulku Mój Malutki... dzisiaj normalnie serce bolało patrząc na Ciebie umęczonego... skąd to przeziębienie Cię dopadło?
Taki Malusi dzisiaj bez chęci lezales, nawet ruszenie rączka widać, że sprawiało Ci wyzwanie...
Strzykawka z jakimś sprcyfikiem, jedna druga... coś przeciwgoraczkowe.. kroplowka przy Twoim inkubatorze... cieplota w inkubatorze zmniejszona do 29 stopni... gdzie zawsze wygrzewasz się w 33... I ten nowy sprzęt do wspomagania oddechu.. taki bardziej dynamiczny rytmiczny, bo tamten wskazywał niską wydolność oddechowa... biedny mój mały Syneczek...
Nawet oczka nie byłeś w stanie otworzyć by zobaczyć ze Tatą dzisiaj Cię odwiedził... no był u Ciebie, tez przejęty i zestresowany...
Nie wkladalismy do Ciebie rączek by Cię nie drażnić i nie stresować jeszcze bardziej w tej chorobie...

Kochany Mały Wojowniku Walcz, ja Cię proszę...

Tak mi smutno było dzisiaj... zaś łzy same do oczu napływają..
Od niedzieli masz ponoć tą infekcje, ale nie było tego widać po Tobie ani w niedziele ani wczoraj... dzisiaj bardzo...
Kochany Robaczku, musisz być silny i dać radę, przetrwać to wszystko...

Musisz, musimy być Dzielni, bo mamy Cel - razem wyjść do domu
Wiem, że to będzie za kilka miesięcy, ale damy radę!

Nadzieja jest ważna i nie można jej tracić. Ale to miejsce tu jest tak specyficzne, że nikt żaden lekarz nie powie ci, ile spędzisz na oddziale, kiedy wyjdziesz i jakie są rokowania...

W ogóle jak tak słyszę pytania od znajomych na zasadzie "jakie są rokowania" to mam odczucie jakby te osoby nie traktowali Tomku Ciebie jako istote żywa odczuwajaca tylko tak z dystansu tak na odległość może trochę jak zabawkę... a Ty jesteś Prawdziwy Cudowny Kochany...

Wałcz, bo tu Rodzice na Ciebie czekają, na wspólne wyjście do domu. nie ważne ile tu spędzisz czasu, ważne byś wyszedł w nosidelku

Mój Synek - kocham Cię :*

piątek, 8 marca 2019

Narodziny Tomka <3

Tydzień temu , za jeszcze chwilkę, przyszedłeś na świat... dokładnie o godzinie 9.26.
Mój Synek, mój Cud, mój Malutki... :*
Tomulek 😍

To był 27 tydzień naszej ciaży.
W piątek o 11.55 odeszły mi wody... chlusło że mnie równo. trochę za wcześnie... zdecydowanie za wcześnie.

Lekarz stwierdził, że to już to.

Przewiezli mnie szybko na salę przed porodowa.... ja nie wiem co się wówczas, ze mną działo... podpieta pod wszystkie ktg, multum pytań, zgód, a w głowie tylko jedna myśl "by Cię nie stracić". Nawet modlitwa wówczas mi nie wychodziła... całkowite otępienie...

Poleżałam tam nie wiem ile. Nie wiedzieli co ze mną robić. czy brać już ciąć, czy jeszcze... lekarze dyżurni stamtąd czekali, bo "każda godzina w brzuchu matki cenna".
W pokoju obok, no może tym drugim po moim była już porodowka. Dziewczyna akurat rodziła, pyk pyk może pół godziny, instrukcje położnych, lekarza i już było słychać płacz dziecka.
Nie, nie zazdroscilam niczego. Tylko chciałam by zamknęli drzwi by nie słyszeć tej radości i szczęścia. Ale szybko ją przenieśli potem dalej.

Potem przenieśli mnie na salę przedporodowa, tam dostałam swoje łóżko, blisko kibelek w którym mega piźdzoło, bo wentylacja była typowo nad tobą...
Cała spocona, zmęczona, myśląca logicznie ale czy do końca? Nie wiem...

Jeszcze właśnie wieczorem zaczęły się skurcze... cholerny ból od kręgosłupa. I zimne poty, mimowolne dreszcze.

Lekarz, z innego oddziału, co wcześniej leżałam, przychodził, wziął na usg to tu na porodowce, chciał sprawdzić ile wód.. stwierdził, że jeszcze trochę na dole jest ale chciał mnie wziąć na inne piętro na lepszy sprzęt, już byliśmy przy winach kiedy spotkał się z dyzurna lekarka z oddziału, ta nas wróciła bo stwierdziła że moje dreszcze to może z zimna, że może mam temperaturę... lekarz chciał, ale co mógł zrobić... wróciliśmy do sali.  Przyleciały studentki mierzyć temperaturę, wszystkie sprawdzały po kolei wraz z położnymi i ciągle wychodziło 36... a ja trzęsłam się jak osika...

Noc przed nami, chyba wieczność... temperatura, badania tętna dziecka  (dzięki Bogu słychać Cię było), ból krzyża każdorazowo zgłaszany położnej, niemożność ruszenia się, bo tak wszystko bolało...
"ale spala pani w nocy"
- nie wiem, chyba tak.

W nocy jakoś o północy wstałam na siku, przepocona, bez możliwości przebrania się bo nie dałabym rady, zaś dreszcze... szybko wróciłam do łóżka, nie mogłam się zagrzać...

Rano ktg gdzie zaczęły wychodzić regularne skurcze właśnie te od kręgosłupa... lekarz ten z innego oddziału przyszedł schodząc z nocy, spytał się czy może zobaczyć wkładkę, kiedy pani była w wc, o północy, wezmę panią na usg, to było jakoś o 6 rano...

Tylko co było pierwsze... chyba na fotel pojechałam, tam jakoś trzęsąc się weszłam na niego, okazało się, że rozwarcie na 3 palce... gdzie wczoraj było na pół cm, opuszek palca...
Potem usg, i wyjazd na porodówkę...

Wgramoliłam się jakoś na ten fotel, podpieta pod ktg, multum pytań, multum ludzi kręcących się wkoło mnie, sprawdzane moje ciśnienie...
"rodzisz"
- tak?!...
(za wcześnie, żeby było dobrze )

skup się na oddechu
jak będzie skurcz nie wstrzymuj oddechu tylko wdech nosem wydech ustami
- skupiałam się. To pozwalało mi nie myśleć, naprawdę skupiałam się i byłam tu...

Patrzyli jak rozwarcie, gdzie jest Twoja główka
Przyszedł inny lekarz, który próbował mi na skurczach pomoc rozszerzyć szyjkę ale nie szło, bo to pierwszy poród, bez wód już i jego słowa "nie da rady, główka jest za miękka, nie uda się, na blok"

Szybko mnie przebrali w koszulę operacyjną, cewnik założyli, na łóżko przemiescili przeszłam jakoś, z sali do sali, z łóżka na łóżko, wklucie do kręgosłupa ze znieczuleniem, czapeczka na włosy, jedna ręką tu druga tam, maseczka, ciśnienie, klips na palec... jeszcze chwile, do tego zaczęcia działania znieczulenia trzęsłam się mimowolne, potem już nogi zaczęły być ciężkie, chciałam palcem ruszyć ale nie mogłam... zaczęli działać, czułam jak coś robią, jak chyba przecinają, jak wyjeli chyba nie poczułam, trochę jakbym zasypiała, wówczas się mnie pytano czy "słonko spi?", to odpowiadałam ze nie wiem, że chyba były takie chwile i się wybudzałam. Maseczkę mi zdjęli ale za chwilkę poprosiłam by jednak jeszcze dali na chwilę bo było lepiej łatwiej się oddychało. Czułam jak kończą, słyszałam jak coś mówili do siebie, trochę tak na luzie, ale skupieni byli.. facet i kobieta mnie operowali ale nie zapamiętałam ich twarzy imion nazwisk...

Tomka wyjeli widziałam że szybko przenieśli do sali obok. jakieś cichy jęk usłyszałam czyli ufff
Słyszałam jak podawali parametry ale ich nie zapamiętałam.
Słyszałam tylko punktację, za serduszko 2 punkty, reszta po jednym... jakoś zliczyłam wszystko, było 6. wcześniej czytałam ze 6 to nie tak źle nawet; trochę mi ułożyło...

Pani doktor od Tomka zapytała czemu on cały w krwi, odpowiedź: "bez wód wyciągany". było tylko "AcHa".

Pani doktor zwróciła się do mnie "mama chce zobaczyć maluszka"
Ja: tak i głową kiwnełam
(Nie myślałam nawet że będę mogła Go zobaczyć! )
Wprowadzili inkubator na salę, Tomulek był tam, widziałam ten czarny łebek, i to czerwone ciałko.
Pani doktor jeszcze inkubator zniżyła inkubator by lepiej bylo widać, chciałam się trochę podnieść ale nie miałam jak bo przecież trwała operacja i nie miałam czucia..

Mój Tomulek był w inkubatorze! Mój Malutki ufff
Ważne że słyszałam ten kwilik ufff

Pokazanie go trwało chwilę, sekundę w czasie rzeczywistym. dla mnie wspomnienie na zawsze cudowna chwila wieczność
I tylko to w głowie "trzymaj się Skarbeńku, musi być dobrze! Mama kocha Cię "

Mój Malutki Sliczniutki Syneczek urodzil ❤

A potem ta myśl... co będzie dalej

piątek, 15 lutego 2019

Cześć Tomku,
Tu Mama. Mama ma dzisiaj dola. tak i mnie on dopadł.
Bo ja się martwię o Ciebie... by było dobrze... byś dał radę tam wytrzymać jeszcze te kilka miesięcy. .. byś się urodził żywy zdrowy..
Bo mój organizm chciał współpracować z nami...

Tomeczku, Tys silny chłopak!
Mama też silna, ale czasem opada...
Oby szybko wszystko wróciło do normy, oby nic groźnego się nie stało.
Tomeczku Kochany, bądź grzeczny, siedź w brzuchu jak najwięcej ile się da...

Niech mi ustala skąd to plamienie... czy groźne czy nie... niech coś powiedzą, bo czuję się ze jakoś mało czasu poświęcają na zgłębianie tematu..
Wyszłam ze szpitala, z lekami, i dalej poplamiam. raz mocniej raz słabiej. Ale plamka, dobrze że brązowa, na gaciach ciężarnej przyprawia o dreszcze...

Może za szybko mnie wypuścili z tego szpitala..  ja nie wiem, przecież nie ja tu lekarz.
Leżę leżę leżę, kurwa leżę ile się da, i to nic nie pomaga.. wstaje na siku i posiłki i nic więcej. więcej śpię niż w szpitalu, bo w domu to w domu. nie przejmuje się obiadami, bo jestem pod opieką swojej mamy. Jem sikam i leżę bądź śpię, i tak w kółko, i co i nic.
Może za mało biorę leków, za małe dawki... ale ja przecież nie jestem lekarzem.
Wiem , że słabo trawie luteine bo jestem po niej płacząca smutna... ale nie ja lekarz...
Oby mijały te objawy, zwłaszcza to plamienie, oby przyszedł spokój.

Dobrze , że się ruszasz.
Tomeczku, jesteś dla mnie całym światem,  wiec jeszcze troszeczkę, daj radę, niech Ci się nic nie stanie. Tomeczku Kochany :*