sobota, 11 lipca 2009

pięć lat minęło jak jeden dzień

studia, studia... i po studiach...
nie wiadomo kiedy, a się skończyły... a wcześniej wydawało mi się, że tyle jeszcze przede mną...
5 lat już poza mną.

* * * 3 lipca 2009 r. stałam się pełnoprawnym pracownikiem socjalnym z tytułem magistra * * *

5 lat...
tyle się w tym czasie wydarzyło...
zmieniłam się przez ten czas szalenie.

Z szarej myszki stałam się kobietą, która wie czego od życia chce od życia.



Moje miejsce na ziemi / w świecie jest w życiu świeckim.
Zwyczajnie w świecie PRAGNĘ być Matką.
Życie w samotności nie jest mi przeznaczone. Nie wytrzymałabym tak na dłuższą metę.
Jestem zwierzęciem stadnym ;)

Męża też zamierzam mieć ;) - żeby nie było :P :P
Wierzę, że natrafię na tego mnie przeznaczonego. Pomimo wszystko, wierzę.
Bo jak już wyżej powiedziałam Chcę być Matką, i chcę by moje dzieci wychowywały się w pełnej i szczęśliwej, niczym ta z której ja pochodzę, rodzinie.



Bóg...
Jak już kiedyś napisałam, zawsze Go kochać będę, i zawsze w jakiś tam (swój) sposób będę żyć z Nim.
Ale nie da się ukryć, że bardzo zmieniłam się w tym względzie...
Jestem "normalna"; choć niektórzy mogli by mnie już zaszufladkować w grupie "wierzących niepraktykujących". To niech sobie szufladkują mnie; ja wiem jaka jestem, i to jest najważniejsze.

W sumie nadal jeszcze toczą się na tym obszarze we mnie jakieś boje... ale to chyba dobrze; bo to znaczy, że idę do przodu; to mój progress.

W ciągu tych 5 lat miałam czas, że byłam daleko Boga; miałam i okresy, że byłam bardzo blisko.
Był też czas, że w Niego nie wierzyłam.

Obecnie wiem, że Bóg istniał, że Jest Prawdą.
Może nie zgadzam się ze wszystkim co mówi i nakazuje Kościół. Bo na przykład zapłodnienie in vitro, bądź stosowanie antykoncepcji, czy homoseksualizm... - ja mam na te tematy swoje zdanie, które na pewno nie jest zgodne z tym co mówi Kościół. Ale i na takie nazwę to zwykłe tematy też mam swoje zdanie.
W sumie chyba zawsze do tego dążyłam, by mieć SWOJE zdanie. Wiele musiałam przejść by nauczyć się mówić co czuję, myślę, uważam, sądzę. Ale osiągnęłam to. I nie zamierzam z tego zrezygnować.

W Boga wierzyć będę zawsze.
Bóg jest PONAD Kościołem.
Kościół to ludzie, to wspólnota, która powinna pomagać by inni mogli łatwiej u/wierzyć... - nie zawsze (bądź rzadko (to zależy od ludzi)) tak jest, ale są wyjątki.
Bo Kościół to my - ludzie.
Jeżeli chcemy wierzyć.. jeżeli chcemy by ta wiara.. ta tradycja przetrwała... to MUSIMY wszyscy razem się starać, zauważać innych, służyć pomocą... a nie zbywać, olewać... mówić kazania i nie słyszeć, i nie widzieć proszącego o pomoc...

Tyle jest ludzi na świecie, którzy nie wierzą, a mogą być zbawieni, bo postępują należycie...

Dziesięcioro przykazań ma swoje odzwierciedlenie w zasadach i normach moralnych.

Moja wiara jest zakręcona, ale ja ją rozumiem.
Żyję w zgodzie z sobą samą, i to jest dla mnie ważne.

Bóg był kiedyś dla mnie mega ważny. Nadal jest obecny w moim życiu. Jest ważny. Jest we mnie, w moim sercu; świat nie musi wiedzieć o Nim.

Kiedyś ktoś wykorzystał Boga przeciwko mnie.
Wykorzystał Go, aby mnie zdobyć.
Bezczelny człowiek!



Człowiek ten ogólnie mnie bardzo zranił... - skrzywdził, oszukał, okłamał, wykorzystał i zdradził.
Wykorzystał moje dobre serce. Wykorzystał moje uczucia. Wykorzystał moją miłość.
Zdradził mnie w każdy możliwy sposób. Myślą, słowem, czynem.
Oszukiwał i okłamywał od momentu poznania.

Człowiek ten chyba ma jakieś zaburzenia osobowości... bo jak to inaczej nazwać? Określając nazewnictwem fachowym można to poniekąd wsadzić w ramy "zrozumienia"; bez tego się nie da.

Może być z siebie dumny, gdyż jest jedyną osobą (jak do tej pory), której nienawidzę.
Nie chcę mieć z tym człowiekiem NIC wspólnego w swym życiu.
Jest dla mnie zupełnie OBCY.

- ktoś może powiedzieć, że to za ostro, że tak nie można... - a ja powiem tak: TO SĄ MOJE UCZUCIA, I NIKOMU NIC DO TEGO!

To co wyżej jest napisane o tym człowieku jest już pisane zupełnie bez cienia emocji, uczucia, czy czego tam chcielibyście.



Miałam okazję w zeszłe wakacje być w Anglii.
Dziwnie, ale i fajnie; na pewno inaczej żyje się tam.
Może kiedyś będę miała jeszcze możliwość tam pojechać.
Wspaniałych ludzi tam poznałam, zarówno Polaków, jak i Anglików.
Pozdrawiam Was kochani!! :)



Na sam koniec zostawiłam RYBEŃKĘ ;)

Rybeńka sprawiła, że moje oczy się śmieją...
Rybeńka jest przystooojna :D
No i w ogóle Rybeńka jest faaajna... i miło mi jest w jej towarzystwie... :)

No i się tak jakoś zamyśliłam... :)

No i poza tym co...
W sercu mam radość, uśmiech i nadzieję... i takie tam inne... ;P
Czas pokaże co będzie.
A ja cieszę się (żyję) chwilą :)
ŻYCIE CHWILĄ czytajcie jako: "tak naprawdę całkowite uwolnienie się z kajdan poczucia winy, żalu i gniewu, w które zakuła nas nasza przeszłość, lęku i niepewności tego, co nastąpi, w które wciąż próbuje zakuć nas nasza przyszłość. Aby całkowicie wyzbyć się z niszczących wpływów przeszłości i przyszłości, należy każdego dnia starać się z tym, co wczoraj i jutro - paradoksalnie zintegrować. Nie uciekać. Nie lękać się. Nie szperać jak w starej szufladzie tylko po to, aby uczucia nazwać i zostawić tak jak były - a przeżyć raz jeszcze, zaakceptować i pokochać."(zaczerpnięte z bloga: http://psychika.net/2009/06/randka-z-samoswiadomoscia.html , autorstwa Integralny)

BUZIAK dla Rybeńki :* :)



Do usłyszenia!! ;)

niedziela, 21 czerwca 2009

i nawet tytuł ciężko mi ułożyć...

"Życie chwilą to tak naprawdę całkowite uwolnienie się z kajdan poczucia winy, żalu i gniewu, w które zakuła nas nasza przeszłość, lęku i niepewności tego, co nastąpi, w które wciąż próbuje zakuć nas nasza przyszłość" (Integralny; http://psychika.net)
"Życie chwilą to tak naprawdę całkowite uwolnienie się z kajdan poczucia winy, żalu i gniewu, w które zakuła nas nasza przeszłość, lęku i niepewności tego, co nastąpi, w które wciąż próbuje zakuć nas nasza przyszłość" (fragment pochodzi http://psychika.net)

wtorek, 16 czerwca 2009

Kilka słów... o mnie ;)

Każdego dnia odkrywam coś nowego w swoim życiu. Wciąż poznaję siebie.

Nie oceniam ludzi powierzchownie. Dla mnie ważne jest przede wszystkim wnętrze osoby. Nikogo nie potępiam. Każdy ma prawo do błędów. - Ważne jednak by umieć uczyć się na swych błędach.
Od wydawania sądów jest BÓG. On, każdemu z nas wyda jedyny, sprawiedliwy wyrok.

* * *

Tak, Bóg jest bardzo ważny dla mnie. Choćbym nie wiem jak daleko od Niego odeszła, to nie zapomnę... Nie przestanę kochać Go.

* * *

Wsłuchuję się w CISZĘ.
To ona mówi najwięcej.

Lubię obserwować.
Lubię słuchać.
Dostrzegam rzeczy, których inni ludzie nie widzą.

Lubię pomagać, lecz niestety nie jestem w stanie wszystkim pomóc :/ - różne czynniki składają się na to.

Nie jestem ideałem.
Ja też popełniam błędy.

* * *

Jedna z moich dobrych koleżanek kiedyś powiedziała o mnie, że jestem
"otwarcie zamknięta".
Miała rację.
Jestem otwarta na ludzi. Jednak jeżeli zobaczę, że nie mogę danej osobie ZAUFAĆ, to nie pozna mojego wnętrza.

* * *

Tęsknię za Tatą...
Pogodziłam się z Jego śmiercią, ale czasami ogarnia mnie taka straszliwa tęsknota za Nim...
Nie jestem w stanie tego Wam wytłumaczyć.
Po prostu tak strasznie smutno robi się na serduchu...

Pragnę...
Chciałabym by moja Mama w końcu pogodziła się ze śmiercią Taty.
Chciałabym by odnalazła jeszcze w swoim życiu radość, sens; by umiała cieszyć się tym co jest.

Pragnę - chyba jak każda młoda osoba - spełnić się w życiu; odnaleźć swoje miejsce na ziemi.

Pragnę - chyba jak każda kobieta - znaleźć tego JEDYNEGO, z którym mogłabym spędzić całe życie, w szczęściu i zgodzie.

Jestem romantyczką, ale potrafię twardo stąpać po ziemi.

* * *

Co jeszcze mogę powiedzieć na swój temat?...

Hmmm...

"Myślę więc jestem"
Żyję w zgodzie z sobą, ze swoim wnętrzem, ze swoim sumieniem.

wtorek, 19 maja 2009

koniec koszmaru

koniec koszmaru

ufff...

dzisiaj dostaliśmy wyniki

Jak to dobrze, że "strach ma wielkie oczy"

to nie rak



ale to był baaardzo ciężki miesiąc w życiu mojej rodziny

ale już wszystko dobrze - i tak już będzie zawsze!!

piątek, 8 maja 2009

Zwariuję od natłoku myśli...

Czuję niewyobrażalną pustkę w sercu, bo czuję wielką samotność, wielkie niezrozumienie ze strony innych (znajomych) wobec tego co teraz dzieje się w moim życiu. Boję się... że mogę stracić szybko Osobę, którą Kocham bardzo.

Czekam na te wyniki badań w wielkim napięciu.
Już chciałabym wiedzieć co Jej jest dokładnie. Już chciałabym by było podjęte leczenie. By było dobrze...

I znowu się załamała...

Wątpię, że jeszcze kiedyś wyjdzie z tego załamania. Ono, czasem słabsze, czasem silniejsze, ale , zawsze, będzie... A ja nie mam na tyle wiedzy by Jej nieść pomoc.


Nie da się ukryć faktu, że w tym stanie i mnie brakuje oparcia w drugiej osobie. Wtulenia się, i poczucia bezpieczeństwa. Ale dam sobie SAMA też radę. Przedtem dałam to i teraz dam.


A może jak mówi przysłowie "strach ma wielkie oczy", i Wszystko okaże się, że jest dobrze, bądź nie jest tak, jak się tego obawiamy... OBY tak było. Oby tak się okazało.

Niech już będą te wyniki!! Niech już będą...

Niech będą dobre...

...

PUSTKA we mnie jest.
...
Nie wyrabiam.
Pragnę by było dobrze, i nie wierzę w to.
Brakuje mi tych zapewnień, że Wszystko Będzie Dobrze...
Boję się...
Tak bardzo mi smutno i źle.
i NIKT nie jest w stanie tego pojąć. NIKT.
Brak mi poczucia bezpieczeństwa.
Muszę być Dzielna, i TWARDA, i taka BĘDĘ.

Stoimy, stoję przed wielką Niewiadomą. Bo nic w tej chorobie nie jest pewne... - i to jest Najgorsze w tym wszystkim.
I boli mnie podejście innych, takie luzackie: "to się musi leczyć" - jakbyśmy o tym nie wiedzieli?!
...
bardzo Zraniła mnie ta wypowiedź B.
Bo z jej słów wyszło na to jakbyśmy byli nieświadomi tego, że leczenie jest konieczne, i odwlekali to.
Ja odebrałam to na zasadzie: "boli cię gardło - to się lecz".

Wszystkie te zdania i słowa, które ludzie wypowiadają mają się nijak do życia!!!
Ale NIKT, kto nie przeżył tej choroby w swojej rodzinie, czy bliskich znajomych, NIGDY nie będzie w stanie tego pojąć.
Bo rak to nie to samo co ból gardła!

Praca zaliczeniowa z 'Elementów psychoterapii i socjoterapii'

"Socjoterapia jest rodzoną siostrą psychoterapii" - kiedyś w jakimś artykule przeczytałam to zdanie. I zgadzam się z nim.
Uważam, że te dwie dziedziny nauki przenikają się wzajemnie.
Owszem, wszystko uzależnione jest od problemu, z jakim zgłasza się pacjent.
Są przypadki, że pacjentowi potrzebna jest, a może lepiej brzmi - działa na niego, psychoterapia. Jednakże według mnie ten rodzaj pomocy psychologicznej wymaga od pacjenta dużego zaufania do osoby udzielającej pomocy. Wiąże się to przecież z potrzebą sięgnięcia do przeżyć z życia osobistego (bez względu na typ psychoterapii), a nie każdy potrafi przezwyciężyć tę blokadę i móówić o tym co wydarzyło się w jego życiu.
Socjoterapia natomiast kojarzy mi się z mniej inwazyjnym wchodzeniem w życie prywatne pacjenta. W tym przypadku, aby pomóc nie jest potrzebna aż tak dokładna wiedza o tym jak było kiedyś. Socjoterapia kierowana jest przede wszystkim do dzieci i młodzieży, a nie jak to jest w psychoterapii do dorosłych. Tu wystarczy stworzyć pacjentom inne doświadczenia społeczne niż te, z którymi spotyka się na co dzień, aby umożliwić zajście procesu jakiejś zmiany, np. zmiany sposobu zachowań, czy sądów o rzeczywistości.

Dlaczego uważam, że socjoterapia i psychoterapia powinny iść ze sobą w parze?
Spójrzmy na życie codzienne, gdzie ludzie mając problemy nie myślą o poradzie psychologicznej, a co najwyżej o rozmowie z przyjacielem.
W życiu takim często spotykamy się z różnymi problemami drugich osób.
I często nieświadomie, no bo skąd?, stosujemy techniki psychologicznej pomocy. Zauważywszy jakiś problem wielokrotnie służymy "gumowym uchem", wsparciem, radą. Pokazujemy danej osobie inne spojrzenie na jakiś problem, szukamy rozwiązań; uświadamiamy jej co robi źle, co może zmienić.
Słowa są tu ważne, ale często nietrwałe.
Ważny wydaje mi się tu obraz. To jak my przedstawiamy coś swoją osobą, swoim życiem.
Jeżeli ukażemy innym, że do danego problemu z życia można inaczej podchodzić, to ów osoba, która mnie obserwuje sama stwierdzić może, że można spróbować, zacząć postępować podobnie; i wówczas zacznie się próba zmiany jakiegoś zachowania.
Żeby osiągnąć większy sukces w pomocy innym wydaje mi się, że należy łączyć słowo z obrazem, z uwagą by pierw był obraz, a słowo go uzupełniało.
Obraz można potraktować tu jako siłę sugestii, czyli technikę stosowaną w psychoterapii.
Obraz można także potraktować jako widoczną zmianę, czyli metodę stosowaną w socjoterapii.
Jeżeli psychoterapia i socjoterapia będą szły w parze, to można liczyć na większy sukces w leczeniu (bez względu czy to będzie fachowa pomoc, czy przyjacielska).
W życiu najważniejszy jest człowiek, i aby mu pomóc nie można spoglądać jedynie na jego sferę psychiczną. Należy także patrzeć na jego sferę społeczną, bo człowiek to istota społeczna.

Bez względu na to czy w pomaganiu mamy do czynienia z psychoterapią, czy z socjoterapią, czy z tymi dwiema technikami jednocześnie, musimy mieć świadomość, że decydując się pomóc komuś, decydujemy się na długą, krętą, pełną niespodzianek drogę. Warto tą drogą pójść, bo nie pomagamy byle komu. Nasza pomoc trafia do drugiego CZŁOWIEKA, który stoi obok każdego z nas.

Prca zaliczeniowa z 'Peudetologii'

"Żyj tak, aby ślady Twoich stóp przetrwały Ciebie"


Wszyscy teraz ciągle mówią, że "nauczycieli z powołania" nie ma... że jest ich niewielu... że nigdy takiego nie spotkali na swojej drodze.

Pytaniem jest więc: "Jaki powinien być ów Nauczyciel z Powołania? Jakimi cechami się charakteryzować?"

Społeczeństwo, rodzice, wszyscy mają jakieś swoje wyobrażenie postaci nauczyciela doskonałego... mówią jaki powinien być, lecz nie widzą go... Dlaczego nie widzą? Bo nie patrzą na nauczyciela jak na człowieka...

Nauczyciel to nie maszyna!

Jeżeli zaczniemy dostrzegać w nauczycielu człowieka, to bardzo możliwe, że znajdziemy tego "doskonałego"...
Rodzice, uczniowie, wszyscy wciąż mówimy o traktowaniu siebie podmiotowo - więc tak się traktujmy.
Człowiek nie jest doskonały, posiada zarówno zalety, jak i wady. Każdy człowiek popełnia błędy. Lecz ważne jest, aby uczyć się na tych błędach, i aby umieć przyznać się do błędu. Ważne jest, aby mieć odwagę przeprosić, powiedzieć, że moja decyzja była zła. Takie zachowanie nie jest oznaką słabości, wręcz przeciwnie. Ukazując drugiej osobie, że nie wywyższam się, zdobywam zaufanie i szacunek. Bo przecież jak już wspomniałam każdy chce być traktowany partnersko.

Jeżeli będziemy tak do siebie podchodzić jak do osoby, słuchać siebie nawzajem, to nie będzie problemów z "wchodzeniem sobie na głowę", czy brakiem dyscypliny. Każdy będzie wiedział, jakie miejsce zajmuje, co może a czego nie, i co najważniejsze wszyscy będą zadowoleni.

Kiedy człowiek staje się nauczycielem? Czy w ogóle można zadać takie pytanie?

W moim odczuciu nauczycielem jest każdy z nas, nie zależnie od wieku. Nauczyciel to nie tylko osoba wykładająca dany przedmiot w szkole. Pierwszymi nauczycielami dziecka są rodzice. To oni wprowadzają dziecko w świat, uczą wymawiać pierwsze słowa i zdania, uczą chodzić, wychowują, uczą miłości. Jesteśmy nauczycielami dla siebie nawzajem, gdyż nie ma dwóch jednakowych osób, i każdy może się czegoś nauczyć od innych, czegoś dowiedzieć, coś zobaczyć, ustrzec się błędów innych. Osoba, która kształci się na zawód nauczyciela kończąc studia ma ukształtowany światopogląd, ma wyuczone pewne zachowania. Mimo, iż jest "zielona" to już posiada doświadczenie życiowe, które na pewno będzie jej bardzo pomocne w zawodzie.

Całe życie człowieka to nieustanna nauka... Cała droga zawodowa nauczyciela to nieustanna nauka... nieustanne doskonalenie swoich umiejętności i dokształcanie się. Bo nie wystarczy imponować tylko wiedzą z pedagogiki, psychologii, i innych przedmiotów wykładowych. Trzeba także chcieć poznać i zrozumieć środowisko życia dziecka, jego tok myślenia, poznać jego smutki, radości, trudności. Trzeba umieć nawiązać dobry kontakt z rodzicami. Trzeba nauczyć się mówić w sposób prosty i zrozumiały zarówno dla swoich uczniów, jak i do rodziców.

Zawód nauczyciela nie należy do prostych.

Nauczyciel jest jak kwoka mająca pod swoimi skrzydłami pisklęta, czyli swoich uczniów. Musi im przekazać wiedzę potrzebną do dalszego życia, musi je nauczyć samodzielnie żyć; musi je wychować na mądre kury, a co za tym idzie i skarcić, kiedy potrzeba. Dobra kwoka i dobry nauczyciel to ten, o którym młodzi pomimo upływu lat wyrażają się z sympatią i szacunkiem.

A co jest największą zapłatą dla nauczyciela?
Nie pieniądze, nie awanse, nie nagrody, kariera... Największą i najwspanialszą zapłatą za wysiłek i prace nauczyciela jest radość, gdy jego uczeń odnosi sukces na obranej przez siebie drodze.

Spotkałam w swoim życiu kilku nauczycieli z powołaniem, pośród nich był ON.

Pracę zawodową zaczął wcześnie, bo w wieku 21 lat. Miał około 30 lat, gdy został dyrektorem. Funkcję tę pełnił przez około 20 lat. Pracował w niewielkiej wiejskiej szkole. Nie wyróżniał się ani nie wywyższał z pośród ludzi. Na pierwszy miejscu zawsze stawiał na człowieka - wierzył w niego. Dzieci w szkole traktował jak równych sobie. Umiał z nimi rozmawiać, umiał do nich dotrzeć. W ciekawy sposób przekazywał wiedzę ze wszystkich przedmiotów.

Można z nim było pośmiać się, ale także porozmawiać poważnie. Znał się nie tylko na tym, co wykładał w szkole, ale także dobrze radził sobie w życiu codziennym, w gospodarstwie, które prowadził tak samo, jak pozostali mieszkańcy wsi. W szkolnictwie pracował ponad 30 lat.

Kiedy odchodził na emeryturę został bardzo mile pożegnany przez grono nauczycielskie oraz wszystkich uczniów, jacy mieli z nim styczność. Pomimo, iż już nie był dyrektorem wszyscy ludzie zwracali się do niego "Panie dyrektorze". i nie pomagało to, iż on ciągle im mówił, że już nie jest dyrektorem.

Na jego pogrzebie były tłumu. Wszyscy, którzy choć chwilkę mieli z nim styczność byli i chcieli pożegnać go osobiście. A teraz, gdy przyjeżdżają na jego grób, aby zapalić lampkę, przychodzą ze swoimi dziećmi i wnukami, i opowiadają im, że "ten pan co tu leży to dyrektor, mój nauczyciel. Dzięki niemu skończyłem podstawówkę. Nawet, gdy poszedłem do liceum on często ze mną rozmawiał, pytał się jak sobie radzę w szkole i mówił, bym walczył o swoje marzenia. To dzięki niemu dziś jestem lekarzem".

Mimo iż nie ma go z nami już prawie 9 lat, to pamięć o nim nie ginie. Wszyscy wciąż opowiadają o nim, i mówią "mój Pan Dyrektor" - z pełnym szacunkiem w głosie.

Opisując tę osobę staram się zobrazować jego postać na podstawie opowiadań jego uczniów i wszystkich opowieści z nim związanych.

Dlaczego nie przedstawiłam swojego stanowiska? - ponieważ mnie już osobiście nie uczył, i nie pracował, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły, a poza tym ktoś mógłby powiedzieć, że nie jestem obiektywna w jego ocenie... Ponieważ to był mój Tata.

Prca zaliczeniowa z "Elementów psychoterapii i socjoterapii"

"Socjoterapia jest rodzoną siostrą psychoterapii" - kiedyś w jakimś artykule przeczytałam to zdanie. I zgadzam się z nim.

Uważam, że te dwie dziedziny nauki przenikają się wzajemnie. Owszem, wszystko uzależnione jest od problemu, z jakim zgłasza się pacjent. Są przypadki, że pacjentowi potrzebna jest, a może lepiej brzmi działa na niego, psychoterapia. Jednakże według mnie ten rodzaj pomocy psychologicznej wymaga od pacjenta dużego zaufania do osoby udzielającej pomocy. Wiąże się to przecież z potrzebą sięgnięcia do przeżyć z życia osobistego (bez względu na typ psychoterapii), a nie każdy potrafi przezwyciężyć tę blokadę i mówić o tym co wydarzyło się w jego życiu.

Socjoterapia natomiast kojarzy mi się z mniej inwazyjnym wchodzeniem w życie prywatne pacjenta. W tym przypadku, aby pomóc nie jest potrzebna aż tak dokładna wiedza o tym jak było kiedyś. Socjoterapia kierowana jest przede wszystkim do dzieci i młodzieży, a nie jak to jest w psychoterapii do dorosłych. Tu wystarczy stworzyć pacjentom inne doświadczenia społeczne niż te, z którymi spotyka się na co dzień, aby umożliwić zajście procesu jakiejś zmiany, np. zmiany sposobu zachowań, czy sądów o rzeczywistości.

Dlaczego uważam, że socjoterapia i psychoterapia powinny iść ze sobą w parze?

Spójrzmy na życie codzienne, gdzie ludzie mając problem nie myślą o poradzie psychologicznej, a co najwyżej o rozmowie z przyjacielem.

W życiu takim często spotykamy się z różnymi problemami drugich osób. I często nieświadomie , no bo skąd?, stosujemy techniki psychologicznej pomocy. Zauważywszy jakiś problem wielokrotnie służymy "gumowym uchem", wsparciem, radą. Pokazujemy danej osobie inne spojrzenie na jej problem, szukamy rozwiązań; uświadamiamy jej co robi źle, co może zmienić.

Słowa są tu ważne, ale często nietrwałe.

Ważny wydaje mi się tu obraz. To jak my przedstawiamy coś swoją osobą, swoim życiem.

Jeżeli ukażemy innym , że do danego problemu, życia można inaczej podchodzić, to ów osoba, która mnie obserwuje sama stwierdzić może, że można spróbować, zacząć postępować podobne; i wówczas zacznie się próba zmiany jakiegoś zachowania.

Żeby osiągnąć większy sukces w pomocy innym wydaje mi się, że należy łączyć słowo z obrazem; z uwagą by pierw był obraz, a słowo go uzupełniało.

Obraz można potraktować tu jako siłę sugestii, czyli technikę stosowaną w psychoterapii.

Obraz można także potraktować jako widoczną zmianę, czyli metodę stosowaną w socjoterapii.

Jeżeli psychoterapia i socjoterapia będą szły w parze, to można liczyć na większy sukces w leczeniu (bez względu czy to będzie fachowa pomoc, czy przyjacielska).

W życiu najważniejszy jest człowiek, i aby mu pomóc nie można spoglądać jedynie na jego sferę psychiczną. Należy także patrzeć na jego sferę społeczną, bo człowiek to istota społeczna.

Bez względu na to czy w pomaganiu mamy do czynienia z psychoterapią, czy z socjoterapią, czy z tymi dwiema technikami jednocześnie, musimy mieć świadomość, że decydując się pomóc komuś, decydujemy się na długa, krętą, pełną niespodzianek drogę. Warto tą drogą pójść, bo nie pomagamy byle komu. Nasza pomoc trafia do drugiego człowieka, który stoi obok każdego z nas.

piątek, 6 marca 2009

za wiele słów rzuconych na wiatr....

"Potrzeba tylko jednej minuty, żeby kogoś zauważyć, jednej godziny, żeby go ocenić i jednego dnia, żeby go polubić, a całego życia, by później zapomnieć…"

środa, 11 lutego 2009

Moja praca zaliczeniowa z peudetologii....

Poniżej moja praca zaliczeniowa z peudetologii... czyli w wielkim skrócie nauce o nauczaniu i nauczycielach.

Mieliśmy napisać nasze własne zdanie na temat nauczycieli, nauczania; to co sądzimy, co uważamy; nasze odczucia.... każdy obrał inny punkt. Każdy uznał, że dla niego co innego jest ważne. Nic nie było narzucone. Każdy mógł napisać swoje zdanie; przedstawić swój obraz; bazować na literaturze albo zdać się na własne przemyślenia ;) ja oczywiście wybrałam przemyślenia (bo jak mogłabym inaczej ;) )

Koniec wstępu.

Zapraszam do czytania kolejnych moich myśli :)

Pozdrawiam!! :)

„Żyj tak aby ślady Twoich stóp przetrwały Ciebie”

Wszyscy teraz ciągle mówią, że „nauczycieli z powołania” nie ma… że jest ich niewielu… że nigdy takiego nie spotkali na swojej drodze.

Pytaniem jest więc: „Jaki powinien być ów Nauczyciel z Powołania? Jakimi cechami się charakteryzować?”

Społeczeństwo, rodzice, wszyscy mają jakieś swoje wyobrażenie postaci nauczyciela doskonałego… mówią jaki powinien być, lecz nie widzą go… Dlaczego nie widzą? Bo nie patrzą na nauczyciela jak na człowieka…

Nauczyciel to nie maszyna!

Jeżeli zaczniemy dostrzegać w nauczycielu człowieka, to bardzo możliwe że znajdziemy tego „doskonałego”… Rodzice, uczniowie, wszyscy wciąż mówimy o traktowaniu siebie podmiotowo – wiec tak się traktujmy. Człowiek nie jest doskonały, posiada zarówno zalety jak i wady. Każdy człowiek popełnia błędy. Lecz ważne jest, aby uczyć się na tych błędach, i aby umieć przyznać się do błędu. Ważne jest, aby mieć odwagę przeprosić, powiedzieć, że moja decyzja była zła. Takie zachowanie nie jest oznaka słabości, wręcz przeciwnie. Ukazując drugiej osobie, że nie wywyższam się, zdobywam jego zaufanie i szacunek. Bo przecież jak już wspomniałam każdy chce być traktowany partnersko.

Jeżeli będziemy tak do siebie podchodzić jak do osoby, słuchać siebie nawzajem, to nie będzie problemów z „wchodzeniem sobie na głowę” czy brakiem dyscypliny. Każdy będzie wiedział, jakie miejsce zajmuje, co może a czego nie, i co najważniejsze wszyscy będą zadowoleni.

Kiedy człowiek staje się nauczycielem? Czy w ogóle można żądać takie pytanie?

W moim odczuciu nauczycielem jest każdy z nas nie zależnie od wieku. Nauczyciel to nie tylko osoba wykładające dany przedmiot w szkole. Pierwszymi nauczycielami dziecka są rodzice. To oni, wprowadzają dziecko w świat, uczą wymawiać pierwsze słowa i zdania, uczą chodzić, wychowują, uczą miłości. Jesteśmy nauczycielami dla siebie nawzajem, gdyż nie ma dwóch jednakowych osób, i każdy może się czegoś nauczyć od innych, czegoś dowiedzieć, coś zobaczyć, ustrzec się błędów innych. Osoba, która kształci się na zawód nauczyciela kończąc studia ma ukształtowany światopogląd, ma wyuczone pewne zachowania. Mimo, iż jest „zielona” to już posiada doświadczenie życiowe, które na pewno będzie jej bardzo pomocne w zawodzie.

Cale życie człowieka to nieustanna nauka… Cała droga zawodowa nauczyciela to nieustanna nauka… nieustanne doskonalenie swoich umiejętności i dokształcanie się. Bo nie wystarczy imponować tylko wiedzą z pedagogiki, psychologii, i innych przedmiotów wykładanych. Trzeba także chcieć poznać i zrozumieć środowisko życia dziecka, jego tok myślenia, poznać jego smutki, radości, trudności. Trzeba umieć nawiązać dobry kontakt z rodzicami. Trzeba nauczyć się mówić w sposób prosty i zrozumiały zarówno dla swoich uczniów jak i do rodziców.

Jak mogłoby się wydawać zawód nauczyciela nie należy do prostych.

Nauczyciel jest jak kwoka mająca pod swoimi skrzydłami pisklęta, czyli swoich uczniów. Musi im przekazać wiedze potrzebną do dalszego życia, musi je naucz żyć samodzielnie; musi je wychować na mądre kury, a co za tym idzie i skarcić, kiedy potrzeba. Dobra kwoka i dobry nauczyciel to ten, o którym młodzi pomimo upływu lat wyrażają się z sympatia i szacunkiem.

A co jest największą zapłatą dla nauczyciela?

Nie pieniądze, nie awanse, nie nagrody, kariera… Największą i najwspanialsza zapłata za wysiłek i prace nauczyciela jest radość, gdy jego uczeń odnosi sukcesu na obranej przez siebie drogi.

Spotkałam w swoim życiu kilku nauczycieli z powołaniem, pośród nich był ON.

Prace zawodowa zaczął wcześnie, bo w wieku 21 lat. Miał ok. 30 lat, gdy został dyrektorem. Funkcje te pełnił przez ok. 20 lat. Pracował w niewielkiej wiejskiej szkole. Nie wyróżniał się ani nie wywyższał z pośród ludzi. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał na człowieka – wierzył w niego. Dzieci w szkole traktował jak równych sobie. Umiał z nimi rozmawiać, umiał do nich dotrzeć. W ciekawy sposób przekazywał wiedzę ze wszystkich przedmiotów.

Można było z nim pośmiać się, ale także porozmawiać na poważnie. Znał się nie tylko na tym, co wykładał w szkole, ale także dobrze radził sobie w życiu codziennym, w gospodarstwie, które prowadził tak samo jak pozostali mieszkańcy wsi. W szkolnictwie przepracował ok. 30 lat.

Kiedy odchodził na emeryturę został bardzo mile pożegnany przez grono nauczycielski, oraz wszystkich uczniów, jacy mieli z nim styczność. Pomimo, iż już nie był dyrektorem wszyscy ludzie zwracali się do niego „Panie dyrektorze”. I nie pomagało to, iż on ciągle im mówił, że już nie jest dyrektorem.

Na jego pogrzebie były tłumy. Wszyscy, którzy choć chwilkę mieli z nim styczność byli i chcieli pożegnać go osobiście. A teraz, gdy przyjeżdżają na jego grób, aby zapalić lampkę przychodzą ze swoimi dziećmi i wnukami i opowiadają im ze „ten pan, co tu leży to dyrektor, mój nauczyciel. Dzięki niemu skończyłem podstawówkę. Nawet, gdy poszedłem do liceum on często ze mną rozmawiał, pytał się jak sobie radze w szkole i mówił, bym wałczył o swoje marzenia. To dzięki niemu dzisiaj jestem lekarzem”.

Mimo iż nie ma go z nami już prawnie 9 lat to pamięć o nim nie ginie. Wszyscy wciąż opowiadają o nim, i wciąż mówią „mój Pan Dyrektor” – z pełnym szacunkiem w głosie.

Opisując tę osobę starałam się zobrazować jego postać na podstawie opowiadań jego uczniów i wszystkich opowieści z nim związanych.

Dlaczego nie przedstawiłam swojego stanowiska? – ponieważ mnie już osobiście nie uczył, i nie pracował, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły, a poza tym ktoś mógłby powiedzieć ze nie jestem obiektywna w jego ocenie… Ponieważ to był mój Tata.

wtorek, 10 lutego 2009

Praca zaliczeniowa z peudetologii....

Poniżej moja praca zaliczeniowa z peudetologii... czyli w wielkim skrócie nauce o nauczaniu i nauczycielach.

Mieliśmy napisać nasze własne zdanie na temat nauczycieli, nauczania; to co sądzimy, co uważamy; nasze odczucia.... każdy obrał inny punkt. Każdy uznał, że dla niego co innego jest ważne. Nic nie było narzucone. Każdy mógł napisać swoje zdanie; przedstawić swój obraz; bazować na literaturze albo zdać się na własne przemyślenia ;) ja oczywiście wybrałam przemyślenia (bo jak mogłabym inaczej ;) )

Koniec wstępu.

Zapraszam do czytania kolejnych moich myśli :)

Pozdrawiam!! :)



„Żyj tak aby ślady Twoich stóp przetrwały Ciebie”

Wszyscy teraz ciągle mówią, że „nauczycieli z powołania” nie ma… że jest ich niewielu… że nigdy takiego nie spotkali na swojej drodze.

Pytaniem jest więc: „Jaki powinien być ów Nauczyciel z Powołania? Jakimi cechami się charakteryzować?”

Społeczeństwo, rodzice, wszyscy mają jakieś swoje wyobrażenie postaci nauczyciela doskonałego… mówią jaki powinien być, lecz nie widzą go… Dlaczego nie widzą? Bo nie patrzą na nauczyciela jak na człowieka…

Nauczyciel to nie maszyna!

Jeżeli zaczniemy dostrzegać w nauczycielu człowieka, to bardzo możliwe że znajdziemy tego „doskonałego”… Rodzice, uczniowie, wszyscy wciąż mówimy o traktowaniu siebie podmiotowo – wiec tak się traktujmy. Człowiek nie jest doskonały, posiada zarówno zalety jak i wady. Każdy człowiek popełnia błędy. Lecz ważne jest, aby uczyć się na tych błędach, i aby umieć przyznać się do błędu. Ważne jest, aby mieć odwagę przeprosić, powiedzieć, że moja decyzja była zła. Takie zachowanie nie jest oznaka słabości, wręcz przeciwnie. Ukazując drugiej osobie, że nie wywyższam się, zdobywam jego zaufanie i szacunek. Bo przecież jak już wspomniałam każdy chce być traktowany partnersko.

Jeżeli będziemy tak do siebie podchodzić jak do osoby, słuchać siebie nawzajem, to nie będzie problemów z „wchodzeniem sobie na głowę” czy brakiem dyscypliny. Każdy będzie wiedział, jakie miejsce zajmuje, co może a czego nie, i co najważniejsze wszyscy będą zadowoleni.

Kiedy człowiek staje się nauczycielem? Czy w ogóle można żądać takie pytanie?

W moim odczuciu nauczycielem jest każdy z nas nie zależnie od wieku. Nauczyciel to nie tylko osoba wykładające dany przedmiot w szkole. Pierwszymi nauczycielami dziecka są rodzice. To oni, wprowadzają dziecko w świat, uczą wymawiać pierwsze słowa i zdania, uczą chodzić, wychowują, uczą miłości. Jesteśmy nauczycielami dla siebie nawzajem, gdyż nie ma dwóch jednakowych osób, i każdy może się czegoś nauczyć od innych, czegoś dowiedzieć, coś zobaczyć, ustrzec się błędów innych. Osoba, która kształci się na zawód nauczyciela kończąc studia ma ukształtowany światopogląd, ma wyuczone pewne zachowania. Mimo, iż jest „zielona” to już posiada doświadczenie życiowe, które na pewno będzie jej bardzo pomocne w zawodzie.

Cale życie człowieka to nieustanna nauka… Cała droga zawodowa nauczyciela to nieustanna nauka… nieustanne doskonalenie swoich umiejętności i dokształcanie się. Bo nie wystarczy imponować tylko wiedzą z pedagogiki, psychologii, i innych przedmiotów wykładanych. Trzeba także chcieć poznać i zrozumieć środowisko życia dziecka, jego tok myślenia, poznać jego smutki, radości, trudności. Trzeba umieć nawiązać dobry kontakt z rodzicami. Trzeba nauczyć się mówić w sposób prosty i zrozumiały zarówno dla swoich uczniów jak i do rodziców.

Jak mogłoby się wydawać zawód nauczyciela nie należy do prostych.

Nauczyciel jest jak kwoka mająca pod swoimi skrzydłami pisklęta, czyli swoich uczniów. Musi im przekazać wiedze potrzebną do dalszego życia, musi je naucz żyć samodzielnie; musi je wychować na mądre kury, a co za tym idzie i skarcić, kiedy potrzeba. Dobra kwoka i dobry nauczyciel to ten, o którym młodzi pomimo upływu lat wyrażają się z sympatia i szacunkiem.

A co jest największą zapłatą dla nauczyciela?

Nie pieniądze, nie awanse, nie nagrody, kariera… Największą i najwspanialsza zapłata za wysiłek i prace nauczyciela jest radość, gdy jego uczeń odnosi sukcesu na obranej przez siebie drogi.

Spotkałam w swoim życiu kilku nauczycieli z powołaniem, pośród nich był ON.

Prace zawodowa zaczął wcześnie, bo w wieku 21 lat. Miał ok. 30 lat, gdy został dyrektorem. Funkcje te pełnił przez ok. 20 lat. Pracował w niewielkiej wiejskiej szkole. Nie wyróżniał się ani nie wywyższał z pośród ludzi. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał na człowieka – wierzył w niego. Dzieci w szkole traktował jak równych sobie. Umiał z nimi rozmawiać, umiał do nich dotrzeć. W ciekawy sposób przekazywał wiedzę ze wszystkich przedmiotów.

Można było z nim pośmiać się, ale także porozmawiać na poważnie. Znał się nie tylko na tym, co wykładał w szkole, ale także dobrze radził sobie w życiu codziennym, w gospodarstwie, które prowadził tak samo jak pozostali mieszkańcy wsi. W szkolnictwie przepracował ok. 30 lat.

Kiedy odchodził na emeryturę został bardzo mile pożegnany przez grono nauczycielski, oraz wszystkich uczniów, jacy mieli z nim styczność. Pomimo, iż już nie był dyrektorem wszyscy ludzie zwracali się do niego „Panie dyrektorze”. I nie pomagało to, iż on ciągle im mówił, że już nie jest dyrektorem.

Na jego pogrzebie były tłumy. Wszyscy, którzy choć chwilkę mieli z nim styczność byli i chcieli pożegnać go osobiście. A teraz, gdy przyjeżdżają na jego grób, aby zapalić lampkę przychodzą ze swoimi dziećmi i wnukami i opowiadają im ze „ten pan, co tu leży to dyrektor, mój nauczyciel. Dzięki niemu skończyłem podstawówkę. Nawet, gdy poszedłem do liceum on często ze mną rozmawiał, pytał się jak sobie radze w szkole i mówił, bym wałczył o swoje marzenia. To dzięki niemu dzisiaj jestem lekarzem”.

Mimo iż nie ma go z nami już prawnie 9 lat to pamięć o nim nie ginie. Wszyscy wciąż opowiadają o nim, i wciąż mówią „mój Pan Dyrektor” – z pełnym szacunkiem w głosie.

Opisując tę osobę starałam się zobrazować jego postać na podstawie opowiadań jego uczniów i wszystkich opowieści z nim związanych.

Dlaczego nie przedstawiłam swojego stanowiska? – ponieważ mnie już osobiście nie uczył, i nie pracował, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły, a poza tym ktoś mógłby powiedzieć ze nie jestem obiektywna w jego ocenie… Ponieważ to był mój Tata.

To była moja praca zaliczeniowa z peudetologii....

Poniżej moja praca zaliczeniowa z peudetologii... czyli w wielkim skrócie nauce o nauczaniu i nauczycielach.

Mieliśmy napisać nasze własne zdanie na temat nauczycieli, nauczania; to co sądzimy, co uważamy; nasze odczucia.... każdy obrał inny punkt. Każdy uznał, że dla niego co innego jest ważne. Nic nie było narzucone. Każdy mógł napisać swoje zdanie; przedstawić swój obraz; bazować na literaturze albo zdać się na własne przemyślenia ;) ja oczywiście wybrałam przemyślenia (bo jak mogłabym inaczej ;) )

Koniec wstępu.

Zapraszam do czytania kolejnych moich myśli :)

Pozdrawiam!! :)

„Żyj tak aby ślady Twoich stóp przetrwały Ciebie”

Wszyscy teraz ciągle mówią, że „nauczycieli z powołania” nie ma… że jest ich niewielu… że nigdy takiego nie spotkali na swojej drodze.

Pytaniem jest więc: „Jaki powinien być ów Nauczyciel z Powołania? Jakimi cechami się charakteryzować?”

Społeczeństwo, rodzice, wszyscy mają jakieś swoje wyobrażenie postaci nauczyciela doskonałego… mówią jaki powinien być, lecz nie widzą go… Dlaczego nie widzą? Bo nie patrzą na nauczyciela jak na człowieka…

Nauczyciel to nie maszyna!

Jeżeli zaczniemy dostrzegać w nauczycielu człowieka, to bardzo możliwe że znajdziemy tego „doskonałego”… Rodzice, uczniowie, wszyscy wciąż mówimy o traktowaniu siebie podmiotowo – wiec tak się traktujmy. Człowiek nie jest doskonały, posiada zarówno zalety jak i wady. Każdy człowiek popełnia błędy. Lecz ważne jest, aby uczyć się na tych błędach, i aby umieć przyznać się do błędu. Ważne jest, aby mieć odwagę przeprosić, powiedzieć, że moja decyzja była zła. Takie zachowanie nie jest oznaka słabości, wręcz przeciwnie. Ukazując drugiej osobie, że nie wywyższam się, zdobywam jego zaufanie i szacunek. Bo przecież jak już wspomniałam każdy chce być traktowany partnersko.

Jeżeli będziemy tak do siebie podchodzić jak do osoby, słuchać siebie nawzajem, to nie będzie problemów z „wchodzeniem sobie na głowę” czy brakiem dyscypliny. Każdy będzie wiedział, jakie miejsce zajmuje, co może a czego nie, i co najważniejsze wszyscy będą zadowoleni.

Kiedy człowiek staje się nauczycielem? Czy w ogóle można żądać takie pytanie?

W moim odczuciu nauczycielem jest każdy z nas nie zależnie od wieku. Nauczyciel to nie tylko osoba wykładające dany przedmiot w szkole. Pierwszymi nauczycielami dziecka są rodzice. To oni, wprowadzają dziecko w świat, uczą wymawiać pierwsze słowa i zdania, uczą chodzić, wychowują, uczą miłości. Jesteśmy nauczycielami dla siebie nawzajem, gdyż nie ma dwóch jednakowych osób, i każdy może się czegoś nauczyć od innych, czegoś dowiedzieć, coś zobaczyć, ustrzec się błędów innych. Osoba, która kształci się na zawód nauczyciela kończąc studia ma ukształtowany światopogląd, ma wyuczone pewne zachowania. Mimo, iż jest „zielona” to już posiada doświadczenie życiowe, które na pewno będzie jej bardzo pomocne w zawodzie.

Cale życie człowieka to nieustanna nauka… Cała droga zawodowa nauczyciela to nieustanna nauka… nieustanne doskonalenie swoich umiejętności i dokształcanie się. Bo nie wystarczy imponować tylko wiedzą z pedagogiki, psychologii, i innych przedmiotów wykładanych. Trzeba także chcieć poznać i zrozumieć środowisko życia dziecka, jego tok myślenia, poznać jego smutki, radości, trudności. Trzeba umieć nawiązać dobry kontakt z rodzicami. Trzeba nauczyć się mówić w sposób prosty i zrozumiały zarówno dla swoich uczniów jak i do rodziców.

Jak mogłoby się wydawać zawód nauczyciela nie należy do prostych.

Nauczyciel jest jak kwoka mająca pod swoimi skrzydłami pisklęta, czyli swoich uczniów. Musi im przekazać wiedze potrzebną do dalszego życia, musi je naucz żyć samodzielnie; musi je wychować na mądre kury, a co za tym idzie i skarcić, kiedy potrzeba. Dobra kwoka i dobry nauczyciel to ten, o którym młodzi pomimo upływu lat wyrażają się z sympatia i szacunkiem.

A co jest największą zapłatą dla nauczyciela?

Nie pieniądze, nie awanse, nie nagrody, kariera… Największą i najwspanialsza zapłata za wysiłek i prace nauczyciela jest radość, gdy jego uczeń odnosi sukcesu na obranej przez siebie drogi.

Spotkałam w swoim życiu kilku nauczycieli z powołaniem, pośród nich był ON.

Prace zawodowa zaczął wcześnie, bo w wieku 21 lat. Miał ok. 30 lat, gdy został dyrektorem. Funkcje te pełnił przez ok. 20 lat. Pracował w niewielkiej wiejskiej szkole. Nie wyróżniał się ani nie wywyższał z pośród ludzi. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał na człowieka – wierzył w niego. Dzieci w szkole traktował jak równych sobie. Umiał z nimi rozmawiać, umiał do nich dotrzeć. W ciekawy sposób przekazywał wiedzę ze wszystkich przedmiotów.

Można było z nim pośmiać się, ale także porozmawiać na poważnie. Znał się nie tylko na tym, co wykładał w szkole, ale także dobrze radził sobie w życiu codziennym, w gospodarstwie, które prowadził tak samo jak pozostali mieszkańcy wsi. W szkolnictwie przepracował ok. 30 lat.

Kiedy odchodził na emeryturę został bardzo mile pożegnany przez grono nauczycielski, oraz wszystkich uczniów, jacy mieli z nim styczność. Pomimo, iż już nie był dyrektorem wszyscy ludzie zwracali się do niego „Panie dyrektorze”. I nie pomagało to, iż on ciągle im mówił, że już nie jest dyrektorem.

Na jego pogrzebie były tłumy. Wszyscy, którzy choć chwilkę mieli z nim styczność byli i chcieli pożegnać go osobiście. A teraz, gdy przyjeżdżają na jego grób, aby zapalić lampkę przychodzą ze swoimi dziećmi i wnukami i opowiadają im ze „ten pan, co tu leży to dyrektor, mój nauczyciel. Dzięki niemu skończyłem podstawówkę. Nawet, gdy poszedłem do liceum on często ze mną rozmawiał, pytał się jak sobie radze w szkole i mówił, bym wałczył o swoje marzenia. To dzięki niemu dzisiaj jestem lekarzem”.

Mimo iż nie ma go z nami już prawnie 9 lat to pamięć o nim nie ginie. Wszyscy wciąż opowiadają o nim, i wciąż mówią „mój Pan Dyrektor” – z pełnym szacunkiem w głosie.

Opisując tę osobę starałam się zobrazować jego postać na podstawie opowiadań jego uczniów i wszystkich opowieści z nim związanych.

Dlaczego nie przedstawiłam swojego stanowiska? – ponieważ mnie już osobiście nie uczył, i nie pracował, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły, a poza tym ktoś mógłby powiedzieć ze nie jestem obiektywna w jego ocenie… Ponieważ to był mój Tata.

środa, 7 stycznia 2009

FAQ o kobietach w moim wykonaniu...

My baby jesteśmy uczuciowe, i jeżeli coś nam ktoś powie to często podchodzimy do tego bardzo emocjonalnie.U nas każde słowo ma znaczenie; słowo, ton, barwa. My często możemy się "czepiać" szczegółów i rzeczy które dla was, facetów są normalnością, ale dla nas to może urastać do potęgi tragedii.
Taniec, śpiew, wygląd, itp., itd. - pojęcia względne. wszystko zależy jak się patrzy. Ale są ważniejsze rzeczy! bo taniec jest od święta, a życie jest na co dzień.
W związku nie jest tak prosto - musisz mieć tego świadomość, jeżeli myślisz by kiedykolwiek być w nim, i to nie koniecznie z Justyna.
Prawda jest ważna - zgadzam sie. Ale czasami trzeba tą prawdę pozostawić na później, bądź powiedzieć ją w sposób, który druga osoba nie odbierze jako zarzut, bądź krytykę, i która nie zrani serducha... Bo my baby mimo, iż bardzo twarde na zewnątrz to w środku kruche istotki jesteśmy.
My baby jesteśmy twarde zewnętrznie. W środku czekamy i tęsknimy za miłością, za bliskością, za bezpieczeństwem, za opieka; i tą świadomością, że nie jesteśmy już same, że możemy się wtulić w czyjeś ramiona... Ale świat nie dowie się o tym, bo my boimy się zaangażować w związek / bliższą znajomość; boimy się przywiązać, bo boimy się zranień, rozstań, bo to boooli... Musisz mieć tego świadomość. I musisz mieć świadomość tego że my szybko mimo, iż nie chcemy to szybko się przywiązujemy... nawet to zwykłej znajomości. Dlatego musisz mieć też świadomość, że jeżeli coś robisz / przytulasz / całujesz, itp., to zaznacz jaki to ma charakter, bo my kobiety możemy to odebrać jako coś poważniejszego, gdy tak wcale nie musi być. Po prostu pragniemy, jak każdy miłości, i boimy się jej, bo boimy się, że będziemy cierpieć. I abyśmy Wam, facetom, zaufały duuużo musicie przejść, i 'wycierpieć', a niekiedy ugryźć się w język.
Jeżeli coś oswajacie, to miejcie świadomość, że od tego momentu jesteście za to odpowiedzialni.


To FAQ napisałam dla mojego kolegi, gdyż jeszcze wiele musi nauczyć się o kobietach... myślałam, że tymi słowami coś mu uświadomię, ale widać jeszcze nie jego pora by zrozumiał, poznał świat kobiet... za młody... za młody? to chyba nie chodzi o wiek. Wydaje mi się, ze trzeba chcieć zrozumieć, poznać, wejść niejako w nas by relacja w związku, bądź zwykłej znajomości, przyjaźni była udana...
Kobieta inaczej postrzega świat.
Mężczyzna inaczej postrzega świat.
I wg mnie WAŻNE jest by chcieć poznać, zrozumieć, nauczyć się życia w tym drugim świecie... w relacjach damsko-męskich.
Michał, życzę Ci byś chciał zrozumieć nasz świat.
Życzę tego każdemu mężczyźnie.
Żeby nie było, kobietom też będę życzyła... Więc życzę byście pragnęły zrozumieć świat mężczyzn, a tym które już go poznały w jakimś procencie - w tym i sobie - by nie zakończyły poznania na tym co już wiemy, a dalej wgryzały się w ten świat ;)