sobota, 8 lipca 2006

rozdarcie powrócilo........

co mam napisać???......
nawet nie potrafię w tej chwili sklecić jakiegoś poprawnego zdania.....
rozdarcie powróciło..... :( :( :( a wszystko za sprawą jednego listu.....
nie dość, że ostatni czas i tak już chodzę wewnętrznie 'postrzępiona'....... to jeszcze to, ot, tak, na dokładkę!!!......
powinnam się cieszyć, skakać z radości.... a tu! -> przeciwna tego reakcja.....
a wszystko za sprawą listu.... listu od Siostry.... listu z Nazaretu..... z mojego, kochanego, Nazaretu....
tylko, że ja już nie jestem, tak jak na początku, pewna czy to, na pewno, Nazaret.... bo w moim życiu pojawiły się i Salezjanki, i Józefitki...... a i Pasterzanki nie są "niczego sobie"....... a może Klaryski od Wieczystej Adoracji????....... teraz mam więcej pytań, wątpliwości niż na początku.....
i pośród tego wszystkiego wiem jedno...... to ta droga.....
ale jak ja mogę wiedzieć???? a może to..... NIE! NIE!! NIE!!!
nie potrafię..... żyć, już, bez Boga.....
czemu sprawdził się ten sen??? gdyby nie on to wiedziałabym nadal, że moje miejsce jest w Nazarecie.... a teraz jestem rozdarta między dwa Zgromadzenia..... i oby dwa są mi bliskie....
ostatnio o niczym innym nie potrafię myśleć tylko wciąż i wciąż moje myśli krążą wokół zakonu, powołania, mojego życia.......
tak baaaardzo chciałabym móc z kimś porozmawiać..... móc się przed kimś otworzyć zupełnie..... i nie bać się, że jak coś powiem to mnie wyśmieje, nie zrozumie.....
aaaaaa!!!!!!!!!!!! moje serce płacze....

dzisiaj przyjechałam ze wsi. tam życie toczy się swoim rytmem.... innym niż w mieście, tam ludzie żyją inaczej....
chciałabym uciec z mojej wsi.... chciałabym uciec z mojego miasta..... chciałabym uciec na drugi kraniec Polski, Świata..... zaszyć się w dziurę i wszystko przemyśleć..... ale ile razy można myśleć nad jedną i wciąż tą samą rzeczą???.....
trudno jest przed światem udawać.... być "normalną".....
w rozmowach z koleżankami wszystkie się pytają czy mam kogoś..... niektóre mają już rodziny albo swoje dzieci.... jedna ostatnio powiedziała: "nie mamy już po 16 lat, musimy pomyśleć o przyszłości; znaleźć sobie jakichś facetów i rodzinki założyć...."
w tym najbliższym środowisku (choć nie tylko rodzinnym) też wciąż "a kiedy znajdziesz sobie kogoś?", "a czemu nie jesteś z Łukaszem?", "a masz już kogoś na oku?", itp.
a czy świat kręci się tylko wokół małżeństwa???? czy nie można..... kochać Boga??? dlaczego osoby które decydują się na życie konsekrowane traktuje się jak 'dziwadła'? dlaczego świat nie akceptuje takiej formy życia??? dlaczego rodzice boją się o to, że stracą swoje dzieci?? przecież wychodząc za mąż (lub żeniąc się) też je w jakiś sposób tracą????
czasami nie warto nic mówić nikomu, bo zamiast pomóc to jeszcze skrytykują, nie zrozumią.... dlaczego ludzie nie potrafią zrozumieć tej miłości??? przecież miłość na świecie jest tylko jedna; niczym się nie rózni to czy ja kocham Boga, czy człowieka..... przynajmniej nie powinno się różnić.

czuję się taka samotna w tym wszystkim.... trzy moje koleżanki we wrześniu (bądź wcześniej) wstępują do zakonu.... kolejna, z mojego osiedla, chce przyjąć domowy aspirat..... koledzy po wakacjach zaczynają Seminarium..... kręci się to wszystko, kręci.... a mi się wydaje, że stoję w miejscu....
ostatnio czasami żałuję, że jestem już na trzecim roku (bo wszystko zaliczyłam ;) )....gdybym dopiero co skończyła liceum bądź była na pirewszym lub drugim roku studiów to mogłabym przerwać.... a takto jestem już w połowie..... jeszcze trzy lata..... co się przez ten czas wydarzy??? co ostatecznie postanowię?? jak zadecyduję??? odważę się??? nie wiem. odpowiedzi na te i wiele innych pytań poznam w swoim czasie.
zarówno Nazaret jak i to drugie Zgromadzenie jest mi blllliskie. ostatnio odkrywam, że ów drugie Zgromadzenie, że jego Święty towarzyszył mi przez całe życie.... i pytanie, to najważniejsze..... co wybrać??? czy Zgromadzenie Pierwsze (Nazaret) czy Zgromadzenie Drugie????....... Pan Bóg podsunął mi te dwa Zgromadzenia, a decyzje pozostawił mnie..... czy mogę to tak odczytywać??? przecież to ja muszę zdecydować czy wybieram zakon i jakie Zgromaczenie.....
a ciekawe co bym wybrała dwa lata temu??? zaraz po zdanej maturze.... wtedy myślałam głównie o Urszulankach i o Faustynkach..... teraz myślę jeszcze o innych Zgromadzeniach....
wtedy uciekłam przed powołaniem, uciekłam od Boga.... teraz nie chcę uciekać.. tak bardzo pragnę znaleźć sobie kierownika duchowego.... wierzę, że gdy nadejdzie właściwy czas to go znajdę.

pamiętam, że od zawsze pragnęłam pomagać potrzebującym, zwłaszcza dzieciom.... pamiętam też, że od zawsze pragnęłam mieć wielką rodzinę.... pamiętam rówież, że gdy bylam już bardziej kumatym dzieciem (ok.9-10 lat) to już myślalam o zakonnicach.... czasami pragnęłam tak jak one bez reszty poświęcić się dzieciom, a czasami zastanawiałam się jak one są w stanie zrezygnować z założenia własnej rodziny.... i wtedy mówiłam sobie, że ja bym tak nie potrafiła.... ale zawsze bylo to jakieś "ale".... potem chcialam być nauczycielką (po rodzinie), lekarką (po częstych chorobach), aktorką (po tym, że można grać rożnorakie role), piosenkarką (po tym, że uwielbia(ła)m śpiewać, choć wszyscy śmiali (śmieją) się, że słoń na ucho mi nadepnął (choć ja się z tym nie zgadzam, ale przecież "oni wiedzą lepiej"), chciałam tańczyć (choć wszyscy śmiali się i tak zostało, że nie umiem.... :/ ) Będąc dzieckiem wiele rzeczy/ zawodów chcialam robić, ale ta myśl o zakonie gdzieś wciąż we mnie była, choć często nie zdawałam sobie z tego sprawy.... Potem w ósmej klasie powróciła.... i wówczas się zaczęło się pierwszy raz na poważnie..... uciekałam przed tym, biłam się z myślami, protestowałam, zachwyciłam się Bogiem, zastanawiałam się i pytałam się Go dlaczego ja?.... nie wiem, nie pamiętam ile czasu to trwało..... w końcu..... powiedziałam Mu: "Tak, Panie". i zaczął się nowy etap w moim życiu... z jednej strony liceum, a z drugiej strony poznaanie Boga, Jego Osoby, Jego Miłości, zachwycanie się światem, który jest Jego dziełem.... :) nie było łatwo. były dołki, i górki.... ale trwalam.... ale pamiętam, że któregoś dnia brakło mi już sił.... i odeszłam.... i porzuciłam tą myśl.... uciekłam przed powołamiem i od Boga.... w mniej więcej tym samym czasie skończyłam liceum, zdałam maturę.... przy wyborze studiów nie myślałam już o zakonie... dostałam się na pedagogikę ;) jeszcze pierwszy rok studiów byłam daleko od Pana Boga..... w zeszłe wakacje dopiero co wróciłam po prawie dwuletniej rozłace..... może to dziwne się Wam wyda, ale ów rozłaka wiele mi dała. :) ten drugi rok studiów był dziwny i piękny, i niełatwy ;) tak w zarysach: od sierpnia do grudnia wracałam do Pana Boga.... a tak pod koniec ubigłego roku i w pełni od początku tego roku wszystko powróciło.... aż trudno uwierzyć, że minęło już pół roku.... pamiętam jak w Nowy Rok zastanawiałam się co ten Roczek mi przyniesie.... wysyłałam chłopakowi życzenia Noworoczne.... myślałam o szkole, pracy, o tym czy to ten chłopak; o rodzinie, dzieciach.... a pod koniec stycznia tego roku mówiłam: "Panie, nie pozostaje mi nic innego jak Ci zaufać. Proszę, prowadź mnie do Ciebie". Nie było łatwo, ale nie potrafiłam inaczej postąpić; nie potrafiłam Go, znów, odrzucić. Widać ta miłość do Niego przetrwała :) :) :) :) :) :) a jak będzie teraz??? czy przetrwa?? czy wybiorę Prawdziwe Szczęście??? czy stchórzę??
Panie, proszę prowadź!
które Zgromadzenie... czy Nazaret czy to drugie, czy może jakieś może zupełnie inne... kiedy? czy już teraz? czy za te trzy lata?? kiedy?? co?? i jak??.... choć mi teraz ciężko, to jednak nie ucieknę! wytrwam, przetrwam, będę cierpliwa, będę czekała na właściwy czas... tak! wszystkiego dowiem się w swoim czasie.... chociaż chciałabym już znać bądź być w jakiś sposób pewna Zgromadzenia... mogłabym je poznawać.... zaprzyjaźniać się z nim.... ale muszę uczyć się cierpliwości.... Na wszystko przyjdzie odpowiedni czas....
Panie, proszę prowadź mnie do Ciebie!

w środę wyjeżdżam na 4-dniowe Dni Skupienia.
Może przez ten czas coś mi się wyjaśni albo chociaż rozjaśni....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz