niedziela, 24 grudnia 2006

Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!!!

Boże Narodzenie AD. 2006


"Chwała bądź Bogu
na wysokościach..."

Z okazji narodzenia Bożego Syna życzę Wam, abyście całym sercem przyjeli Dobrą Nowinę i uznali Boże Dziecię za naszego Odkupiciela.
Niech dobry Bóg, za przyczyną Maryi, udzieli Wam pokoju, radości i obdarzy nadzieją, która pomoże upatrywać w Nim ukojenia na czas trudnych chwil.

sobota, 2 grudnia 2006

urodzinki ;)

i taki Ludek jak ja żaba kiedyś musiał przyjść na świat.... hehehe hehehe hehehe


tort

czwartek, 23 listopada 2006

krzyżyk...

dziwne rzeczy ostatnio dzieją się w moim życiu...
około 3 lat nie nosiłam krzyżyka... kilka razy próbowałam do tego zwyczaju wrócić i zakładałam, ale źle się czułam... źle w sensie, że było mi duszno; ten łańcuszek ciążył mi strasznie na szyi... a poza tym głupio się czułam... więc nie nosiłam.
dziś go znowu założyłam. już wcześniej, od jakiegoś miesiąca wstecz, miałam taką myśl, ale nie realizowałam jej... dziś to w końcu uczyniłam. przyszło to do mnie tak nagle. sięgnęłam po pudełeczko z moimi łańcuszkami. wysypałam zawartość. odrazu nadeszły wspomnienia związane z każdym wisiorkiem. powspominałam. wszystkie rzeczy schowałam z powrotem do pudełka... wszystkie prócz tego łańcuszka z krzyżykiem... - ten po chwilowym zadumaniu zapiełam na szyi :)

wtorek, 21 listopada 2006

Spoczynek w Bogu

Psalm 131
Spoczynek w Bogu

Panie, moje serce się nie pyszni
i oczy moje nie są wyniosłe.
Nie gonię za tym, co wielki,
albo co przerasta moje siły.
Przeciwnie: wprowadziłem ład
i spokój do mojej duszy.
Jak niemowlę u swej matki,
jak niemowlę - tak we mnie jest moja dusza.
Izraelu, złóż w Panu nadzieję
odtąd i aż na wieki!

czwartek, 16 listopada 2006

wytchnienie

wczoraj mieliśmy w parafii Dobę Eucharystyczną :)
nie chciało mi się iść "na moją godzinę"
(bo mieliśmy ulicami rozdzielone, godzina i dana ulica)
wogóle nie chciało mi się iść... ale poszłam choćby dlatego, że jeżeli nikt inny by nie przyszedł to mogłoby się zdarzyc tak, że Pan Jezus miałby przez godzine być sam... NIEDOPUSZCZEALNE!! nie mogłam być taka...
poszłam
(było nas ok 6 osób)
szłam z tym całym nastrojem, z przekonaniem, że to chore, że to głupie, że to nie ma sensu...
chciałam tylko odbębnić tą godzinę i "być w porządku"
nawet nie wyobrażacie sobie ile przez jedną godzinę może się zmienić!!... na lepsze :)
tego mi było potrzeba :) móc tak z Nim być nieograniczoną ilość czasu, nie spieszyć się... porozmawiać z Nim, powiedzieć Mu co czuję, wygadać się, wykrzyczeć w głębi duszy, powiedzieć Mu, że się boję, że tesknię, że kocham, że mi ciężko jest... móc pomodlić się za wszystkie bliskie mi osoby, zarówno za te żyjace, jak i te już nie; o Was też pamietałam ;) móc pomodlić się za moich nieprzyjaciół, za tych, którzy mnie zranili... mogłam podziękować, puprosić o różne rzeczy, wielbić Go... mogłam być z Nim tyle czasu ile chciałam i nie musiałam się spieszyć ;)

kiedy wróciłam do domu ze zdziwienia szczena mi się głęboko zaryła w podłogę... byłam tak ponad 1,5h!!... a mi się wydawało, że to minęła chwilka...

właśnie tego potrzebowałam :)

obrazek zamieszczony poniżej wzięłam z jakiejś strony jakichś Sióstr...ale niestety nie pamiętam ani strony ani jakie to były siostry... :-/ wiem jedynie, że to zdjęcie BARDZO mi się podoba :) jest po prostu śliczne :):)






Chlebie najcichszy
Otul mnie swym milczeniem
Ukryj mnie w swojej bieli
Wchłoń moją ciemność

sobota, 11 listopada 2006

dać upust emocjom

miałam ten list komuś dać... ale widać za mało we mnie odwagi... więc piszę jego treść tu... "daję" Wam ten list... kolejną dawkę moich wątpliwości...

po co to piszę?... - nie wiem.


gdzieś muszę to... muszę dać upust emocjom.

czy ten list ktoś dostanie to tego nie jestem w stanie przewidzieć... a jeżeli nawet dostaniesz ten list "ktosiu" ;-) to ja wówczas będę zastanawiała się czy dobrze zrobiłam dając Ci go... eh, już taka jestem...

to wszystko jest CHORE!!!

co jest chore? - dokładnie sprecyzować nie potrafię.

"Stojac w miejscu też mozna się pogubić." - ktoś mądry tak powiedział, ale kto to był to nie pamiętam... eh, skleroza :) co zrobić heh

dzisiaj u nas ma oazie było przyjęcie Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela...
pierwszy raz w życiu miałam kłopot... nie wiedziałam co zrobić... eh, smutne :(
cały tydzień zastanawiałam się co mam zrobić... nawet jak tam byłam... w trakcie Adoracji też nie wiedziałam jasno... nie chciałam, ale też nie mogłam nie przyjąć...
wiedziałam, że gdy tego nie uczynię to będę żałować.
stwierdziłam, że trzeba być konsekwentnym...
"gdy się raz 'tak' powiedziało, to każdego dnia trzeba"... (to też ktoś mądry powiedział...)
więc chcąc nie chcąc, z wielką pustką w sercu i niechceniem, przyjęłam...

przyjęcie...
na ołtarzu stała Monstrancja
chcąc oddać swe życie Jezusowi, podchodziło się do ołtarza, tak jak ksiądz stoi podczas Mszy, i swoimi słowami wypowiadanymi w ciszy serca, przyjmowało się Go...
eh, nigdy nie byłam tak blisko Niego...
nidgy nie marzyło mi się...
tak dziwnie się czułam...
ja i On tak bliziuteńko....
za wiele nie umiałam Mu tak powiedzieć...
to był taki cudowny,a jednocześnie trudny, moment... :) :) :)
podałam Mu swoją rękę... niech prowadzi...

Panie Jezu prowadź mnie Swoimi ścieżkami.


a może ja zwariowałam??
może to wszystko nie prawda?
może Boga ktoś sobie wymyślił?
może moje powołanie to też fikcja???!!!!!!!
wcale nie jestem tak blisko.
jestem bardziej daleko, eh, daleko.
na pewno nie jestem tak blisko jakbym chciała.
eh, problem w tym, że nie chce mi się.
wszystko jest takie chore!
mam dosyć życia w kłamstwie!!!
a mimo to wciąż w nie brnę...
inaczej nie umiem... a później cierpię...
mam dosyć tworzenia bajek!!!!
chciałabym powiedzieć wszystkim co o nich, o każdym pokolei myślę... ale boje się, że ich urażę, że nie zrozumią...
ale dlaczego oni mają prawo mnie ranić?
mam dosyć pustego śmiechu! pustej gadki!!

ludzie, znajomi, idą do przodu, a ja stoję w miejscu.
najchętniej rzuciłabym to wszystko i poszła sobie stąd! ale to nie takie proste!!
z jednej strony chcę odejść od Boga... ale z drugiej - wiem jak ta rozłąka boli...
ja chyba nie umiem juz tak życ...
On zawsze gdzieś jest obecny...

to jest chore!!
mam wszystko... w porządku rodzinę; mam co zjeśc, w co się ubrać, mam jakieś zaplecze finansowe by móc jakś wejść w życie.... a mi wciaż niedość!! a ja chcę czegoś jeszcze, pragnę czego innego...
nie umiem juz tu żyć...
ludzie, świat, wszystko mnie denerwuje!!!.....
bezsensownie żyję.
życie ucieka ma, a ja nie potrafię się wziać w garść!

czy znajdę szczęścię w zakonie?
czy tam się odnajdę?
a może coś mi odbiło??
może nie ma żadnego powołania?? może nic takiego nie istnieje??
może za bardzo sie do tego przyzwyczaiłam...
eh, zawriowałam!!!

mam ochotę powiedzieć DOSYĆ i ucieknąć na drugi kraniec świata... ucieknąć od problemów, od myśli... ucieknac od samej siebie...
ale czy tak się da?
czy to coś da?
czy tak można?

nie potrafię nie myśleć o Bogu...
On jest częścią mnie, a ja jestem częscią Jego.

moja Ewelinka i inni chcą mi na siłę znaleźć kogoś...
"bo życie samemu jest ciężkie"
"bo z kim będziesz miała dzieci"
"bo zasługujesz na szczęscie"
i takie tam bla bla bla...

no właśnie... szczęście... GDZIE ODNAJDĘ SZCZĘŚCIE???

jestem dziwna!!

patrzę na Ewelinkę i widzę jak się różnimy.
Ewelinka to suuuper dziewczyna :) dobra koleżanka :) miło się gada z nią, wygłupia... tylko, że dla niej ważne jest tylko to albo w dużej mierze to co ziemskie; to, żeby skończyć studia, znaleźć dobrzepłatna pracę, fajego faceta, założeć rodzinę, mieć dzieci :) i ja nie mam nic przeciwko; ja sie baaardzo cieszę... tylko, że ja myślę też o Bogu, o tym, gdzie JA znajdę szczęście... czy w rodzinie, czy w zakonie....
czy ja jestem jakaś niedzisiejsza?
czy mi kompletnie odbiło??

co ja tu robię???
po co żyję????

czuję się taka bezradna wobec otaczającego mnie świata...
nie wiem jak pomagać ludziom, choć bardzo bym chciała...
czy ja się do tego nadaję?
po co ja żyję??

co sie dzieje teraz z dziećmi, z tą gimnazjalną młodzieżą...
ja w wieku tej 'młodzieży' byłam dzieckiem!! a teraz ja jestem już starą krową w porównaniu z nimi, bo oni już za młodzież uważają się!!!
co się stało z szacunkiem okazywanym drugiemu człowiekowi???
z życzliwością okazywaną sobie??
co się stało z bezinteresownym pomaganiem?
każdy chce osiągnąć tylko swoje.. nie widzi sie drugiego człowieka... :( :(
co się stało ze światem??
a to raptem kilka lat upłynęło...
eh.... :(
dlaczego ludzie... dlaczego tak jest??
człowiek umrze i NIC nie zabierze z tego świata... wszystko za czym tak gonił w życiu zostanie tu, na ziemi...
po śmierci nie będzie się liczyło ile ów osobnik miał zer na koncie w banku, jakiej kariery sie dorobił...
Pan Bóg na niego spojrzy i będzie sądził go z tego JAKIM BYŁ CZŁOWIEKIEM, a nie ile miał...
ta prawda dotyczy zarówno mnie, Ciebie, jak i wszystkich ludzi na całym świecie...

tak trudno jest mi żyć w dwóch światach jednocześnie... w tym "ziemskim" świecie i w tym "duchowym"...

tak bardzo tęsknię...
tylko za czym ja tęsknię?...
za szczęściem...
za SZCZĘŚCIEM...

Boże, mój Boże, proszę PROWADŹ!
bo sama nie poradzę sobie...

wiem, że już to pisałam... ale może ja zwariowałam?!...
może to moje życie nie ma sensu?
może myślę i łudzę się czymś, czego nigdy nie osiągnę?..
bo jaką mam pewnośc??
czy ta pewnośc serca wystarczy???
czuję się źle.
nie umiem tu życ.
nie nadaję się.
dlaczego do tej drogi... do tego, że można zakochać się w Bogu i chcieć żyć tylko dla Niego, świat podchodzi z przymrużeniem oka??
dlaczego to wszystko musi być takie trudne??
a czy Bóg istnieje, na prawdę?
dlaczego znowu wątpię?
musi COŚ istnieć, bo jak niektóre rzeczy wytłumaczyć?? tylko jedyny sposób to ten przez wiarę, przez cuda...
to dlaczego ja nie umiem Mu tak w 200% zaufać??

eh, to słynne pytanie "dlaczego"... już nieraz je zadawałam..
w tym roku nauczyłam się, że oprócz tego pytania istnieje jeszcze jedno również ważne pytanie, które należy zadawać zaraz po słynnym'dlaczego'... to pytanie to: "jak wyjść z tej danej sytuacji?", "co ona mi daje?"
póki co na pytanie: Dlaczego te wszystkie wątpliwości? co ona mi dają? czego chcą mnie nauczyć? co pokazać? nie potrafie odpowiedzieć :/

po co chodzę do Kościoła?
po co chcodzę na oazę?
po co???!!
czy coś mi to daje??
- dzięki temu się jakoś trzymam.

a może za bardzo się w to wszystko wczułam?

mam dosyć opinii o oazie!
to BOLI!!!
może mniej niż kiedyś, bo z czasem oziebłam... przynajmniej staram się...

życie na dystans jest trudne

dlaczego ludzie tak bardzo ranią wypowiadanymi słowami?? i uważają, że nic złego nie zrobili/nie powiedzieli???...

ufff.... dałam upust moim emocjom... choć sama nie wiem czy wsystkie uczucia wyraziłam...
zamotana jestem na maxa

może kiedyś będę się z tego śmiała... póki co nie śmieję się... a krzyczę i proszę niemo o pomoc...

czasami chciałabym by kto inny podejmował za mnie decyzje...
wątpię nawet w to, że komukolwiek dam przeczytać to coś... bo po co.
każdy ma swoje problemy.
po co jeszcze mam komuś dokładać swoje.
a może powinnam?...

życie jest...
moje życie jest teraz takie puste :(

eh, szkoda słów...

piątek, 10 listopada 2006

pustka...

pustka
co ja mam zrobić?...
czy to wszystko ma jakikolwiek sens???!!
a jeśli to wszystko to bujda?
jeśli Bóg nie istnieje?
co wtedy?
gdzie szukać sensu?
to jeżeli Bóg by nie istniał to jak należy tłumaczyć pewne rzeczy? eh, nie da się... może i dobrze
poplątałam się
stojac w miejscu zabładziłam
nie wiem jak ruszyć
ruszyć z Bogiem, czy bez Niego?
ale odejść? znowu?
życie, ludzie, wydarzenia, świat... wszystko mnie dobija!
dlaczego tak się dzieje?!
moja dusza krzyczy lecz nikt tego nie słyszy....

wtorek, 31 października 2006

:( totalna pusta we mnie jest....... :( :( :(

pier...nicze to wszystko!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
na usta cisną mi się same przekleństwa...

mam dosyć wszystkiego!!!!

ja chcę sie na kilka dni zaszyć się gdzieś... najlepiej u jakichś Sióstr... ale nie konkretnie Nazaretanek... bo gdybym do Nazaretu pojechała, to serducho by mi bardzo płakało w momencie, gdy musiałabym od nich wracać...

czy ja oszalałam?????!!!!!!!
eh, nie umiem już tu żyć....
nie nadaję się tu totalnie!!!!!!!!!
kasa, faceci, dobra praca, sława, wyścig szczurów, ble, ble, ble...... bleeeeeeeeeee!!! mnie to nie ciagnie!!!!

to jest chore! nienormalne!! zwariowałam!!!

chyba znowu uciekam... od Boga, od powołania... od głosu serca....

tak trudno jest mi żyć w dwóch światach jednocześnie...
tak trudno udawać mi, sztucznie uśmiechać się, ukrywać swoją naturę, kłamać...
chciałabym by wszyscy dowiedzieli się o czym myślę...
chciałabym by dali mi spokój!!!
chciałabym powiedzieć co ja o tym wszystkim myślę!!....

ostatnio... niby nic, a jednak znów smutno mi się zrobiło przez zachowanie moich dawnych znajomych...
taki jeden ŁOŚ chce by drugi ŁOŚ zeswatał go ze mną... i nawet zakłady obstawiają czy się uda, czy nie....
a niech spier....ją!!!!!!!!!!!!!!
życzę im w życiu jak najlepiej, ale niech odczepią się ode mnie!!!


a ja mam potworny mętlik w głowie i potworny smutek w sercu...
eh, po prostu t ę s k n i ę ...

zastanawiam się czego ja od życia chcę... mam mieszkanie i dom rodzinny; mam co zjeść; mam jakieś zaplecze finansowe; mam wporządku rodzinę... więc CZEGO ja jeszcze od życia chcę????! a mi wciąż czegoś brak....

HELP!
HELP!!
HELP!!!

przerwać studia? - nie chcę, bo już jestem za połową.... bo dużo jusz poszło w nie wkładu... gdyby to były dzienne to może łatwiej było by mi....
pozostaje męczyć się jeszcze jakiś czas...
ale co to będzie za ten czas?
wiele może się zmienic....
może....
wszystko jest możliwe....

moje koleżanki wychodzą za mąz, rodzą dzieci... idą do przodu...
a ja STOJĘ w miejscu i wydaje mi się jakbym marnowała swoje życie...

nie powinnam być tu gdzie jestem....
powinnam być tam, tam gdzie moje serce zostało... ciężko żyje się bez serca....

gdybym byłam w liceum już myślałam o zakonie... nie wiedziałam konkretnie, do ktorego chciałabym pójść... nie byłam w tym wszystkim tak zorientowana jak teraz.... jedno co wiedziałam to to, że tam jest moje miejsce... ale nie poszłam wtedy, za to odeszłam... odeszłam od Boga :(

podziwiam ludzi, którzy mają odwagę przerwać studia, jakiś etap w swoim życiu by móc realizować swoje prawdziwe powołanie, dy spełniać marzenia...
Ja nie potrafię. :( :(


a może po prostu odbiło mi?
może zammiast do Nazaretu powinnam swoje kroki skierować do wariatkowa??...

tak bardzo cierpię...

co ja mam robić?

wołam o pomoc, ale to wołanie jest nieme... i tak nikt nie słyszy...

niech ten czas płynie szybciej...
niech... - sama nie wiem o co prosić Boga....
niech zabierze ode mnie te mysli... - NIE, NIE CHCĘ!!! - BOŻE, NIE ZABIERAJ, PROSZĘ.

i nie umiem poradzić sobie sama...

totalna kicha!....

to takie trudne... bardzo trudne jest...

...

:(

środa, 18 października 2006

te słowa dodawały mi siły, odwagi.... by iść, zmierzać do CELU, a nie ucieknąć

"Jestem pewny, że wielu z was, rozważając tajemnice Kościoła, usłyszy w głębi serca Chrystusowe zaproszenie:
'Chodź i ty do mojej winnicy...'.
Jeżeli usłyszycie to wezwanie skierowane do was osobiście, nie wahajcie się odpowiedzieć Panu 'Tak'.
Nie lękajcie się;
całkowite oddanie się na służbę Chrystusa i Jego Kościoła jest bowiem wspaniałym powołaniem i bezcennym darem.
Chrystus wam dopomoże. (...)
Ta, której oddajemy cześć jako Matce Kościoła, niech będzie waszą Mistrzynią i Przewodniczką na drodze zaangażowania się w życie Kościoła.
Wszystkim wam przesyłam moje serdeczne błogosławieństwo."
(Jan Paweł II)

eh... takie to dziwne było... jest.... ale MIŁOŚĆ zawsze zwycieża :)

Witajcie!!

z góry przepraszam, jeżeli moja notka będzie chaotyczna, niezrozumiała. ;)

eh... takie to dziwne było... jest.... ale MIŁOŚĆ zawsze zwycieża :)

eh, co ja mogę powiedzieć... zakochałam się....
to jest takie piekne :)

był czas dooooła.... trwał on od konca sierpnia.... od rekolekcji tych w Jastrzębiej Górze... rekolekcje były super, duż mi dały, wiele dzięki nim zrozumiałam.... ale dały mi one też kolejne wątpliwości czy wybrałam właściwą drogę.... wiele pytań na nowo zaczęło mnie nękać....
potem jakieś kolejne wątpliwości, i jeszcze inne, i inne....
i tak były chwile radosci i chwile głębokiego bólu.... duchowego bólu....
a dziś, po jednej parogodzinnej, rozmowie wszystko ustąpiło.... :) :) :)
tak, wychodzę z doła pełnego wątpliwości, pytań, niedowierzań, że Pan tak bardzo mnie kocha, że aż chce bym tylko Jego była....
więc mam nadzieję, że dzisiejsze słowa, które kolega do mnie wypowiedział, nie spłyną po mnie jak po kaczce, a zadziałają....

proszę, wspomnijcie czasem o mnie na swej modlitwie

ach, jak ja KOCHAM Jezusa :) :) :)

za każdym razem... gdy myślę, gdy zastanawiam się... gdy mam ochotę rzucić to wszystko... On WYGRYWA!
mimo, iż czasami nie chcę... mówię "tak"
"nie" - już nie umiem powiedzieć

męczę się....
zazdroszczę....
zazdroszczę dziewczynom, które wstępują zaraz po maturze do zakonu... dlaczego? bo modą, z czystym sumieniem, zacząć nową drogę życia... a potem mogą, oczywiście, zacząć studia ;) a ja już albo dopiero jestem na 3. roku... jeszcze trochę mi zostało.... jedni mówią, żebym skonczyła studia.... inni nic nie mówią.... ja, raczej, chciałabym skończyć.... ale żyć tu jeszcze tyle czasu??? eh.... ciężko będzie.... bo już ciezko jest....
nie potrafię juz "normalnie" funkcjonować tu....
moje myśli są juz tam....
moje serce tam pozostało....

zazdroszczę Natalii, a szczególnie Agnieszce i Asi, i tym jeszcze 11 dziewczynom z 'mojej', Krakowskiej Prowincji, że już są tam....
ja też chciałabym być już tam....
eh....
nie ma dnia bym chociaż przez chwileczkę nie pomyślała o Nazarecie....
eh, moje serce tam zostało....
tylko tam czułam to coś, czego nie czuję migdzie indziej....
eh, dziwne to wszystko jest!!!

nie potrafie się juz tu, w tym zyciu, odnaleźć....
koleżanka chce mnie rozruszać bym nie ździwaczała....
wciąż tylko o chłopakach gdad i dopytuje się czy mam kogoś... a mnie (sorki chłopaki ;) ) to nie interesuje. na pewno nie szukam. jeżeli moim powołaniem, mimo wszystko, okazało by się życie rodzinne to znajdę i przyszłego męża.... nie kręci mnie to by znienkach partnerów jak rękawiczki. a jeżeli miałby być jakiś to na pewno nie będę patrzyła przede wszystkim na to co ziemskie, mi bardziej zależy na człowieku, na tym jaki jest, a nie ile ma.
znajomi chcą mnie rozerwać....
ale mnie nie kręcą dyskoteki; nigdy mnie nie kręciły.
to jest dziwne, bo zauważam, że powoli nie mam o czym co z niektórymi znajomymi gadać.... bo oni, a głównie one o facetach (nadzianych), balangach, seksie, karierze.... te rozmowy są takie płytkie. zero głębi.
tak, śmieję się razem z nimi, żartuję, też planuję.... ale.... nie czuję się w tym... po prostu zachowuję pozory. przecież nie rozpowiem wszystkim o tym, że chcę, że wciąż i nadal myślę o wstąpieniu do zakonu. wie parę osób, a może i tak za dużo. reszta dowie się, gdy już będę się tam pakować.
eh, czasami to bym rzuciła wszystko i poleciała tam na skrzydłach...
ale widać jeszcze jestem tu przywiązana bardziej niż myślałam...

takie to wszystko dziwne jest....
czasami wydaje mi się jakby to moje życie duchowe... te wszystkie rozmyślania to była bajka... coś nierealnego, niemożliwego do spełnienia....
mam nadzieję, że jednak i w końcu ta bajka stanie się realna...
bardzo bym chciała...

czwartek, 5 października 2006

żyję... ;)

Witajcie!!

stwierdziłam, że napiszę choćby parę zdań...
tak dawno już nic nie skrobałam...
dużo się w tym czasie wydarzyło.... bardziej w mojej duszy niż na realu.
co do realu to zaczęłam już 3. rok studiów. jeszcze pozostały tylko dwa lata.

co do zmian odnośnie mojego duchowego życia, to napiszę innym razem, bo dziś pakuję się i jeszcze trochę uczę do szkoły; jutro zaczyna mi się, już drugi, zjazd.

Serdecznie Was wszystkich pozdrawiam!!!

Buziaczki cmok

środa, 20 września 2006

spotkanie dwóch Mam :)

Dziś był piękny dzień... dziś było piękne wydarzenie... :) w jednym miejscu były... "spotkały się" dwie ważne dla mnie Osoby... i ja też byłam z nimi ;) ach, to było Piękne :)
Byłam w Częstochowie. Była ze mną moja Mama. Byłam na uczelni dowiedzieć się paru rzeczy przed początkiem nowego roku akademickiego. Byłam u sióstr :) spytać się czy i w tym roku możemy spać. Byłam na Jasnej Górze. Wszędzie towarzyszyła mi Mama :)
Będąc na Jasnej Górze najpierw poszłyśmy do Bazyliki, potem do Kaplicy od wiedzieć Mateńkę, a potem jeszcze do Kaplicy Adoracji Najświętszego Sakramentu. Do spotkania z Panem Bogiem doszło w każdym z tych miejsc, ale najważniejsze dla mnie było "spotkanie" mojej Mamy z moją Mateńką :) dwie ważne dla mnie Osoby spotkały się... dwie, które szalenie kocham... Moja Mama dała mi życie rodząc mnie :) a u mojej Mateńki w sumie wszystko, całe moje powołanie, wzięło swój początek. To Jej powierzam wszystkie lęki, obawy.... a Ona słuchała cierpliwie i pomagała, i pomaga :)
Kocham oby dwie tak samo mocno :) Kocham :) i teraz one się spotkały :) i ja też uczestniczyłam w tym spotkaniu :) ach, pięknie było.
Mamusiu, kocham Cię.
Mateńko, kocham Cię.
Wierzę, że wszystko będzie dobrze :)
A przeżycia z tego 'spotkania' zachowam, dla siebie, ale zapewniam były piękne :)
Pozdrawiam!!

wtorek, 8 sierpnia 2006

cała w proszku...

tak, dokładnie! jestem jeszcze CAŁA w proszku!!!
zakupy się udały :) :) :)

dziś uczyłam się ciepliwości..... czekajac na swoją kolej u dentysty. tak, tak, u dentysty też można uczyć się cierpliwości!!! siedziałam od 14.20 a weszłam dopiero o ok 17.15!!! czemu tak dlugo??! bo Pani dentystka każdemu poświęcała jakieś 40 minut. a kiedy już przyszła moja kolej to zobaczylam dlaczego to tak długo trwa!! bo ów Pani dentystka misi to jabłko zjeść, to ciastko, to kawy, herbaty się napić.... :P bleeee
no i przez tą dłuuuugą wizytę w poczekalni do dentysty nie poszlam do banku!!! a jutro o 7.20 mam autobus!! mam nadzieję, że we Wrocławiu w moim banku będę mogła wyciągnąć pieniądze bez problemu, bo np w Warszawie jak jestem to jest problem, bo niektóre banki nie posiadają takiego czytnika do kart.... bo mam taką kartę jak do bankomatu.... a niestety o wyrobieniu karty do bankomatu zawsze zapominam.... :/
no a poza tym muszę się jeszcze dokończyć pakować, bo jeszcze mi trochę zostało. ;)
a więc mój plan na najbliższy czas tak się przedstawia:
* jutro o 7.20 wyjeżdżam do Wrocławia
* przez czwartek tam jestem, i piątek i...
* ....w piątek wieczorem, o 19, wyjeżdżam wraz z kuzyna żoną i ich dzieciaczkami ( ich cała rodzina jest we Wspólnocie Hallelujah -> tam z boku, w linkach jest adres tej Wspólnoty) nad morze na rekolekcje do Jastrzębiej Góry.
Pierwszy raz jadę na inne rekolekcje niż z oazy. No bylam na tych u Sióstr rekolekcjach, ale chodzi mi o dłuższe wyjazdy. Ale mam nadzieję, że będzie bardzo miło. na pewno. :) :) :)
no wiec stamtąd wróce koło 22 sierpnia.... więc dopiero pod koniec sierpnia skrobnę jakąś notkę.
ok. na dziś koniec, już późna pora, a ja jeszcze muszę trochę popakować rzeczy. na szczęście już napisalam sobie co mi jeszcze potrzeba :)
a więc życzę Wam wszystkiego dobrego na resztę wakacji i do zobaczenia pod koniec sierpnia. :)
buziaczki :*
<><

poniedziałek, 7 sierpnia 2006

małe zmiany.... :)

Serdecznie Was witam!!!
jak widzicie na moim blogu nastąpiły małe zmiany... :)
tamta tapeta już mi się znudziła i postanowiłam ją zmienić.
jak Wam podoba się nowa?? bo mi się baaardzo podoba :) :) :)
jeszcze do końca nie jest skończony blog, więc nie złośćcie się, że nie mam Waszych (co po niektórych) linków powpisywanych.... jeszcze mi troszkę przy nim zejdzie... ale póki co muszę iść na zakupy ;) po jutrze wyjeżdżam a jeszcze tylu rzeczy nie mam.... sceptyk
więc póki co... ja zmykam hahaha
buuuziaczki
pa pa pa papa

wtorek, 1 sierpnia 2006

kolejny znak... zakochana jestem :) :) :)

W niedzielę była u mnie Justyna Z. :):):)
Nie widziałyśmy się a ze trzy miesiące. Ona miała maturę, ja potem miałam sesję, i tak to wszystko zleciało.

Wiecie jak to jest jak dwie psiapsiółki się spotkają... tematom nie było końca. i gdyby nie to, że musiała iść do swojego domu to chyba całą noc byśmy przegadały :) :) :)

Dostałam od niej prezent :) :) :) od niej, od Justyny S., od Renaty P. i Weroniki (jeżeli dobrze pamiętam, osobiście jej nie znałam)
jak to ona powiedziała... "banda powołanych (a dokładnie ona z Justyną S., bo pozostałe już 'mają swoje życie') zdecydowała, że teraz on do ciebie będzie należał. Bo jesteś najbardziej w to zaangażowana, najbardziej poważniej o tym myślisz z osób, o których myślałysmy."
jejku, ale WSPANIAŁY prezent :) :) :) :)
jakie wyróżnienie ;)
już wielokrotnie myślałam by sobie kupić, ale tak jakoś odkładałam to na później i później. A tu i teraz, gdy już zupełnie zapomnialam o tym moim zamierzeniu taki piękny prezent...
Dostałam BREWIARZ :) :) :)
byłam w szoku, zatkało mnie, aż z wrażenia...
Dziękuję, bardzo Wam, moje dziewczynki, dziekuję:):):)
Pierwszą właścicielką tego brewiarza była Weronika. Justyna mi mówiła czy to jest jej imie prawdziwe, czy zakonne, ale nie zapamiętałam. Weronika jest w Betanii.
Kolejną właścicielką stała się Renata. Ją już znałam osobiście :) też poszła do Betanii.
Póżniej posiadaczką tego brewiarza stała się Justyna S. Też się znałyśmy :) Już Wam o niej pisałam (poszujajcie w archiwum z czerwca).
A teraz ja... jestem jego właścicielką.
Jaki zaszczyt :)
Dziekuję:) :) :)
Gdzie pójdę? nie wiem, jeszcze nie wiem. jak już Wam pisałam mam kilka bliskich sercu Zgromadzeń... na pewno jedno z nich wybiorę :)
A gdy już wybiorę to ów brewiarz przekażę kolejnej dziewczynie, która wchodzi na tą piekną drogę.


Nawet nie wyobrażacie sobie jak ja tęsknię za moim Panem... tak baaardzo chciałabym już z Nim tworzyć JEDNO.
Jezu, mój Drogi, wielbię Cię całym sercem.




Jezu, mój Najmilszy, nie wyobrażam sobie już życia bez Ciebie.

dziękuję Wam :)

Dzisiaj ma wrócić wujek ze szpitala.
Tak to byl udar.
Wiele rzeczy mogło się do tego przyczynić.
Teraz ważne by się to nie powtórzyło, a wujek żeby wracał do zdrowia.

Byłyśmy tam u cioci kilka razy z mamą.
Podczas jednego takiego pobytu zrobiło mi się, dosłownie, żal babci. Kobieta miała teraz pietra. Widać, że miała /ma wyrzuty sumienia, że w jakimś tam stopniu się do tej całej sytuacji przyczyniła.

Dziękuję Wam wszystkim za modlitwę :)
Oby teraz wszystko zmierzało ku dobremu :)

środa, 19 lipca 2006

czyżby się znowu wszystko pier....niczyło???!!! :(

poważny temat, więc poświęcam mu osobną notkę.
znowu smutek zawisł nad naszą rodziną... :(
mój wujek wylądował przedwczoraj późno w nocy w szpitalu :(
stracił świadomość i przytomność
miał tomografię
a dziś miał być przewieziony do innego szpitala na oddział neurologiczny
w tym szpitalu gdzie miała robioną tomografię stwierdzili, że dostał lekkiego udaru... i ma zaawansowaną miażdżycę... tak słyszałam jak mówili... chyba dobrze usłyszałam... nie pytałam się osobiście, bo nie mam na tyle siły...
boję się :(
dlaczego gdy jest tak dobrze to wszystko musi się pier....niczyć??!
DLACZEGO???!!!!!!!
dlaczego został skierowany na oddział neurologiczny? czyżby znowu rak zwyciężył?! NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! NIE CHCE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
moja dusza znowu wyje!!! boli mnie!!! nie chcę!!!!!!!!!!
on to ostatni wujek od strony taty... bo mój tata miał dwie siostry ;)
jeszcze mam dwóch wujków od strony mamy, ale z nimi jestem daaaaleko; on są blisko jedynie z wódka

nie chcę żeby to było coś poważnego!
nie chcę!!!
było tak dobrze
w sobotę w nocy urodził mu się kolejny WNUK :) miał podobno do nich jechać :) wuj zawsze był ze wszystkich dzieci dumny, wszystkie dzieci kochał jednakowo, kocha jednakowo, bo jest! żyje!! będzie żył!!! musi żyć!!!!

wszystkie uczucia odżyły
:( :( :( :(

czuję się źle! żyję, ale nie chcę mi się
Boże, dlaczego?!
co będzie? jak będzie?

ciocia też jest chora. ma parkinsona.
teraz wujek zachorował.

jeszcze jest ona... ona wszystkich WYKOŃCZY!!! psychicznie wykończy!!!
myślałam, że już jej wybaczyłam, że jest już 'dobrze'... ale ten ból duchowy na zawsze pozostanie, te wspomnienia...
odkąd przeniosła się do cioci i wujka rządziła, kłóciła się z wujkiem, wykańczała go psychiczne... i w końcu dopieła swego!
zapomniałam. przez jakieś dwa lata już zupelnie odciełam się od przeszłości, ale gdy wspomnę... smutne to jest...
dlaczego nas opuściła gdy tata zachorował?
dlaczego, ona jako matka zostawiła swojego syna?
dlaczego???
nienawidziłam jej
niecierpiałam jej
zostawiła go samego, mnie i mamę i poszła do cioci, bo stwierdziła, że nie może na to wszystko patrzeć, na to jak on cierpiał
ja miałam wtedy jakieś 14-15lat
to było dla mnie.... nie umiałam jej wybaczyć
jak matka moze zostawić swoje chore dziecko?
nie mogłam tego zrozumieć... ta babcia, która była... która żyła z nami od zawsze ucieka bo nie może patrzeć jak jej syn umiera!!!
jednak On, moja Miłość, sprawila, ze jej wybaczyłam...
a może nie wybaczyłam skoro to znowu wspominam?
ale czy da się to zapomnieć?
tak, da się, ale w takich momentach wszystko powraca
niestety powraca

Kochani.... czy mogę Was prosić o modlitwę za mojego wujka?
proszę
błagam
nie chcę, żeby umarł
nie chcę, żeby miał raka
pragnę by żył

proszę pomóżcie mi
proszę Was o modlitwę w intencji mojego wujka by żył, by był zdrowy

smutek mnie ogarnął
bardzo smutny

Hejo! ;)

Witajcie!
przepraszam za nie pisanie, ale rozumiecie są wakacje, więc i notek mniej ;)
hm... aż dziw, ze to już połowa lipca... tak szybko płynie ten czas...
co tam u mnie?...
niestety nie byłam na Dniach Skupienia u Siostrzyczek Pasterzaniek :(
na dzień przed musiałam zrezygnować!!! :( :( :(
ajć! jakie to było TRUDNE!!!!
tak bardzo pragnęłam tych rekolekcji, tego odpoczynku... a tu musiałam zrezygnować przez 6latka!!! mojego bratanka, który skutecznie wykańcza ludzi!!! moja mama już nie dawała rady, więc moja ucieczka od tego małego cwaniaka i od świata by pomyśleć, odpocząć nie udała się :( :( :(

ale odbiję sobie w sierpniu :)
jadę nad morze :) ze Wspólnotą Hallelujah z Wrocławia i (podobno też z Warszawy ;) he he he tak dokładnie to jeszcze nie wiem co i jak. za chwilę muszę zadzwonić do kuzyna i wszystkiego dokładnie dowiedzieć się :) bo jadę z nimi, tzn. z jego rodzinką :) :) bo on w tym roku nie może. póki co wiem tylko tyle, że są to rekolekcje nad morze dla całych rodzin (wraz z dziećmi) i młodziezy :)
ummm.... nowi ludzie :) nowe znajomości, nowe doświadczenia... zapowiada się ciekawie :) :) :) i morze, słonko, ciepełko..... mam nadzieje, że będzie ciepło ;)

żałuję, że w te wakacje jednak nie pojechałam na rekolekcje oazowe... teraz gdy to wszystko się pozaczynało, gdy "mój" turnus trwa ogarnia mnie duży smutek... może nie było by tak źle, może dałabym radę w tych górach....
no niestety, nie pojechałam... :( widać tak musiało być. mam nadzieję, że to też odbiję sobie na tych rekolekcjach nad morzem, bo BRAKUJE mi wyciszenia, takiego duchowego odpoczynku

no, to tyle

jeszcze będzie jedna notka, ale to za chwilkę

narazie, kończę

udanych wakacji

haha

niedziela, 9 lipca 2006

to był dziwny dzień.....



"Nie bój się

wypłyń na głębię
Jest przy tobie Chrystus..."

to był dziwny dzień....
zakręcony....
pełen przygód........
wczoraj byłam, tzn. 08.07., w Częstochowie.....
miałam coś jeszcze załatwić, spytać się w szkole.... ale to miało być w piątek a nie w sobotę.... pomyliłam się.... :-/ wciąż myślałam, że to piątek..... a to już sobota.... a teraz to już bliżej do niedzieli ;p
totalne zaćmienie umysłu!!! skapnęłam się, żem się nieźłe pomyliła dopiero gdy wróciłam do domu, i to jeszcze po jakieś dopiero godzinie!!
na szczęście nic ważnego nie miałam zrobić, więc nic strasznego nie stało się ;)
Kiedy przyjechałam wstąpiłam do Kaplicy Dworcowej. Moje koleżanki tam dyżurują, więc wstąpiłam przywitać się, a poza tym miałam jeszcze trochę czasu. Koleżanka sprzątała Kaplice na niedzielę, więc jej pomogłam ;)
W tym czasie kiedy myśmy sprzątały ludzie wchodzili by pomodlić się i wychodzili, niektórzy coś zagadneli :) :)
I weszły też trzy Siostry zakonne.
Najpierw weszła jedna Siostra... szczerze mówiąc nie wiem z jakiego była /jest/ Zgromadzenia. Weszła, pomodliła się i za chwilkę wyszła.
A potem weszły te :) Siostry. Długo się modliły, odmawiały brewiarz. My w tym czasie kończyłyśmy sprzątanie.
Kiedy już skończyły się modlić i kierowały się do wyjścia coś mnie "podkusiło" by się zapytać ich z jakiego są Zgromadzenia. Miały czarne habity i długie niebieskie welony, i medalik na piersiach. Okazało się, że są to Siostry Jadwiżanki. :) Siostra Jadwiga z Katowic i Siostra Teresa z Kielc (albo z tymi miastami na odwrót... ale imiona na pewno takie ;) imiona zapamiętałam :) :) )
To była dziwna rozmowa. Szczerze mówiąc to nie pamiętam jej dokładnie, bo doznałam pewnego rodzaju szoku...
A co się stało?
Siostry, ni z gruszki ni z pietruszki, zaczęły mówić o powołaniu... Nie pamiętam, która Siostra to powiedziała, ale powiedziała: "Jeżeli Pan woła to nie uciekaj, nie odkładaj decyzji na później, nie bój się..."
I jeszcze coś mówiła Siostra na zmianę z tą drugą Siostrą, ale ja byłam w tak wielkim SZOKU, że nie potrafię Wam powtórzyć.
To było dziwne... Cała rozmowa toczyła się między mną a nimi, a koleżanka jakby była z boku. Była ona krótka, a mnie się wydawała, że była mega długa...
Czułam się dziwnie. Tak jakby Siostry wiedziały, że ja myślę o zakonie, że zastanawiam się nad Zgromadzeniem, że boję się... Ciekawe czy zauwarzyły to moje zaskoczenie, zmieszanie, zdziwienie... Ja po prostu nie wiedziałam co się dzieje... W duszy pytałam się: "Co jest grane?! Skąd one wiedzą?! To niemożliwe!!" Czułam się tak jakby one znały mnie...
Czy to możliwe? Czy to był Duch Święty? Czy czysty przypadek? Hm... podobno przypadki nie istnieją, więc zostaje Duch Święty... ale tak jakoś trudno mi w to uwierzyć, ale muszę, bo nie znajduję innego wytłumaczenia.
Była to miła, przyjemna rozmowa :) :)
Rozmawiałyśmy o różnych rzeczach. O tym skąd jesteśmy. Co robimy. Na jakich zasadach działa ta Kaplica. Że Siostry mają swój Dom w Częstochowie. -> wiem gdzie, choć jeszcze nigdy nie byłam w tej dzielnicy Częstochowy :) może w końcu i tam zawitam ;)
Kiedy już wychodziły powiedziały: "Miło było was poznać." . Zwróciły się do mnie i powiedziały: "No to kiedy nas odwiedzisz? Czekamy na ciebie. Przyjdź".
To "przyjdź" wciąż dźwięczy mi w uszach.
To był dziwny, oj dziwny, dzień...
...ale nie mogę powiedzieć, że zmarnowany.

sobota, 8 lipca 2006

rozdarcie powrócilo........

co mam napisać???......
nawet nie potrafię w tej chwili sklecić jakiegoś poprawnego zdania.....
rozdarcie powróciło..... :( :( :( a wszystko za sprawą jednego listu.....
nie dość, że ostatni czas i tak już chodzę wewnętrznie 'postrzępiona'....... to jeszcze to, ot, tak, na dokładkę!!!......
powinnam się cieszyć, skakać z radości.... a tu! -> przeciwna tego reakcja.....
a wszystko za sprawą listu.... listu od Siostry.... listu z Nazaretu..... z mojego, kochanego, Nazaretu....
tylko, że ja już nie jestem, tak jak na początku, pewna czy to, na pewno, Nazaret.... bo w moim życiu pojawiły się i Salezjanki, i Józefitki...... a i Pasterzanki nie są "niczego sobie"....... a może Klaryski od Wieczystej Adoracji????....... teraz mam więcej pytań, wątpliwości niż na początku.....
i pośród tego wszystkiego wiem jedno...... to ta droga.....
ale jak ja mogę wiedzieć???? a może to..... NIE! NIE!! NIE!!!
nie potrafię..... żyć, już, bez Boga.....
czemu sprawdził się ten sen??? gdyby nie on to wiedziałabym nadal, że moje miejsce jest w Nazarecie.... a teraz jestem rozdarta między dwa Zgromadzenia..... i oby dwa są mi bliskie....
ostatnio o niczym innym nie potrafię myśleć tylko wciąż i wciąż moje myśli krążą wokół zakonu, powołania, mojego życia.......
tak baaaardzo chciałabym móc z kimś porozmawiać..... móc się przed kimś otworzyć zupełnie..... i nie bać się, że jak coś powiem to mnie wyśmieje, nie zrozumie.....
aaaaaa!!!!!!!!!!!! moje serce płacze....

dzisiaj przyjechałam ze wsi. tam życie toczy się swoim rytmem.... innym niż w mieście, tam ludzie żyją inaczej....
chciałabym uciec z mojej wsi.... chciałabym uciec z mojego miasta..... chciałabym uciec na drugi kraniec Polski, Świata..... zaszyć się w dziurę i wszystko przemyśleć..... ale ile razy można myśleć nad jedną i wciąż tą samą rzeczą???.....
trudno jest przed światem udawać.... być "normalną".....
w rozmowach z koleżankami wszystkie się pytają czy mam kogoś..... niektóre mają już rodziny albo swoje dzieci.... jedna ostatnio powiedziała: "nie mamy już po 16 lat, musimy pomyśleć o przyszłości; znaleźć sobie jakichś facetów i rodzinki założyć...."
w tym najbliższym środowisku (choć nie tylko rodzinnym) też wciąż "a kiedy znajdziesz sobie kogoś?", "a czemu nie jesteś z Łukaszem?", "a masz już kogoś na oku?", itp.
a czy świat kręci się tylko wokół małżeństwa???? czy nie można..... kochać Boga??? dlaczego osoby które decydują się na życie konsekrowane traktuje się jak 'dziwadła'? dlaczego świat nie akceptuje takiej formy życia??? dlaczego rodzice boją się o to, że stracą swoje dzieci?? przecież wychodząc za mąż (lub żeniąc się) też je w jakiś sposób tracą????
czasami nie warto nic mówić nikomu, bo zamiast pomóc to jeszcze skrytykują, nie zrozumią.... dlaczego ludzie nie potrafią zrozumieć tej miłości??? przecież miłość na świecie jest tylko jedna; niczym się nie rózni to czy ja kocham Boga, czy człowieka..... przynajmniej nie powinno się różnić.

czuję się taka samotna w tym wszystkim.... trzy moje koleżanki we wrześniu (bądź wcześniej) wstępują do zakonu.... kolejna, z mojego osiedla, chce przyjąć domowy aspirat..... koledzy po wakacjach zaczynają Seminarium..... kręci się to wszystko, kręci.... a mi się wydaje, że stoję w miejscu....
ostatnio czasami żałuję, że jestem już na trzecim roku (bo wszystko zaliczyłam ;) )....gdybym dopiero co skończyła liceum bądź była na pirewszym lub drugim roku studiów to mogłabym przerwać.... a takto jestem już w połowie..... jeszcze trzy lata..... co się przez ten czas wydarzy??? co ostatecznie postanowię?? jak zadecyduję??? odważę się??? nie wiem. odpowiedzi na te i wiele innych pytań poznam w swoim czasie.
zarówno Nazaret jak i to drugie Zgromadzenie jest mi blllliskie. ostatnio odkrywam, że ów drugie Zgromadzenie, że jego Święty towarzyszył mi przez całe życie.... i pytanie, to najważniejsze..... co wybrać??? czy Zgromadzenie Pierwsze (Nazaret) czy Zgromadzenie Drugie????....... Pan Bóg podsunął mi te dwa Zgromadzenia, a decyzje pozostawił mnie..... czy mogę to tak odczytywać??? przecież to ja muszę zdecydować czy wybieram zakon i jakie Zgromaczenie.....
a ciekawe co bym wybrała dwa lata temu??? zaraz po zdanej maturze.... wtedy myślałam głównie o Urszulankach i o Faustynkach..... teraz myślę jeszcze o innych Zgromadzeniach....
wtedy uciekłam przed powołaniem, uciekłam od Boga.... teraz nie chcę uciekać.. tak bardzo pragnę znaleźć sobie kierownika duchowego.... wierzę, że gdy nadejdzie właściwy czas to go znajdę.

pamiętam, że od zawsze pragnęłam pomagać potrzebującym, zwłaszcza dzieciom.... pamiętam też, że od zawsze pragnęłam mieć wielką rodzinę.... pamiętam rówież, że gdy bylam już bardziej kumatym dzieciem (ok.9-10 lat) to już myślalam o zakonnicach.... czasami pragnęłam tak jak one bez reszty poświęcić się dzieciom, a czasami zastanawiałam się jak one są w stanie zrezygnować z założenia własnej rodziny.... i wtedy mówiłam sobie, że ja bym tak nie potrafiła.... ale zawsze bylo to jakieś "ale".... potem chcialam być nauczycielką (po rodzinie), lekarką (po częstych chorobach), aktorką (po tym, że można grać rożnorakie role), piosenkarką (po tym, że uwielbia(ła)m śpiewać, choć wszyscy śmiali (śmieją) się, że słoń na ucho mi nadepnął (choć ja się z tym nie zgadzam, ale przecież "oni wiedzą lepiej"), chciałam tańczyć (choć wszyscy śmiali się i tak zostało, że nie umiem.... :/ ) Będąc dzieckiem wiele rzeczy/ zawodów chcialam robić, ale ta myśl o zakonie gdzieś wciąż we mnie była, choć często nie zdawałam sobie z tego sprawy.... Potem w ósmej klasie powróciła.... i wówczas się zaczęło się pierwszy raz na poważnie..... uciekałam przed tym, biłam się z myślami, protestowałam, zachwyciłam się Bogiem, zastanawiałam się i pytałam się Go dlaczego ja?.... nie wiem, nie pamiętam ile czasu to trwało..... w końcu..... powiedziałam Mu: "Tak, Panie". i zaczął się nowy etap w moim życiu... z jednej strony liceum, a z drugiej strony poznaanie Boga, Jego Osoby, Jego Miłości, zachwycanie się światem, który jest Jego dziełem.... :) nie było łatwo. były dołki, i górki.... ale trwalam.... ale pamiętam, że któregoś dnia brakło mi już sił.... i odeszłam.... i porzuciłam tą myśl.... uciekłam przed powołamiem i od Boga.... w mniej więcej tym samym czasie skończyłam liceum, zdałam maturę.... przy wyborze studiów nie myślałam już o zakonie... dostałam się na pedagogikę ;) jeszcze pierwszy rok studiów byłam daleko od Pana Boga..... w zeszłe wakacje dopiero co wróciłam po prawie dwuletniej rozłace..... może to dziwne się Wam wyda, ale ów rozłaka wiele mi dała. :) ten drugi rok studiów był dziwny i piękny, i niełatwy ;) tak w zarysach: od sierpnia do grudnia wracałam do Pana Boga.... a tak pod koniec ubigłego roku i w pełni od początku tego roku wszystko powróciło.... aż trudno uwierzyć, że minęło już pół roku.... pamiętam jak w Nowy Rok zastanawiałam się co ten Roczek mi przyniesie.... wysyłałam chłopakowi życzenia Noworoczne.... myślałam o szkole, pracy, o tym czy to ten chłopak; o rodzinie, dzieciach.... a pod koniec stycznia tego roku mówiłam: "Panie, nie pozostaje mi nic innego jak Ci zaufać. Proszę, prowadź mnie do Ciebie". Nie było łatwo, ale nie potrafiłam inaczej postąpić; nie potrafiłam Go, znów, odrzucić. Widać ta miłość do Niego przetrwała :) :) :) :) :) :) a jak będzie teraz??? czy przetrwa?? czy wybiorę Prawdziwe Szczęście??? czy stchórzę??
Panie, proszę prowadź!
które Zgromadzenie... czy Nazaret czy to drugie, czy może jakieś może zupełnie inne... kiedy? czy już teraz? czy za te trzy lata?? kiedy?? co?? i jak??.... choć mi teraz ciężko, to jednak nie ucieknę! wytrwam, przetrwam, będę cierpliwa, będę czekała na właściwy czas... tak! wszystkiego dowiem się w swoim czasie.... chociaż chciałabym już znać bądź być w jakiś sposób pewna Zgromadzenia... mogłabym je poznawać.... zaprzyjaźniać się z nim.... ale muszę uczyć się cierpliwości.... Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas....
Panie, proszę prowadź mnie do Ciebie!

w środę wyjeżdżam na 4-dniowe Dni Skupienia.
Może przez ten czas coś mi się wyjaśni albo chociaż rozjaśni....

środa, 5 lipca 2006

:-/ znów czuję się winna.......

choć nie potrzebnie!!! nie poiwinnam się tak czuć!!!!
a co się stało??
miałam dziś jechać na wieś... ale nie zdążyłam na autobus; zwyczajnie zaspałam...
dzwoni mama i pyta się czemu nie przyjechałam, więc mówię, że zaspałam. Rozłączyła się.
I teraz ja czuję się winna temu co się stało!!! cho***inka!!!!!!!!!!!!!!
wiem, że nie potrzebnie, że nie powinnam się tak czuć... ale ja tak zawsze mam.
miałam do niej dzwonić. ale po co? i tak nie zrozumie. nie przyjmie do wiadamości mojego tłumaczenia. więc po co mam się denerwować?? skoro i tak już jestem wkur****zona??!!!!
i nawet już nie chce mi się jechać tam, tym następnym autobusem... bo jak przyjadę to będzie wielce obrażona. powie, że się nieodpowiedzialnie zachowuję. i utnie rozmowę. i nie będzie chciała mnie wysłuchać. a ja będę chodziła jak zbity pies. i będę czuła się jeszcze bardziej winną temu niż teraz się czuję!
dlaczego ona tak robi?
dlaczego gra na moich uczuciach?
dlaczego zawsze gdy chcę jej powiedzieć coś ode mnie, moje plany, to co chcę zrobić, to gdzie chcę wyjechać, to czujęw sobie lęk.... bo ona i tak tego nie zrozumie, bo ona ma na wszystko swoją teorię... wg niej powinnam siedzieć na ów czterech literach, kiedy ja lubię jeździć i zwiedzać różne nowe zakątki Polski.... a! i do przyjaciół lubię jeździć i ich odwiedzać i to ma być niby złe, bo się zwalam ludziom na głowę!!! no i co najważniejsze!!!... według niej nie mam swojego zdania i daję się ludziom manipulować!!!! Jasna cholera!!!! jak mnie to wkur***za!!!!!!!!!!!!! to nie prawda!!! NIE PRAWDA!!!! mam swoje zdanie! i jeżeli czegoś nie chcę robić to nie robię!
dlaczego ona robi ze mnie taką ciamajdę życiową? to boli!
wszyscy w rodzinie traktują mnie wciąż, mim, iż mam swoje lata, jak dziecko! "Bo Lidziu to..., bo Lidziu tamto....", "Bo ty się jeszcze nie znasz... na świecie... ludziach...", "Bo tak nie można...", "Bo to nie dla ciebie...", "Bo my chcemy by było ci dobrze", itp. Ale ja rozumiem....tylko, że ja chcę sama!!! SAMA przekonać się co jest dla mnie a co nnie! SAMA chcę przejechać się na ludziach! SAMA chcę podejmować decyzję i brać za nie całkowitą odpowiedzialność! Bo Lidzia musi nauczyć się żyć!! Bo już nie ma 5 lat a 21!!!!
A ja czuję się, w sobie, odpowiedzialna za rodzinę. Czuję, że na mnie jest obowiązek opieki nad mamą. Wiem, że najlepiej było by dla wszystkich, gdybym znalazła sobie męża i założyła rodzinę; mieszkałabym wtedy z moją własną rodziną i moją mamą. Tylko co z moją MIŁOŚCIĄ??? co z moim życiem?? z moim szczęściem??? co mam wybrać? Boga czy rodzinę, mamę? dlaczego to musi być takie trudne? dlaczego muszę wybierać? czy mam w swoim życiu sama być szczęśliwa, czy mam uszczęśliwić innych???
wybiorę jedną drogę - moje serce będzię wyło z bólu; wybiorę drugą drogę - moje serce też będzie wyło z bólu. Szkoda, że nie ma trzeciej drogi. :(
dlaczego musi być tak trudno??? wiem ;) że nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale.... trudno jest być w tym wszystkim samemu... :( bo przecież kto może mi w tym pomóc?? tylko ja muszę podjąć decyzję... :-/
pisząc to nie znaczy, że ja nie kocham swojej mamy!! Nie, ja ją kocham i to bardzo, ale nie mogę zrozumieć dlaczego tak się zachowuje?!
przepraszam, że musieliście wysłuchiwać to moje narzekanie...
po prostu czasami ja już nie mogę!
to tak strasznie boli!!
proszę Was o modlitwę, o wsparcie duchowe.

no, nic. trzeba się szykować i jechać na tą wieś.
jak wrócę to się odezwię.
pozdrawiam!
życzę wszystkim udanych wakacji!

;)

Zdałam :) tak zdałam ten ostatni egzamin :)
a więc od dzisiaj oficjalnie zaczęłam WAKECJE!!!! :) :) :) :) :)
ŻeGnAj SzKoŁo!!!! do października :)

poniedziałek, 3 lipca 2006

kilka słów w wolnej chwili...

WITAJCIE!!!
jak ja tu dawno nie zaglądałam.... aż sama w to nie mogę uwierzyć.... a jednak i ja mogę nie mieć "czasu wolnego" ;P
co tam u mnie?? a dużo się działo.... zarówno w tym 'zewnętrznym' życiu, jak i w tym 'wewnętrznym'...
* po pierwsze była SESJA... uffff, kuliśmy się, kuliśmy.... i ściągi robiliśmy :) ale póki co wszystko zaliczyliśmy... tzn. wynik ostatniego egzaminu mam mieć jutro... Mam nadzieję, że zdałam, i że będę mogła zapomnieć o szkole na najbliższe 3 miesiące :) :) :)
* a poza tym...... przechodziłam w 'międzyczasie' burzę.... oj, straszna była, straszna... chciałam uciec, zrezygnować, schować się.... ale dzięki PRZYJACIELOM udało mi się ją przetrwać :) Natalko B., Marysiu B., Jacku M., Olu O. i reszcie moich przyjaciół, których jest tak dużo, że nie jestem w stanie wszystkich wymienić DZIĘKUJĘ WAM :) :) bez Was byłoby mi trudno :)
* na ostatnim zjeździe (23-25.06.) pożegnałam się z Siostrami Salezjankami, u których nocowałam przez ten cały rok akademicki). w tym czasie Siostry miały u siebie rekolekcje. :) fajnie było. dane było mi poznać Salezjanki "od kuchni" ;) w dosłownym i przenośnym znaczeniu :) ach to były cudowne dni, jak każde spędzone u Sióstr... :) prawdę mówiąc to już za nimi tęsknię.... ale na pewno w przyszłym roku znów do Sióstr powrócimy, a poza tym zawsze mogę je odwiedzić :) :) :)
* wkuuuurzyłam się na tym zjeździe na babę w szkole za jej niesprawiedliwe zachowanie... wiecie co, już nawet nie chce mi się o tym myśleć, bo gdy tylko wspomnę to nerwy mnie biorą!!! i ona zwie się pedagogiem!! dobre sobie!!!!
* na tym samym zjeździe, a dokładnie 24.06., znowu, natrafiłam na s.Rufinę :) :) :) hehehe.... fajne to było spotkanie :) a kilka dni później odwiedziłam ją u niej w Domu :) kiedyś Wam o tym spotkaniu, i o tym jak poznałam tą Siostrę opowiem, ale muszę mieć na to więcej czasu. ;)
* 30 czerwca żegnaliśmy (ja z resztą oazki) księdza wikariusza, ktory był w mojej parafii. To był wspaniały ksiądz. :) sama osobiście wiele mu zawdzięczam... :) na szczęście nie poszedł daleko i zawsze można go odwiedzić :) :) księże Rafale wszystkiego dobrego na nowej drodze życia.... jak to powiedzieliśmy składając Ci życzenia :)
* a w sobotę, 1 lipca, zjechał na dwa tygodnie do mnie mój bratanek.... ajć!.... ja z mamą już jesteśmy padnięte, a to dopiero początek!!! na szczęście już jutro wyjeżdżamy do domu na wieś... tam będzie mógł szaleć, bo tu to by cały blok rozmiósł!!..... przy nim można się uczyć anielskiej cierpliwości, choć i Aniołki chyba by nie wytrzymały....

no i to koniec, tak w wielkim skrócie ;)

ogólnie jest dobrze :)

jestem zakochana...... wiadomo w Kim :) :) :) :)


życzę Wam udanych wakacji i proszę
nie zapominajcie o Bogu w tym czasie intensywnego odpoczynku.

serdecznie Pozdrawiam!!!

<",)))><

sobota, 17 czerwca 2006

o kim jest wiersz

hmmm... lubie ten wiersz ("Brakuje mi Ciebie"). Można go w różnoraki sposób interpretować... na pierwszy rzut oka wychodzi na to, że są to słowa skierowane do kogoś kto już nie żyje... do kogoś bardzo bliskiego memu srecu... po niektórych czasownikach można zauważyć, że jest on pisany względem jakiegoś meżczyzny...
taaak, to wszystko prawda.
tylko kim był ten facet??
i tu będziecie, tak sądzę, bardzo zasoczeni... bo ja nie pisałam o żadnym chłopaku... tylko o moim tacie...
bo wiecie, jak człowiek żyje to sie nie myśli o śmierci... żyje się dniem dzisiejszym, pracuje, je, śmieje i płacze, i myśli o przyszłości, ale nie pamięta się o śmierci...
niektóre pytania, które w tym wierszu zadaję są retoryczne... bo ja znałam na nie odpiwiedź... ale były / są i takie pytania, na które zdażyłam poznać odpowiedzi, albo może i znam, ale nie jestem ich pewna...
mój tata był mi bliski i znaliśmy się dobrze... ale teraz, gdy go już nie ma na tym świecie, chciałabym znać / wiedzieć o nim jeszcze i jeszcze więcej niż wiem...
czemu nie pytam się o to mamy? bo wiem, że by ją to "bolało" w tym sensie, że ona wicąż go kocha, i wciąż jeszcze i nadal nie pogodziła się z jego śmiercią... choć trzeba powiedzieć, że jest już lepiej... z każdym roczkiem lepiej... ;)
hmmm....może wyda się Wam to dziwne, ale tej tęsknoty nigdy się człowiek nie pozbędzie... można się pogodzić, ale się nie zapomni... nie wyzbyje się tych uczuć, którymi obdarzał tego człowieka... bo uczucia są i będą zawsze...
już zapomiałam co to znaczy mieć tatę... bardzo bym chciała mieć go tu przy sobie.... mam go, i zawsze będę miała, w sercu, ale.... to nigdy nie będzie już to samo....

piątek, 16 czerwca 2006

kolejny mój wiersz....

Brakuje mi Ciebie

S. G.; dn. 25 IX 2004r.
Wiesz...
czasami myślę
że wogóle Cię nie znałam
Byłeś w moim życiu
Ale teraz wydaje mi się
że nie żyliśmy razem
lecz osobno
Mijaliśmy się
Żyliśmy obok siebie
Teraz chciałabym
wiedzieć o Tobie wszystko
Znać każdy szczegół
Znać Twój ulubiony kolor
danie zapach ubranie...
Wiedzieć jakie było Twoje dzieciństwo
Czy miałeś kogoś wcześniej
Chciałabym wiedzieć
CO
Ci się podobało w zimie
a co w lecie
Dlaczego wybrałeś wieś
Co Cię w niej urzekło
Czy lubiłeś oglądać zachodzące słońce
Chciałabym móc znać
Twoje myśli...
Wiedzieć jak postrzegałeś świat
ludzi
Co o nich myślałeś
Chciałabym wiedzieć
co myślałeś o życiu
i o śmierci...
Bałeś się?
Dużo myślałeś?...
Chciałabym...
ale nie można
po pierwsze
cofnąć czasu
po drugie
znać czyichś myśli
moze i lepiej

już o nic Cię nie zapytam
bo Ty nie żyjesz

był to dzień pełen znaków.....

wczoraj było Boże Ciało... dziwny dzień, oj! dziwny.... pełen znaków....
nie chciało mi się iść na prcesję...oj, nie chciało!!!.... ale poszłam... po środowej rozmowie z koleżanką na gg stwierdziłam, że co mi zależy... była to dziwna procesja... było dużo jak zawsze ludzi, ale ja czułam, że jesteśmy tylko On i ja... byłam sama na procesji, bo mamy nie ma w domu... kiedy weszłam w tłum czułam się nieswojo... chętnie bym z tamtąd poszła... ale zostałam. nie uciekłam, anie też nie szłam na skróty - szłam tak jak On szedł. na początku było ciężko, ale potem już było dobrze. byłam na tej procesji, ale nie byłam obecna... moje myśli gdzieś daleko zawędrowały... albo milczałam albo w myślach z Nim rozmawiałam... powiedziałam co czuję..., że mi ciężko..., że mam dosyć..., że nic nie rozumiem..., że boję się..., że kocham Go..., że nie chcę Go stracić..., prosiłam by dał mi wiarę..., prosiłam o ufność względem Niego..., przepraszałam za moją dziwną ostatnio postawę wobec tego mojego powołania..., za to, że "nie miałam czasu", a tak na prawdę nie chciało mi się, by iść przed Bożym Ciałem do spowiedzi... by móc Go przyjąć w to tak wspaniałe i wielkie święto... kiedyindziej spłynęło by to po mnie jak po kaczce... ot, nie byłam u spowiedzi, nie idę do Komunii Św. normalka.... ale wczoraj... tak jak już napisałam był dziwny dzień... kiedy wszyscy zaczeli przybliżać się do Ołtarza... to mi tak było głupio, że znowu Go odtrącam... tak smutno... tak źle... i wtedy, znowu, zrozumiałam, jak bardzo WAŻNY On jest dla mnie... jak brdzo Go kocham... i, że nie mogę tak... siebie i Jego ranić... Panie Jezu, przepraszam.

wieczorem był gril na zakończenie roku formacyjnego w naszej wspólnocie oazowej. było gwarno i radośnie. :) dziekuję Wam, kochani, że mimo, iż nie chodziłam systematycznie na spotkania, mimo, iż nie wyszły mi kroki, Wy tak serdecznie mnie przyjeliscie i, że jesteśmy nadal dobrymi znajomymi i przyjaciółmi. :) dziękuję :)
po grilu nasze rozchodzenie do domu rozciągło się 'trochę' w czasie, zwłaszcza to moje, Patrycji i Grzesia. ;) wszyscy już poszli do domu, a my poszliśmy jeszcze na huśtawki i rozmawialiśmy o... Nazarecie :) :) :) taaak, właśnie o nim :) o Krakowie, o Częstochowie... :) o Siostrach :) mówiłam jej to co wiem. Pati jedzie za tydzień na rekolekcje do Krakowa ;) też planowałam jechać, ale niestety ( a może stety, kto to wie?...) mam sesję i w ten weekend co są rekolekcje, ja będę zmagała się z egzaminami i zaliczeniami. ale na mur beton w sierpniu nie odpuszczę i jestem= muszę być= chcę być na rekolekcjach w Nazarecie... z tą tylko różnicą, że te będą w Częstochowie :) ale temat zarówno tych teraz, jak i tych w sierpniu będzie taki sam :) czyli powołanie :) :)
jejku to takie cudowne było, gdy się dowiedziałam, że ona też myśli o zakonie i też o Nazaretankach... :)
czyżby to był kolejny znak???..... czyżby jednak moje miejsce było w Nazarecie??? no bo odkąd odżyło we mnie to moje powołanie, to ciągle tylko Nazaret i Nazaret "prześladuje" mnie!!! a ja osobiście kcham go, te Siostry, ten Dom...
w tym tygodniu, który jeszcze się nie skończył, to już 3 znak odnośnie zakonu, a drugi odnośnie Nazaretu! może coś w tym jest???! pośród wszystkich wątpliwości.... Pan do mnie mówi... wciąż i wciąż...
w środę tak samo... pełna mnówstwa myśłi.... pełna wątpliwości, które wciaż mam... ot, otwieram sobie pocztę, a tam!!! list z Nazaretu!!!... zaproszenie na rekolekcje!!!..... :) :) :) :)
wciąz wszędzie Nazaret.... :)

wczoraj też do Francji wyjechała Justyna S. Wyjechała do..... Sióstr Augustianek od Miłosierdzia Jezusa.
WOW!!! gdy się o tym doweidziałam to szczena w dół mi zleciała!!!!
czemu??
bo Justyna, z tego co pamiętam.... z tego na ile ją poznałam, to zawsze była luzacka. zawsze ją widziałam przeważnie na czarno ubraną z dużą ilością koralików. zawsze lubiła psikusić, wywijać jakieś kawały...
jak to Pan potrafi do każdego dotrzeć....
Justynko, życzę Ci, z całego mojego serca, wszystkiego najlepszego na tej nowej drodze, którą wczoraj zaczęłaś!!! niech Pan obdarza Cię łaskami :)

wtorek, 13 czerwca 2006

życia nie da się powtórzyć

>> "Znaki" mojego powołania <<

Dobiegał końca trzeci rok katechizacji w szkole średniej. Na religię chodziliśmy wtedy do salek katechetycznych. Podczas jednej z lekcji ksiądz katecheta zaproponował zestaw tematów prac maturalnych. Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni, gdy pokazał nam pracę, która liczyła 70 stron maszynopisu. Przedstawił też propozycję zdania matury w sposób praktyczny. Miało się to dokonać przez udział w dwutygodniowych wczasach dla osób starszych, chorych, upośledzonych. Oczywiście, jako wolontariusz. Nie wzbudziło to w nas entuzjazmu.
Podczas spotkania w gronie rówieśników powrócił temat wyjazdu. Szukaliśmy argumentów za Jego "opłacalnością". Przecież to tylko dwa tygodnie, Jakoś przetrwamy...
Siła sugestii koleżanek była tak duża, że decyzja zapadła.
Trafiłem doskonale, bo do kuchni. Przynieść węgla, obrać ziemniaki, pozmywać... To była drobnostka w porównaniu z tym, co dostało się w przydziale innym. Dorota opiekowała się dwiema paniami. Jedna z nich to niewidoma, która ciągle chciała spacerować. Druga całkowicie sparaliżowana i wszystko trzeba było koło niej zrobić. Monika i Beata miały do sprzątania 30 pokoi. Od świtu do nocy byliśmy zajęci. Wieczorem - godzina na krótki spacer.
Jedynym miejscem był pobliski cmentarz. Szliśmy tam wszyscy razem, później nasze drogi rozchodziły się i już parami dokonywaliśmy "zamyślenia nad przemijalnością ludzkiego życia". Potem wracaliśmy na wspólne spotkanie obok starego dużego drzewa i śpiewaliśmy Apel, a następnie rozchodziliśmy się na zasłużony odpoczynek albo do swoich chorych. A wszystkiego pilnie nadzorowały siostry zakonne i ksiądz zakonnik. Było też kilku alumnów zakonnego seminarium.
Nadszedł siódmy dzień pobytu. Jak zwykle udaliśmy się na spacer. W pewnej chcwili zatrzymaliśmy się obok grobu jakiegoś kapłana. I wtedy poczułem w sobie wielką potrzebę samotności. Poprosiłem bliską mi koleżankę, aby odeszła. Grymas, jaki pojawił się na jej twarzy, powiedział wszystko. Na nocleg wróciłem sam, przywitany słowami Moniki:
- Wszyscy na ciebie czekamy. Co ty sobie wyobrażasz...? Jak potraktowałeś Beatę...? Co - powołany czy nawiedzony...?!
Nie wytrzymałem.
- Monika, ty się... Dalej nie będę przytaczał naszej rozmowy.
I tylko myślałem: ja powołany... ja, który na katechezę chodzę tylko dlatego, żeby nie mieć kłopotów przed ślubem... ja, który nigdy nie byłem nawet przez moment ministrantem... ja, który.... Nie, to niemożliwe.
Monika nie dawała mi spokoju. Zaczęła mi się śnić po nocach i ciągle pod tym samym drzewem. W kościele też wracała mi ta myśl. Gdy zaś patrzyłem na starszego kolegę - nowo obłóczonego kleryka - poczułem, jak łzy mi się kręcą, a pradnienie założenia sutanny staje się takie mocne. Momentami nie miałem już siły..., ciągle chodziła za mną ta myśl. Trzeba z tym skończyć.
Wszedłem do kościoła. Spojrzałem na tabernakulum i powiedziałem:
- Nie wiem, co Ty dla mnie przygotowałeś. Ale bardzo proszę, daj mi teraz spokój. Jeszcze dwa lata do matury. Jeśli to jest moja droga, to odezwij się, ale później...
I jakby ręką odjął. Monika zniknęła z mojego życia całkowicie. A scena spod drzewa "odezwała się" tylko dwa razy w ciągu dwóch lat.
Po raz pierwszy w czasie następnych wakacji. Kolega zaprosił mnie nad jezioro. Pierwszy wieczór, ognisko, bardzo radosna atmosfera. Wtedy uświadomiłem sobie, że jest pięć dziewcząt, nas pięciu i pięć dwuosobowych namiotów. Nadszedł czas udania się na spoczynek. W pewnej chwili zrozumiałem, że dokonał się podział na "pary" i przydział namiotów. Do poznanej tego dnia Darii powiedziałem, że za moment przyjdę, że jeszcze chwikę posiedzę przy ognisku. Zostałem sam, wpatrzony w drugi brzeg jeziora... Przymknąłem oczy... jakby niesione na delikatnej mgle wyrosło drzewo, obok niego stanęła Monika i zapytała: "Co - powołany... czy nawiedzony...?". Jej pytanie odbijało się niczym echo od spokojnej tafli jeziora i z coraz to większą siłą docierało do mnie.
Dzień przywitałem kłótnią z "przyjaciółmi". Straciłem też "najbliższego kolegę". W końcu popsułem ich plany, zmarnowałem zamierzenia. Nie mogłem jednak inaczej - musiałem wyjechać.
Drugi raz to było przed studniówką, kiedy wraz z koleżanką wybieraliśmy dla niej kreację na tę uroczystość.
- Jak ci się podoba? - zapytała, przymierzając kolejną suknię.
- Przecież to ty kupujesz - odpowiedziałem.
- Ale dla ciebie - rzekła przyciszonym głosem.
Nastąpiło milczenie.
I w tej ciszy, pod przymkniętymi oczyma, pojawiła się Monika ze swoim pytaniem: "co - powołany...?" A w sercu usłyszałem bardzo cichy głos: powiedz jej o tym.
Trudna to była rozmowa. Zakończona milczeniem..., łzami, które spłynęły po jej policzku. I zwyczajnym - "dziękuję...".

Wreszcie uścisk dłoni pana dyrektora i świadectwo maturalne w ręku. Wracam do domu. Wchodzę do kościoła. Panie Boże, dziękuję... Zamykam oczy... Znów widzę drzewo i Monikę... I od tej chwili chodzi to za mną krok w krok. Chyba nie ucieknę... Dobrze, Panie Jezu, chcę iść do...
Zebrałem wszystkie potrzebne dokumenty. Pojechałem do Warszawy. Przyjął mnie zastępca przełożonego. Odebrał dokumenty i poinformował, abym zgłosił się za cztery dni. Wyjaśnił, że potrzeba jeszcze załatwić najtrudniejsze - zaświadczenie z urzędu ds. wyznań, że jako alumn nie podlegam poborowi do wojska. Odjechałem spokojny. Wróciłem do domu. I tu wielkie zdziwienie. Moja mama o niczym nie wiedząc, odebrała w moim imieniu wezwanie na konisję wojskową - i to już jutro. A ja żadnych dokumentów! Nawet dowód osobisty został w domu zakonnym. Przypomniał mi się starszy kolega, który pochwalił się w szkole planami wstąpienia do seminarium. Jedna szczera rozmowa z kolegami wystarczyła, żeby wraz ze świadectwem maturalnym, jako wyróżnienie - otrzmał bilet do wojska. Takie to były czasy.
Przez całą noc nie mogłem zmrużyć oka. Nie tyle myślałem wtedy, że nie spełnię drogi mojego powołania, ile o tym, jak dam radę przeżyć te dwa lata w wojsku.
Usnąłem dopiero rano. W konsekwencji spóźniłem się dwie godziny i zamiast o 8. stawiłem się w sztabie o godz. 10. Przywitany zostałem krzykiem. Żadne wyjaśnienia nie pomogły. Dowiedziałem się, że przeznaczony jestem do natychmiastowego poboru i... że jutro mam się stawić w jednostce wojskowej. Pani sekretarka zaczęła szukać mojego biletu i tu okazało się, że przez "przypadek" jeden z kolegów, wyznaczony na jutro, przyszedł dziś i wziął "mój" przydział do jednostki.
Zapadła szybka decyzja: "Zgłosić się za dwa tygodnie! Wyjść."
Wyszedłem, o nic nie pytając. I tylko myślałem sobie: Panie Boże, powiedz mi, co by się stało, gdybym nie spóźnił się te dwie godziny...? Co by się stało, gdyby ten nieznany mi człowiek nie przyjechał dzień wcześniej...? Co by się stało, gdyby zapytali mnie o jakiekolwiek dokumenty...? Nie miałem nawet książeczki wojskowej.
Co by się stało gdybym poszedł na dwa, a może na trzy lata do wojska...?
Rozpocząłem czas przygotowania do kapłaństwa w zgromadzeniu zakonnym XXX. Nowicjat i sześć lat studiów seminaryjnych. Jakie one były? Chyba spokojne. Bez wielkich burz. Dwa razy przeżywałem chwile wahań i wtedy pytałem Pana Boga, czy tu jest moje miejsce...
Pierwszy raz - w nowicjacie. Podzieliłem się swoimi wątpliwościami z ojcem duchownym. On, nic nie odpowiadając, wziął mnie za rękę i zaprowadził do kościoła.
- Co widzisz? - zapytał.
- Ludzi w kolejkach do konfesjonału - odpowiedziałem.
- Ile? - Szybko policzyłem i rzekłem.
- Osiemdziesiąt osób.
- Ile jest konfesjonałow? Ilu przyjdzie księży? - pytał dalej.
- Cztery i czterech przyjdzie...
- To, ilu każdy wyspowiada...? A jak przyjdzie dwóch..., a jak jeden..., a jeżeli żaden nie przyjdzie...?
Nastała długa chwila milczenia. Następnie uklękliśmy razem... A kiedy ojciec wstał, spojrzał na mnie i powiedział:
- Idź i czyń, jak uważasz.
Wszystko zrozumiałem...
Drugi raz - w seminarium, chyba na czwartym roku. Po kilku dniach wątpliwości szedłem do przełożonego, aby oznajmić, że to nie jest moje miejsce. Przechodziłem obok telefonu na korytarzu, który nagle zadzwonił. Podniosłem słuchawkę. To był telefon do mnie. Jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałem w słuchawce mojego najlepszego kolegę z let szkolnych. Po kilku słowach grzecznościowego powitania przeszedł do konkretów, móciąc:
- Nie wiem, co u ciebie się dzieje, ale nie dajesz mi od kilku dni spokoju. Ciągle mnie prześladujesz w myślach. Śnisz mi się po nocach. Mam jakieś koszmary. Giniesz, ja cię ratuję. Wczoraj nawet zacząłem się za ciebie modlić. A dziś rano wypadł mi z notatnika telefon do ciebie. Więc dzwonię. Wszystko dobrze?
- Dobrze - odpowiedziałem i dodałem - dzięki.
Zamiast do przełożonego - poszedłem do kaplicy... Panie Boże...!
Nadszedł piąty rok seminaryjnego życia.
Odwiedzili mnie rodzice. W trakcie rozmowy mama pokazała mi obrazek. Znalazła go wśród rodzinnych, dawno nieodkurzanych pamiątek. Obrazek przedstawiał Jezusa Miłosiernego. Na odwrocie był napis: "Mszę św. w intencji powołania w Rodzinie odprawiamy w dn. ..." W podpisie XXX.
Panie Boże, już wszystko rozumiem. To nie przypadek, że znalazłem się w seminarium XXX. To babcia i dziadek modlili się o moje powołanie. To oni - jak wskazuje data na obrazku - jedenaście miesięcy przed dniem moich urodzin zamówili Mszę św. A Msza była sprawowana w dzień mojego przyjścia na świat.
Rozumiem, też dlaczego ten wakacyjny wyjazd. To właśnie wtedy po raz pierwszy spotkałem zakonników XXX. Tak bardzo spodobał mi się ich strój. Inny niż "zwykła" sutanna.
Do święceń zostały cztery miesiące. Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie ciocia z Warszawy i przekazała przykrą wiadomość, że dziadek coraz słabszy. Pojechałem do niego. Odwiedziny dobiegały końca, kiedy dziadek, zapatrzony w krzyż, zwrócił się tylko do mnie:
- Widzisz, wnusiu, niedługo będzie Wielki Post, a ja nie byłem u spowiedzi. Poproś księdza. Powiedz, niech przyniesie też oleje, bo to chyba już ostatni raz.
Próbowałem zaprzeczać..., że wcale nie ostatni..., że... Dziadek uśmiechnął się delikatnie... Miał wtedy 87 lat. Po przyjęciu sakramentu chorych złożył ręce, niczym małe dziecko i pozostał milczący, zapatrzony w Jezusowy krzyż.
Po kilkunastu dniach stracił świadomość. Według lekarzy zaczął się stan agonalny...
Jest piątek, jutro święcenia kapłańskie, pojutrze prymicje.
W południe dziadek o własnych siłach siada na łóżku i pyta:
- Gdzie mój świąteczny garnitur?
Opiekujący się nim doznają szoku. Zjeżdża się rodzina. Tłumaczą dziadkowi, ale on nie ustępuje:
- Jadę na uroczystości!
Nie wie, na jakie, ale wie, że ma jechać... Dobrze - zapadła decyzja. (Pisząc te słowa - biorę do ręki zdjęcie dziadka, który - uśmiechnięty, w otoczeniu dzieci - siedzi przy prymicyjnym stole).
Po powrocie do domu, w ten niedzielny wieczór, dziadek rozebrał się bez pomocy innych. Spojrzał na najbliższych o powiedział:
- Teraz już mogę odejść.
To były ostatnie jego słowa. Za kilka dni prowadziłem pierwszy pogrzeb.
Odprowadziłem dziadka na wieczne spotkanie z Panem, któremu całe życie służył.
Rok po święceniach, będąc w podróży, przejeżdżałem przez wioskę, która była miejscem moich wakacyjnych wyjazdów. Zatrzymałem się tam, w drewnianym domu, tam usypisałem pełen lęku, bojąc się, żeby nie było burzy. Tam budził mnie w nocy jęk schorowaniej babci, proszącej Jezusa o ulgę w cierpieniu. Tam...
Po latach wszystko było jak dawniej, choć niezamieszkany od dziewiętnasty lat dom, bardzo pochylił się ku ziemi. I wielki kamień... ten sam. Usiadłem na nim... wróciły wspomnienia...
Moje zamyślenie przerwała pochylona kobieta:
- Co pan tu robi? - zapytała.
- Wspominam - odpowiedziałem i dodałem - jako dziecko czasem bywałem w tej wiosce.
- W tym domu? - zapytała i, nie czekając na moją odpowiedź, zaczęła swoje opowiadanie:
"W tym domu mieszkała bardzo zacna kobieta..., dużo wycierpiała od ludzi..., nigdy nie wypuszczała różańca z ręki... Nie wiem, kim pan jest, ale ona prosiła mnie o dochowanie tajemnicy jej serca. Teraz jednak czuję, że powinnam ją panu powiedzieć. Ona wszystkie chwile cierpiała i modlitwy ofiarowywała za kapłanów i tak bardzo modliła się o powołanie dla któregoś ze swoich synów (było ich trzech - jeden milicjant, drugi dyrektor, trzeci znany lekarz). Ale... Pan Bóg jej noe wysłuchał...".
- A nie wie pan, czy mąż - to znaczy pan Stanisław - żyje? - dodała po chwili.
- Nie, już nie żyje - odpowiedziałem.
- To też był bardzo dobry człowiek - dodała i wsparta o laskę, odeszła...
Spojrzałem na kościół, który stał po drugiej stronie ulicy. To tu przystąpiłem do Pierwszej Komunii Świętej. Pamiętam tak niewiele z tamtych chwil...
O! Stary dąb - pod nim ksiądz egzaminował nas z pacierza... Świątynia zamknięta...
Boże, wiem skąd moje powołanie do XXX... Babciu, Dziadku - dziękuję!
Nikt z nas nie jest "przypadkiem" tego świata. Każdemu Pan przygotował drogę przez życie. I tylko ode mnie zależy, czy ją odczytam. Jak to zrobić? Odpowiedź jest prosta.
- Zapytać Pana Boga...
- Poprosić o znak od Niego.
- Odczytać ten znak...
- Czasem potrzeba, aby ktoś nam pomógł odczytać mowę Boga skierowaną do nas.
I teraz zostanie tylko jedno - odważnie odpowiedzieć.
Znam wielu wspaniałych księży, lekarzy, nauczycieli... Dookoła nas tak dużo cudownych, kochanych rodziców i dziadków. A są tacy dlatego, że odczytali swoje powołanie.
Można też dostrzec ludzi, którzy są antyświadectwem swojego stanu, czy zawodu. A dzieje się tak tylko dlatego, że nie chcą słuchać głosu Boga. Uciekają przed nim w hałas, zabawę, karierę, pieniądze...
Drogi Czytelniku, pamiętaj, że życia nie da się powtórzyć. A to, czy będziesz prawdziwie szczęśliwy, zależy jedynie od twojego zasłuchania.


("życie potwierdza prawdę Ewangelii" ks. Tomasz)