sobota, 11 lipca 2009

pięć lat minęło jak jeden dzień

studia, studia... i po studiach...
nie wiadomo kiedy, a się skończyły... a wcześniej wydawało mi się, że tyle jeszcze przede mną...
5 lat już poza mną.

* * * 3 lipca 2009 r. stałam się pełnoprawnym pracownikiem socjalnym z tytułem magistra * * *

5 lat...
tyle się w tym czasie wydarzyło...
zmieniłam się przez ten czas szalenie.

Z szarej myszki stałam się kobietą, która wie czego od życia chce od życia.



Moje miejsce na ziemi / w świecie jest w życiu świeckim.
Zwyczajnie w świecie PRAGNĘ być Matką.
Życie w samotności nie jest mi przeznaczone. Nie wytrzymałabym tak na dłuższą metę.
Jestem zwierzęciem stadnym ;)

Męża też zamierzam mieć ;) - żeby nie było :P :P
Wierzę, że natrafię na tego mnie przeznaczonego. Pomimo wszystko, wierzę.
Bo jak już wyżej powiedziałam Chcę być Matką, i chcę by moje dzieci wychowywały się w pełnej i szczęśliwej, niczym ta z której ja pochodzę, rodzinie.



Bóg...
Jak już kiedyś napisałam, zawsze Go kochać będę, i zawsze w jakiś tam (swój) sposób będę żyć z Nim.
Ale nie da się ukryć, że bardzo zmieniłam się w tym względzie...
Jestem "normalna"; choć niektórzy mogli by mnie już zaszufladkować w grupie "wierzących niepraktykujących". To niech sobie szufladkują mnie; ja wiem jaka jestem, i to jest najważniejsze.

W sumie nadal jeszcze toczą się na tym obszarze we mnie jakieś boje... ale to chyba dobrze; bo to znaczy, że idę do przodu; to mój progress.

W ciągu tych 5 lat miałam czas, że byłam daleko Boga; miałam i okresy, że byłam bardzo blisko.
Był też czas, że w Niego nie wierzyłam.

Obecnie wiem, że Bóg istniał, że Jest Prawdą.
Może nie zgadzam się ze wszystkim co mówi i nakazuje Kościół. Bo na przykład zapłodnienie in vitro, bądź stosowanie antykoncepcji, czy homoseksualizm... - ja mam na te tematy swoje zdanie, które na pewno nie jest zgodne z tym co mówi Kościół. Ale i na takie nazwę to zwykłe tematy też mam swoje zdanie.
W sumie chyba zawsze do tego dążyłam, by mieć SWOJE zdanie. Wiele musiałam przejść by nauczyć się mówić co czuję, myślę, uważam, sądzę. Ale osiągnęłam to. I nie zamierzam z tego zrezygnować.

W Boga wierzyć będę zawsze.
Bóg jest PONAD Kościołem.
Kościół to ludzie, to wspólnota, która powinna pomagać by inni mogli łatwiej u/wierzyć... - nie zawsze (bądź rzadko (to zależy od ludzi)) tak jest, ale są wyjątki.
Bo Kościół to my - ludzie.
Jeżeli chcemy wierzyć.. jeżeli chcemy by ta wiara.. ta tradycja przetrwała... to MUSIMY wszyscy razem się starać, zauważać innych, służyć pomocą... a nie zbywać, olewać... mówić kazania i nie słyszeć, i nie widzieć proszącego o pomoc...

Tyle jest ludzi na świecie, którzy nie wierzą, a mogą być zbawieni, bo postępują należycie...

Dziesięcioro przykazań ma swoje odzwierciedlenie w zasadach i normach moralnych.

Moja wiara jest zakręcona, ale ja ją rozumiem.
Żyję w zgodzie z sobą samą, i to jest dla mnie ważne.

Bóg był kiedyś dla mnie mega ważny. Nadal jest obecny w moim życiu. Jest ważny. Jest we mnie, w moim sercu; świat nie musi wiedzieć o Nim.

Kiedyś ktoś wykorzystał Boga przeciwko mnie.
Wykorzystał Go, aby mnie zdobyć.
Bezczelny człowiek!



Człowiek ten ogólnie mnie bardzo zranił... - skrzywdził, oszukał, okłamał, wykorzystał i zdradził.
Wykorzystał moje dobre serce. Wykorzystał moje uczucia. Wykorzystał moją miłość.
Zdradził mnie w każdy możliwy sposób. Myślą, słowem, czynem.
Oszukiwał i okłamywał od momentu poznania.

Człowiek ten chyba ma jakieś zaburzenia osobowości... bo jak to inaczej nazwać? Określając nazewnictwem fachowym można to poniekąd wsadzić w ramy "zrozumienia"; bez tego się nie da.

Może być z siebie dumny, gdyż jest jedyną osobą (jak do tej pory), której nienawidzę.
Nie chcę mieć z tym człowiekiem NIC wspólnego w swym życiu.
Jest dla mnie zupełnie OBCY.

- ktoś może powiedzieć, że to za ostro, że tak nie można... - a ja powiem tak: TO SĄ MOJE UCZUCIA, I NIKOMU NIC DO TEGO!

To co wyżej jest napisane o tym człowieku jest już pisane zupełnie bez cienia emocji, uczucia, czy czego tam chcielibyście.



Miałam okazję w zeszłe wakacje być w Anglii.
Dziwnie, ale i fajnie; na pewno inaczej żyje się tam.
Może kiedyś będę miała jeszcze możliwość tam pojechać.
Wspaniałych ludzi tam poznałam, zarówno Polaków, jak i Anglików.
Pozdrawiam Was kochani!! :)



Na sam koniec zostawiłam RYBEŃKĘ ;)

Rybeńka sprawiła, że moje oczy się śmieją...
Rybeńka jest przystooojna :D
No i w ogóle Rybeńka jest faaajna... i miło mi jest w jej towarzystwie... :)

No i się tak jakoś zamyśliłam... :)

No i poza tym co...
W sercu mam radość, uśmiech i nadzieję... i takie tam inne... ;P
Czas pokaże co będzie.
A ja cieszę się (żyję) chwilą :)
ŻYCIE CHWILĄ czytajcie jako: "tak naprawdę całkowite uwolnienie się z kajdan poczucia winy, żalu i gniewu, w które zakuła nas nasza przeszłość, lęku i niepewności tego, co nastąpi, w które wciąż próbuje zakuć nas nasza przyszłość. Aby całkowicie wyzbyć się z niszczących wpływów przeszłości i przyszłości, należy każdego dnia starać się z tym, co wczoraj i jutro - paradoksalnie zintegrować. Nie uciekać. Nie lękać się. Nie szperać jak w starej szufladzie tylko po to, aby uczucia nazwać i zostawić tak jak były - a przeżyć raz jeszcze, zaakceptować i pokochać."(zaczerpnięte z bloga: http://psychika.net/2009/06/randka-z-samoswiadomoscia.html , autorstwa Integralny)

BUZIAK dla Rybeńki :* :)



Do usłyszenia!! ;)