piątek, 13 grudnia 2019

piątek trzynastego

tak jakoś coś mi w duszy gra, ale nie wiem jak to wyrazić...

nie przypuszczałam, że to wszystko tak się potoczy...


ostatni czas jest bardzo życiowy, pokazujący co w życiu jest naprawdę ważne. naprawdę ważne. naprawdę.
życie - jak zawsze pokazuje w najmniej spodziewanych momentach - jest zwrotne, zaskakujące, sprawiedliwe...
jest sprawiedliwe, czasem za bardzo, można by rzec.

dzisiaj do mnie dotarło jak bardzo jak mega bardzo to wszystko z mojego życia we mnie tkwi nadal... ból serca i wspomnienia co wracają do Ciebie - nawet jak bumerang - nawet z przed 3... 4... 5 lat.... heh
naprawdę dopiero ten czas ostatni mi to uświadomił jak bardzo to we mnie TKWI. Trzeba to zmienić.

okazało się, że nie jestem taka silna, jak myślałam... że to co kiedyś "przykryte kołderką" teraz zaś się uaktywniło, "wykopało na wierzch nóżki" i dopadło ze zdwojoną siłą... i zmroziło myślenie. kurcze, jest mi tego mega wstyd, mega mam kaca moralnego, że dałam się w to wciągnąć.
ALE
dzięki temu w końcu przejrzałam! Gdyby nigdy się to nie wydarzyło, to dalej bym myślała, że to jest poza mną, że świat jest taki piękny, i nie wierzyła w to jak jest, jak to wygląda NAPRAWDĘ.

Mega wielka nauka z tego wynikła.

życie jest tak ulotne, tak zmienne... i nigdy nie wiemy kiedy może nagle nasza ścieżka może wejść w zakręt... a przecież z zakrętów trzeba wychodzić na prostą... by nabrać siły na kolejny zakręt... górę... dolinę...

Gdyby nie ostatni czas zapomniałabym znowu, że dzień dobrze przeżyty liczy się najbardziej. że najlepiej żyć tu i teraz, a nie w przeszłości... bo przeszłość do niczego nie zaprowadzi, a tylko teraźniejszość może doprowadzić do zmian. czy dobrych, czy niedobrych, to zależy od nas samych.
wiem, że nie ma co uciekać przed strachem, bo strach może narobić tylko problemów, kłopotów, i nie doprowadza do niczego dobrego, a tylko gmatwa bardziej... - kurwa, tu jestem zła na siebie, bo przecież tyle czasu walczyłam o prawdę, a tam zawaliłam, ze strachu o bliżej nieznanym podłożu. - przyjmijmy, że tak musiało się stać, bo bez tego nie byłabym tu i teraz z tymi doświadczeniami! (<3)

ostatni wtorek mnie przeraził z tego chórku... kurcze, przecież one by w ogień za tamtą wskoczyły... takie to było mdłe że normalnie nie mogę opisać. nie mogłam im wtórować. moje wewnętrzne ja wygrało, na szczęście. a może wówczas już dotarło, że to za daleko zagnało, i że ten strach kłamie, a przecież ja chcę prawdy, przecież zawsze do niej dążyłam i dążę...
fakt, wredny strach mówił "zobacz co narobiłaś", ale ja się po fakcie dokonanym poczułam lepiej. naprawdę lepiej na duszy i sercu.
i to mi znowu uświadomiło, że przecież jak ja... za te wszystkie krzywdy jakie od niej dostałam... i ja bym miała jej chronić dupę? - w życiu! za ten mobbing, za to ośmieszanie, dręczenie, zastraszanie, za utratę - do której przyczyniła się ona - utraty mojej pierwszej ciąży... i ja... ja miałabym teraz ją ratować... nie mogłam. za dużo bólu we mnie się odezwało, powróciło... wszystkie wspomnienia wróciły, wszystkie. z resztą ja nigdy niczego nie zapomniałam, ani co doświadczyłam zarówno z jej strony, jak i od innych koleżanek z pracy... tego nie zapomina się. można nauczyć się z tym żyć, "przykryć kołderką", ale nie da się tego wymazać z życia, że świadomości, z ran, które co jakiś czas pękają...

a dzisiaj jakby zapanowała sprawiedliwość, za całokształt jej bycia i jej osobowości... i to nie dotyczy tylko mnie, ale na pewno wielu innych ludzi, i spraw różnorakich.
...

czuję w sobie NIC
fakt, przeżyłam ten fakt, bo chyba nie wszystko do mnie dotarło. ale nie czuję wobec niej nic. ani współczucia, ani dramatu, ani nic.
żal mi jej tylko jako człowieka, że tak spierdoliła swoje życie, no bo jak tak można się zachowywać całe życie i w ostatnim czasie, i w tych innych rzeczach.

czyli tak do końca nie potrafię jej nie żałować. jednak charakteru człowieka nie zmieni się. heh

nigdy jej nie wybaczyłam. jak można wybaczyć fakt nie szanowania kobiety w ciąży, wydzierania się, wyżywania psychicznego, szantażowania przez nią i inne lizusy jej mnie.
jak można zrozumieć słowa "jeszcze się dobrze nie zalingło a już odeszła na chorobowe" - które usłyszałam będąc w pierwszej ciąży.
ciągle wszystko pod górę. wszystko z cofaniem się do tyłu. wszystko z tematem zrobi się. dlaczego nie można tak o normalnie i uczciwie...

pamiętam każde słowo wypowiedziane przez koleżanki, że się nie znam na życiu... jak wyśmiewały moje ubrania, moją jazdę autem, mój sposób bycia, i "zachęcały" bym robiła więcej bo nie mam rodziny, nie mam dzieci, bo ja się mogę poświęcić.
pamiętam zdarzenia jak mnie przenosiły z pokoju do pokoju podczas mojej nieobecności... albo słowa, że jak mi braknie miejsca w pokoju to zawsze mogę siedzieć pod schodami albo w kotłowni...
pamiętam pierwszy tydzień po powrocie po poronieniu do pracy... horrrrrrrrrrrrrrrrror.
każdy oschły, zimny, nawet ta nowa, co przyszła zaraz jak ja tylko odeszłam na L4. a jak wróciłam to mi nie zeszła ze stanowiska pracy... i weszłam do pokoju do którego mnie oddelegowały i się pobeczałam. nikt mi nie odpowiadał cześć, drzwi przed nosem zamykał, byłam jak powietrze... pamiętam każde spojrzenie, i każdy oddech, każde kroki za/pod drzwiami... bałam się wówczas nawet wyjść do wc!!!! i tekst tej onej: "może cię zwolnię a może nie. nie przeszkadzaj mi, jestem na urlopie." (to po cóż przyszła do pracy?! wtedy)
tydzień byłam wówczas w zatrudnieniu ale bez stanowiska.

ten strach... ta panika... ten obłęd... gdzie serce chciało wyskoczyć jak tylko się ktoś pod drzwi zbliżał...
Boooooże!!!!

ten sam strach mnie teraz sparaliżował. ten kurwa samiuteńki strach. ale tym razem szybko się z tego ocuciłam. dobrze, że mam przyjaciół na których mogę liczyć.

a dzisiaj łzy lecą z oczu
tylko czego są to łzy? - chyba tej sprawiedliwości, która jednak przychodzi w życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz