Chyba bardziej nie da się lepszego tematu wymyślić...
Pracuję w małej jednostce budżetowej... wszyscy z nas mają umowy na czas nieokreślony... co w dzisiejszych czasach jest szczytem marzeń... jednak już nie dla mnie.
Cieszyłam się pierwszy rok pracy, drugiego trochę, teraz już się nie cieszę.
W zeszłym roku rok zaczął się dla mnie zastraszaniem, że zostanę zwolniona... że ja mogę nie pracować.
Przeżyłam traumę.
Robię swoje obowiązki. robię cudze obowiązki. Niby jedno stanowisko, całkowicie samodzielne, a w takiej małej jednostce zspierdalasz za każdego... z polecenia szefa.
Odchorowałam.
Ten rok zaczął się identycznie.
Z jednej strony szef zadaje mi zadania nie z mojego zakresu obowiązków, a na zasadzie "wykonywać polecenia szefa"... a z drugiej strony zarzuca mi, że nic nie robię i się obijam.
Krzyczy na mnie. Przy innych ośmiesza. wraz z innymi używa niecenzuralnych słów pod moim adresem. Wyśmiewają mnie.
Ostatnio powiedział, że to jak pracuję nie daje żadnych efektów a tym bardziej nie zasługuje na cały etat. Powiedział również, że powinnam zacząć szukać innej pracy....
Nie doczekanie ! Tak łatwo nie zwolnienię się! By dać miejsce jakiemuś pupilkowi?! Mam swoje plany, do których stałe źródło (marnego) dochodu jest mi niestety potrzebne...
I budzę się w nocy z kolatwniem serca. Trzęsę się, w pracy nieustannie... łzy same mi do oczu napływają. Wszyscy wkoło mnie złoszczą...
Chyba muszę coś na uspokojenie zacząć brać.... tylko co?
Jak z tego się wygrzebać... jak wygrać.
Nie wiem.
Mam dosyć i nie wiem co zrobić... :(
Pomóżcie...