czwartek, 18 grudnia 2008

zaczyna mnie wszystko powoli wkurwiać, i tyle!!! pech chciał, że się przeziębiłam. więc koteczek truje, że będę chora, że ze mną tak zawsze, a ja, kurwa, znowu czuję się winna!! kurwa oszaleję!! jakby nie można być tak zwyczajnie chorym. i jeszcze do tego wszystkiego moje własne myśli i problemy dochodzą, których nikt nie widzi ani nie słyszy, bo według innych ja problemów mieć nie mogę! kurwa, oszaleję!! mam najnormalniej w świecie DOSYĆ!!! normalnie nie wyrabiam!!...

brak tytułu

wygumkowane

czwartek, 11 grudnia 2008

Moja praca zaliczeniowa z peudetologii....

„Żyj tak aby ślady Twoich stóp przetrwały Ciebie”

Wszyscy teraz ciągle mówią, że „nauczycieli z powołania” nie ma… że jest ich niewielu… że nigdy takiego nie spotkali na swojej drodze.

Pytaniem jest więc: „Jaki powinien być ów Nauczyciel z Powołania? Jakimi cechami się charakteryzować?”

Społeczeństwo, rodzice, wszyscy mają jakieś swoje wyobrażenie postaci nauczyciela doskonałego… mówią jaki powinien być, lecz nie widzą go… Dlaczego nie widzą? Bo nie patrzą na nauczyciela jak na człowieka…

Nauczyciel to nie maszyna!

Jeżeli zaczniemy dostrzegać w nauczycielu człowieka, to bardzo możliwe że znajdziemy tego „doskonałego”… Rodzice, uczniowie, wszyscy wciąż mówimy o traktowaniu siebie podmiotowo – wiec tak się traktujmy. Człowiek nie jest doskonały, posiada zarówno zalety jak i wady. Każdy człowiek popełnia błędy. Lecz ważne jest, aby uczyć się na tych błędach, i aby umieć przyznać się do błędu. Ważne jest, aby mieć odwagę przeprosić, powiedzieć, że moja decyzja była zła. Takie zachowanie nie jest oznaka słabości, wręcz przeciwnie. Ukazując drugiej osobie, że nie wywyższam się, zdobywam jego zaufanie i szacunek. Bo przecież jak już wspomniałam każdy chce być traktowany partnersko.

Jeżeli będziemy tak do siebie podchodzić jak do osoby, słuchać siebie nawzajem, to nie będzie problemów z „wchodzeniem sobie na głowę” czy brakiem dyscypliny. Każdy będzie wiedział, jakie miejsce zajmuje, co może a czego nie, i co najważniejsze wszyscy będą zadowoleni.

Kiedy człowiek staje się nauczycielem? Czy w ogóle można żądać takie pytanie?

W moim odczuciu nauczycielem jest każdy z nas nie zależnie od wieku. Nauczyciel to nie tylko osoba wykładające dany przedmiot w szkole. Pierwszymi nauczycielami dziecka są rodzice. To oni, wprowadzają dziecko w świat, uczą wymawiać pierwsze słowa i zdania, uczą chodzić, wychowują, uczą miłości. Jesteśmy nauczycielami dla siebie nawzajem, gdyż nie ma dwóch jednakowych osób, i każdy może się czegoś nauczyć od innych, czegoś dowiedzieć, coś zobaczyć, ustrzec się błędów innych. Osoba, która kształci się na zawód nauczyciela kończąc studia ma ukształtowany światopogląd, ma wyuczone pewne zachowania. Mimo, iż jest „zielona” to już posiada doświadczenie życiowe, które na pewno będzie jej bardzo pomocne w zawodzie.

Cale życie człowieka to nieustanna nauka… Cała droga zawodowa nauczyciela to nieustanna nauka… nieustanne doskonalenie swoich umiejętności i dokształcanie się. Bo nie wystarczy imponować tylko wiedzą z pedagogiki, psychologii, i innych przedmiotów wykładanych. Trzeba także chcieć poznać i zrozumieć środowisko życia dziecka, jego tok myślenia, poznać jego smutki, radości, trudności. Trzeba umieć nawiązać dobry kontakt z rodzicami. Trzeba nauczyć się mówić w sposób prosty i zrozumiały zarówno dla swoich uczniów jak i do rodziców.

Jak mogłoby się wydawać zawód nauczyciela nie należy do prostych.

Nauczyciel jest jak kwoka mająca pod swoimi skrzydłami pisklęta, czyli swoich uczniów. Musi im przekazać wiedze potrzebną do dalszego życia, musi je naucz żyć samodzielnie; musi je wychować na mądre kury, a co za tym idzie i skarcić, kiedy potrzeba. Dobra kwoka i dobry nauczyciel to ten, o którym młodzi pomimo upływu lat wyrażają się z sympatia i szacunkiem.

A co jest największą zapłatą dla nauczyciela?

Nie pieniądze, nie awanse, nie nagrody, kariera… Największą i najwspanialsza zapłata za wysiłek i prace nauczyciela jest radość, gdy jego uczeń odnosi sukcesu na obranej przez siebie drogi.

Spotkałam w swoim życiu kilku nauczycieli z powołaniem, pośród nich był ON.

Prace zawodowa zaczął wcześnie, bo w wieku 21 lat. Miał ok. 30 lat, gdy został dyrektorem. Funkcje te pełnił przez ok. 20 lat. Pracował w niewielkiej wiejskiej szkole. Nie wyróżniał się ani nie wywyższał z pośród ludzi. Na pierwszym miejscu zawsze stawiał na człowieka – wierzył w niego. Dzieci w szkole traktował jak równych sobie. Umiał z nimi rozmawiać, umiał do nich dotrzeć. W ciekawy sposób przekazywał wiedze ze wszystkich przedmiotów.

Można było z nim pośmiać się, ale także porozmawiać na poważnie. Znał się nie tylko na tym, co wykładał w szkole, ale także dobrze radził sobie w życiu codziennym, w gospodarstwie, które prowadził tak samo jak pozostali mieszkańcy wsi. W szkolnictwie przepracował ok. 30 lat.

Kiedy odchodził na emeryturę został bardzo mile pożegnany przez grono nauczycielski, oraz wszystkich uczniów, jacy mieli z nim styczność. Pomimo, iż już nie był dyrektorem wszyscy ludzie zwracali się do niego „Panie dyrektorze”. I nie pomagało to, iż on ciągle im mówił, że już nie jest dyrektorem.

Na jego pogrzebie były tłumy. Wszyscy, którzy choć chwilkę mieli z nim styczność byli i chcieli pożegnać go osobiście. A teraz, gdy przyjeżdżają na jego grób, aby zapalić lampkę przychodzą ze swoimi dziećmi i wnukami i opowiadają im ze „ten pan, co tu leży to dyrektor, mój nauczyciel. Dzięki niemu skończyłem podstawówkę. Nawet, gdy poszedłem do liceum on często ze mną rozmawiał, pytał się jak sobie radze w szkole i mówił, bym wałczył o swoje marzenia. To dzięki niemu dzisiaj jestem lekarzem”.

Mimo iż nie ma go z nami już prawnie 9 lat to pamięć o nim nie ginie. Wszyscy wciąż opowiadają o nim, i wciąż mówią „mój Pan Dyrektor” – z pełnym szacunkiem w głosie.

Opisując tę osobę starałam się zobrazować jego postać na podstawie opowiadań jego uczniów i wszystkich opowieści z nim związanych.

Dlaczego nie przedstawiłam swojego stanowiska? – ponieważ mnie już osobiście nie uczył, i nie pracował, gdy ja uczęszczałam do tej szkoły, a poza tym ktoś mógłby powiedzieć ze nie jestem obiektywna w jego ocenie… Ponieważ to był mój Tata.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

niedziela, 7 grudnia 2008

bu, bo znowu jest mi smutno... bo znowu mogłabym tylko spać. mam już dosyć nauki. zbyt wielkiego stresa w sobie noszę już od jakiegoś czasu. smutno mi. trudno. ciężko :( bu...

sobota, 6 grudnia 2008

niedziela, 23 listopada 2008

brak tytułu

wygumkowane
już czuję zapach świąt. przedwczoraj spadł pierwszy śnieg. minie obejrzę się, a minie miesiąc i święta nastaną.

sobota, 22 listopada 2008

tak, miałam i mam poczucie niższości. teraz tym bardziej. w sumie sama jestem sobie winna. bo wybrałam studia zaoczne. bo nie znam, nie umiem uczyć się, języków obcych. i, kurwa, staram się, staram pokazać sobie samej , a może więcej innym, że "nie jestem gorsza", i kurwa, nie wychodzi mi!!! jedyne co mogę to płakać, kiedy nikt nie widzi...

brak tytułu

wygumkowane

środa, 19 listopada 2008

"A ziemia toczy toczy
swój garb uroczy,
toczy toczy się los..."

wtorek, 18 listopada 2008

Powoli zamyka się kolejny etap mojego życia, a mianowicie w tym roku akademickim kończę studia. Jeszcze tylko trochę ponad pół roku i stanę się magistrem pedagogiki. I będę mogła o sobie powiedzieć, że jestem pracownikiem socjalnym.

Zawsze chciałam pomagać ludziom...
Lecz teraz, u końca studiów, w mojej głowie mnóstwo obaw...
Czy sobie poradzę?
Czy będę dobrym pracownikiem?
Czy nie popadnę w rutynę?
Czy będę umiała spojrzeć obiektywnie na daną sytuację, a nie przez pryzmat swoich odczuć, i emocji?
Czy będę umiała oddzielić pracę od domu?
Czy znajdę taką pracę, która będzie przynosić mi satysfakcję?
Czy w ogóle znajdę pracę?


Czy pomoc socjalna w Polsce będzie w końcu dobrze działać? A nie ograniczać się przede wszystkim do zasiłków rodzinnych... Wg mnie tylko z tym, przez większość ludzi, jest ona kojarzona - dlatego też ciągle w użyciu jest obecne określenie ' opieka społeczna'... Ci, którzy korzystają z pomocy społecznej w dużym procencie myślą, że ta pomoc polega tylko na dawaniu, dawaniu, jednostronnym dawaniu... A sami petenci w dużym procencie są bierni, "bo po co się starać skoro 'opieka da' ", bo przecież się im należy".
...

Kiedy w sytuację wkracza telewizja, radio, prasa coś się dzieje... nagle pomoc się znajduje.
A co z resztą niewidocznych dla oka innymi sytuacjami?! W dużym procencie u nich nic się nie zmienia. Tylko niewielki odsetek z tych osób/ rodzin/ sytuacji, ma chęci by coś zmienić

Ostatnio dużo rozmawiam z różnymi osobami na tematy związane z pomocą innym ludziom, często też są to osoby studiujące bądź to pracę socjalną, bądź inną gałąź pedagogiki, i każdy z nich myśli, że pomóc komuś to nic wielkiego. Bo np co to za problem wysłać ojca-alkoholika, często jakby nie było jedynego żywiciela rodziny, na przymusowe leczenie?...
Tylko, że ów pan na to przymusowe leczenie musi wyrazić zgodę.
A co z matkę i dziećmi? za co mają się utrzymać?
Sponsorzy, szkoła, parafia - nie zawsze są, nie zawsze chcą współpracować.
Osoba musi widzieć problem, musi chcieć zmiany.
A ona często nie widzi problemu, bo tyle osób tak żyje; poza tym wstydzi się swojej sytuacji, bądź nie ma odwagi prosić o pomoc, bo... wstydzi się. I koło się zamyka


Łatwo jest oceniać drugich.
Mi też się to NIESTETY zdarza. Ale na szczęście są sytuacje, które ukazują mi, że nie wszystko jest tak jak to widzą moje/ nasze oczy.
To są bardzo cenne i owocne nauki.


Wychowałam się na wsi.
Urodziłam się w kochającej, dobrej, mądrej rodzinie. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Moi rodzice byli nauczycielami.
Ale moje oczy wiele widziały, a uszy dużo słyszały tego wszystkiego co dzieje się w domach sąsiadów (oczywiście nie wszystkich, ale jakiejś większej części)
Wieś i ale miejscowości rządzą się swoimi prawami.
Na wsiach ludzie mają swoją mentalność, swoje myślenie, swoje postrzeganie świata, i życia... które niestety, ale jeszcze różni się od tego co jest/ co myśli się w mieście.
Przepaść może jest już mniejsza, ale nadal jeszcze jest obecna.

Cieszę się, że wychowałam się na wsi. Dzięki temu mam obraz jak się tam żyje. Dzięki temu jest mi prościej zrozumieć wiele rzeczy, które dla moich koleżanek i kolegów z miast są wręcz nie do pomyślenia.
Łatwiej jest mi zrozumieć, co nie znaczy wcale, że rozumiem te zachowania, ten sposób myślenia, patrzenia na życie...
Obejrzyjcie sobie "Plac Zbawiciela" - film ten ukazuje życie wielu rodzin, bez względu na środowisko pochodzenia/ zamieszkania.


Kończę studia i widzę, że pomoc drugim nie jest prosta...
Boję się, że coś przeoczę, nie zauważę, źle pokieruję...
Boję się... ale nie schowam się w kąt - nie mogę.

Każda pomoc, nawet najmniejsza jest WAŻNA.
Dlatego będę, nawet wobec swoich lęków i strachów, starać się pomagać, bez względu na to czy znajdę pracę w swoim zawodzie, czy też nie.

brak tytułu

wygumkowane

wtorek, 28 października 2008

środa, 15 października 2008

przepraszam, że czasami zamykam się na to by widzieć więcej... przepraszam, że poddaje się temu światu... przepraszam, że nie zawsze umiem się tak na oścież otworzyć... tęsknię za tobą... tęsknię za naszymi rozmowami... tęsknię za spontanem... niekiedy wydaje mi się, że za bardzo ten świat nas pochłonął... proszę dziel się ze mną swoim życiem, swoimi emocjami, swoimi smutkami i radościami... nie zawsze mogę jakoś pomóc, ale chcę być, chcę wspierać, chcę przytulać... nie odgradzaj się ode mnie

czwartek, 9 października 2008

chciałabym coś napisać... tylko w sumie nie wiem co...
tyle się dzieje u mnie... i w życiu moich bliskich, znajomych, i przyjaciół... i ja często wobec tego wszystkiego jestem taka strasznie bezsilna...
jak im pomóc?... jak podać rękę?...
co ja mogę im dać? ani nie mam wielkiej kasy, ani nie mam zdolności uzdrawiających z różnych chorób, ani nie mam władzy prawnej by oddać ludziom to co jest ich, na co tyle lat ze swojego życia pracowali, a teraz drudzy im to zabierają!...
co ja mogę?
taka bezradna się czuję...
pozostaje mi tylko wspierać ich słowem i swoją obecnością.
szkoda, że nie mogę pomóc bardziej :/ choć mówią, że i taka pomoc jest ważna, więc daję z siebie wszystko co tylko mogę, by móc pomóc jak najlepiej i najwięcej.

poniedziałek, 6 października 2008

...
ostatnio chce mi się tylko płakać...
łzy kręcą mi się w oku, ale bardziej płaczę w duszy niż na zewnątrz..
problemy... problemy... problemy...
stres...
stres... problemy...
nie mam siły i ochoty spotykać się z innymi. nie mam ochoty słuchać problemów innych. mam swoje. mam dosyć.
wszyscy wkoło narzekają, "ględzą" o swoich problemach... a gdy ja chcę coś powiedzieć to nie słuchają, bo ich to nie interesuje...
to boli!!!



smutno mi, że "drugiej stronie" nie spieszy się...
szczerze mówiąc czasami przez tą całą sytuację to się zastanawiam czy to wszystko jest na serio...
tak, wątpię czasami... ale jeżeli jest to prawdziwa miłość to wszystko przetrzyma...

smutno mi, że w tym wszystkim tak naprawdę jestem sama...
Chłopiec niby jest... ale on ma swoje myśli... często się w nich zagłębia... więc już moich nie widzi... moje są na boku, jego są "ważniejsze"...

...

czas pokarze co z tego będzie.

niedziela, 14 września 2008

Do kogo mam pisać?... Kogo mam prosić?... Czy to coś pomoże?
Nie czas już myśleć, rozpamiętywać dlaczego tak się stało...
Nie czas, ale serce płacze, i mimo, iż bez sensu są te pytania to nie sposób ich nie zadawać...
dlaczego?...
dlaczego ona?...
skąd?...
w jaki sposób?...
DLACZEGO??!!...
no i po co te pytania?
Czy to ulży sercu?
czy pomoże??...
czy coś da?

teraz musimy myśleć o przyszłości.
teraz musimy myśleć JAK leczyć, i zapobiegać by nie poszło dalej...

całe życie przed nią...
jak będzie ono wyglądać?

każdy chodzi teraz zamyślony...
każdy chodzi załamany...
każdy teraz ma oczy czerwone od łez... i płacze tak by ona nie widziała...

piątek, 20 czerwca 2008

poniedziałek, 19 maja 2008

SŁONECZKO, proszę wróć!...

Sesja w pełni się rozkręca.
Zaliczenia, "zerówki", egzaminy...
- trzeba się uczyć tylko tyle, że mi się nie chce!!!

Dopadł mnie dół...
i to chyba taki głębszy.
Może przejdzie. OBY.

* * *

Zatęskniłam za Nim... za Tym z GÓRY.
Pragnę się ukryć w Jego Ramionach...
Nie chcę, i raczej nie grozi mi, bycie dewotą, ale nie mogę i nie chce by On przestał być zupełnie dla mnie nieważny... Z resztą to raczej nierealne, bo ja Go tak zwyczajnie w świecie kocham. Kiedyś się w Nim zakochałam, i nie potrafię przestać. I choćbym nie wiem jak daleko odeszła, to kochać Go nie przestanę.
Nie chcę żyć w skrajnościach. Przyszywana Siostro, Ciebie mam między innymi na myśli... No sorry, ale ja to tak odbieram... od super-wierzącej do zupełnie nie wierzącej.
Siostra, tu nie chodzi o to!!! (takie jest moje zdanie)
heh, ale ja też przechodziłam podobny okres w swoim życiu... I wychodzę z założenia, że chyba jest to wpisane w życie każdego człowieka, w mniejszym, bądź większym stopniu, ale jest to u każdego.
Musisz sama przeżyć to doświadczenie... wybrać co i jakie życie jest dla ciebie dobre...
MAM NADZIEJĘ, że w końcu znajdziesz swój "złoty środek"... - mnie to zajęło trochę.

* * *

Wierzę w Miłość.... - ona naprawdę istnieje. Jest obecna. Tylko musimy umieć ją dostrzec w naszych życiach.
Wierzę w drugiego człowieka... - możecie mnie zwać naiwną, ale wiem, jak WAŻNA jest wiara w drugiego człowieka; wiara ta pomaga przenosić góry.
Wierzę w Boga... - zawsze będę wierzyć, choćbym nie wiem jak daleko była od Kościoła, od Niego.

Wierzę w to wszystko jednakowo mocno i silnie, na równi.

* * *

Czasami się tak zastanawiam jaka jest ta moja misja na ziemi?...
Co Bóg mi zapisał?...
Bo moje życie jest naprawdę bogate w doświadczenia "duchowe"... Bo w historii swojego życia mogę odszukać etapy życia innych, którzy obecnie przeżywają ten sam trud co ja teraz...

Dlaczego Bóg tak bardzo mnie kocha??? - Nawet wtedy, gdy ja tak bardzo LEKKO traktuję sobie to moje duchowe życie? Dlaczego?? - Nie jestem godna tego.

* * *

Tak bardzo chciałabym z kimś mądrym, w tematach życia duchowego, pogadać.
Może kiedyś poznam kogoś takiego...

* * *

Dziwne to i może głupie, ale ostatnio czuję się
SAMOTNA... - w tłumie... oraz pośród ludzi z najbliższego środowiska...
NIE(Z)ROZUMIANA... - przez cały świat, przez ludzi, przez najbliższe środowisko. Czasem wydaje mi się jakby to co mówię rozchodziło się w niewiadome. Mówię coś komuś i nie dociera! Radzę i nie dociera. Mówię o swoich potrzebach i nie dociera. Mówię o uczuciach, odczuciach i nie dociera. Pokazuję ludziom siebie i mnie nie widzą... bo mają w głowach zakodowany swój obraz mojej osoby, i przez to mają oczy zamknięte na mnie, na mój prawdziwy obraz, który pragnie być zauważony...
ZDRADZANA... Czuję się zdradzana przez różnych ludzi z podwórka.
Zdrada bardzo rani. Bardzo.
Komuś ufam, a ten mnie zdradza.
Komuś powierzam swoje tajemnice, a ten mnie zdradza.
Komuś mówię coś i mam nadzieję, że to pozostanie między nami, a ten rozpowiada to.
Nieważne jest kim jest ten 'ktoś'.
Jeśli coś komuś powierzam to chciałabym by to pozostało tylko między nami.
Tak samo jest tu, na moim blogu. Tyczy się ta część notki, głównie osób z którymi spotykam się w rzeczywistości. To co jest pisane tu ma zostać tylko do Waszej wiadomości.

Zdrada rani. Nie pozwala ufać. Rani serce. Zmienia stosunek do "osobnika", a niekiedy kończy znajomość.
Mam nadzieję, że z nami - ze mną i z Wami, czytającymi - tak nie będzie.
Część z Was znam w realu, część tylko za pośrednictwem tej strony; mam nadzieję, że nasza znajomość nigdy się nie zakończy, a jak się zakończy to z przyczyn innych niż zdrada.

* * *

Chciałabym wybrać się kiedyś na rekolekcje. Może nie na tyle oazowe, bo za długie, ale na jakieś krótsze. Ale wiem, że póki co to nie możliwe... Ale jeszcze sobie poczekam; kiedyś się wybiorę. NA PEWNO.

* * *

Przepraszam Was wszystkich, szczególnie tych, z którymi spotykam się w "życiu prawdziwym", za moją wredność, złośliwość, dokuczliwość. Po prostu mam taki czas w życiu, że wszystko i wszyscy mnie denerwują. Czyżby to jakieś wypalenie psychiczno-fizyczno-duchowe? - może.
Po prostu przepraszam.

* * *

Czuję się ostatnio znowu do niczego, po mimo tego iż mam grono przyjaciół, którzy mówią mi, że tak nie jest. Ale to jest pomimo tego.
Czuję się do niczego.
Czuje się okropna.
Czuję się samotna.
Czuję się nie(z)rozumiana.
Czuję się smutno i źle.

Proszę o wiarę, o wiarę we mnie. A jak ktoś chce to może się też pomodlić za mnie.



Ehhh...
Może przejdzie mi ten dół...
Mógłby. Bo ja nie lubię dołów!!
Tak samo nie lubię deszczowej pogody, bo wtedy tym bardziej dołowaty nastrój łapie mnie.
No więc SŁONECZKO, proszę wróć do nas z powrotem.

środa, 14 maja 2008

moja chandra, wrrry... i przy okazji kilka przemyśleń...

jakaś chandra mnie złapała... :(
czuję się... nijak... czuję się samotna... czuję się jakby moje pragnienia, myśli, i cała ja (?) byłam nierozumiana... :( coś mówię, i to beż echa się roznosi... coś zostało powiedziane, ale czy dotarło, czy zostało zrozumiane?... - czasami, w różnych sytuacjach, wydaje mi się, że NIE :( :( :(

Wyszłabym gdzieś, ale gdzie? nudzi mi się. nie chce mi się uczyć. wszystko drażni mnie!!! mam chęć non stop buczeć ;( :( moje własne nerwy mnie wkur**zają!!!
chciałabym gdzieś wyjść, ale nie ma tu, w moim mieście, nic ciekawego!!! :(

aaaa!!!! ponosi mnie.... :( :( :(

Za oknem tak ładnie, a ja muszę się kuć! wrrry!!
teraz to ciągle tylko nauka, nauka, nauka, komp, ale nie dla odreagowania, ale też by coś tam do szkoły znaleźć...

sesja się powoli zaczyna, zaliczenia, prace grupowe, w których pracują głównie dwie osoby - ja i moja przyjaciółka Iza - sorry za szczerość, ale tu jest "moje królestwo", i mogę sobie pozwolić!!! ciągle tylko my, my, my robimy, bo inni nie wiedzą jak to ma wyglądać, jak się do tego zabrać, itp. a my? - sorry, ale my też wszystkiego jeszcze nie wiemy, i wiele rzeczy robimy na 'czuja', no bo przecież nie pracujemy jeszcze w zawodzie, więc skąd mamy wiedzieć jak to wyglądać ma na serio, ale dowiadujemy się, szperamy, za prąd płacimy spore rachunki, gdyż non stop w Internecie siedzimy, i jakoś nam wychodzi. mam przynajmniej satysfakcję, że będziemy mądrzejsze w zawodzie, bo coś tam już będziemy wiedziały :P :) tylko mnie wkur***zają teksty, i SMS-y osób, które są z nami w grupie, 'że one nie wiedzą jak do tego podejść', 'że nie wiedziały, iż to trzeba było przygotować', i panika 'bo co to będzie'; 'no i co ja mam zrobić?'... - kurde, jak będziemy wiedziały jak to zrobić to wam powiemy, sami byście mogli coś zgłębić!!! aaaa!! wkurwia mnie to!!!! ale to jeszcze jakoś ujdzie... najlepsi są 'agenci', którzy na gotowe się dopisują, jak to piąte koło u wozu... Ja jestem dobra, cierpliwa, ale już nie mogę wytrzymać!!! w tym semestrze mamy non stop prace grupowe, i non stop tak samo jest!!! wrrry!!! na szczęście już niedługo koniec roku ;) ufff, odpoczniemy sobie :) :P

* * *

kolejna sprawa, która mnie drażni ostatnimi czasy niezmiernie to marudzenie innych!!! sorry, za te słowa co tu napiszę, ale po prostu jestem już wyczerpana psychicznie, dlatego też WSZYSTKICH Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA SŁOWA, KTÓRE MOŻECIE ODEBRAĆ, ŻE NIBY TO DO WAS.... no po prostu przepraszam.
Każdego życie nie jest proste. Wybieramy jakieś ścieżki na naszej drodze życia, podejmujemy jakieś decyzje, więc automatycznie musimy liczyć się z konsekwencjami... normalne. a to, że inni, czy to rodzice, czy społeczeństwo nas/ Was nie rozumie, to NORMALNE; tak już w życiu jest. Nie popadajcie w skrajności; życie w skrajnościach nie jest ciekawe. Spróbujcie wypośrodkować swoje życie, znaleźć jakiś "złoty środek". Nie jest to łatwa sprawa, wiem po sobie, ale również po sobie wiem, że idzie to zrobić :) Dajcie sobie więcej luzu, więcej radości; dajcie sobie szanse pożyć, a nie tylko żyć w stresie i napięciu. Jeżeli macie na coś ochotę to róbcie to, a nie planujcie. I nie schizujcie!! kiedy nakręcacie się na coś, to jest gooorzej! Z większym DYSTANSEM podchodźcie do niektórych spraw w swym życiu. Chcecie by inni Was rozumieli no to OTWÓRZCIE się na innych. Wiem, że o uczuciach jest trudno mówić, ale pokażcie swoje uczucia innym. Próbujcie nie nakładać masek; bądźcie wciąż jednakowi, w każdym środowisku. Nie marudźcie, nie trujcie, nie użalajcie się nad tym swoim życiem, ale weźcie "byka za rogi". Tak, wiem, że to trudne, ale JEST TO WYKONALNE.
Ja staram się Wam pomagać, staram się być z Wami w Waszych trudnych dniach, ale czasem mam tak najnormalniej w świecie dosyć... Wiem przez co przechodzicie, znam te obawy, te lęki, tą niewiadomą, ale będąc=stojąc w miejscu NIC nie osiągniecie. Proszę, zróbcie choć maleńki krok na przód.
Nikt z Was nie jest do niczego. Każdy jest ważny. Nawet jeżeli nie wierzycie w Boga, to wierzycie w jakiś los, przeznaczenie, i wierzcie sobie.
Wszyscy, ale przede wszystkim, Moniko, Justyno, Agnieszko NIE BÓJCIE SIĘ ŻYCIA!
Ważne jest by w życiu żyć w zgodzie ze samą sobą, by czuć 'pokój serca'.
Każda z Was ma coś wspólnego ze mną. Na swój sposób mamy podobne historie. W moim życiu były wszystkie Wasze problemy. Wiem, i rozumiem, co przeżywacie... Na pewno nie przeżywacie tego w taki sam sposób jak ja, ale rozumiem ten Wasz "ból duchowy", i te wszystkie bolączki...
I bardzo chciałabym Wam pomóc, ale mogę Wam dawać tylko moje rady, wskazówki, wyrażać swoje zdanie... Przepraszam, ale nie mogę nic więcej... Nie mogę, bo to są Wasze życia!
Ale nie zależnie jaką drogę wybierzecie... czy świecką, czy zakonną, czy w rodzinie, czy jako singiel, czy będziecie trwać przy Bogu, czy od Niego odejdziecie... to jeżeli to będzie w zgodzie z Tobą, i będziesz czuła, że w końcu odnalazłaś siebie w świecie, to ja będę szczęśliwa razem z Tobą.
Niestety, niezależnie co wybierzesz, nigdy nie będziesz pewna czy dobrze wybrałaś... Po prostu jest takie życie. Mówisz "A", i za tym idą jego konsekwencje; mówisz "B", i spotykasz się z konsekwencjami "B".
Nie bój się życia. Nie zabraniaj sobie spotkań z chłopakami, "bo Ty myślisz o drodze zakonnej". Nie czuj się, że spotykając się ze znajomym, kolegą czy chłopakiem "zdradzasz" Boga. To nie jest prawda. Bóg chce dla Ciebie szczęścia, i nie zależnie jaką drogę wybierzesz On i tak, i jednakowo, i cały czas tak samo, będzie kochał.
Jesteś młoda. Żyj. Ciesz się życiem. Łap wiatr, póki możesz. Rozwijaj się. Nie wstydź się "głupich myśli" - to znak, że z Tobą wszystko w porządku; po prostu dojrzewasz ;)
KAŻDA DROGA, czy to zakonna, czy świecka, w rodzinie, czy jako osoba samotna, jest trudna, i każda ma swoje plusy i minusy, JEST DOBRA. Ja żadnej nie potępiam.
Wierzę, że na wszystko przyjdzie swój czas, i we właściwym czasie poznacie co jest Wam pisane, czy to przez Boga, czy przez los, czy przeznaczenie.
Wierzę w Was, i wierzę, że odnajdziecie w końcu siebie :)

sobota, 3 maja 2008

zniany...

Zmiany, zmiany, zmiany...
Tak, zmieniłam się przez ostatnie pół roku, i to bardzo... i nadal się zmieniam... :)

Może nie wszystkim odpowiadają one, ale ja czuję się z nimi DOBRZE :D
Czuję, że w końcu ODNAJDUJĘ SIEBIE w "dżungli świata".
Znalazłam swoje miejsce na ziemi. Jest ono tu, w życiu świeckim, w rodzinie, z mężem i dziećmi.
Odnajduję się w "prawach" jakie rządzą w tym świecie.
Nie ze wszystkim się zgadzam.
Zaczynam światu pokazywać SIEBIE; siebie taką jaka jestem i czuję się naprawdę, a nie tą, którą oni chcieliby bym ja była.
Niekiedy jestem w NOWEJ SOBIE sprzeczna z resztą społeczeństwa, no ale trudno; nie wszystkim się dogodzi.

Życie jest piękne.
Tak daje w kość porządnie, i często jest ciężko, ale i tak pomimo to jest piękne.

W reszcie mam coraz to większe poczucie własnej wartości, coraz to większą posiadam wiarę w siebie, a dzięki temu jestem w stanie pokonywać trudności.
Co prawda niektóre "trudności" są straszne, ale daję radę.

Niektórzy może z Was i ogólnie oburzą się i oburzyli się, ale nie jestem już "ortodoksyjną katoliczką". Znormalniałam w tym względzie i dobrze się z tym czuję.
Owszem, wiem i pamiętam co należy do moich obowiązków, znam zasady, ale nie zawsze udaje mi się je zachować.
Człowiek jest istotą grzeszną, upada. Ważna w tym wszystkim jest chyba ta świadomość by wiedzieć, że dane coś jest niezgodne z obowiązującymi zasadami - tą świadomość mam.
Nie oceniam czegoś od razu jako tylko "złe" bądź "dobre" - na to jakie to jest wpływa wiele czynników.
Grzech jest grzechem i pozostanie, ale kiedy człowiek grzeszy, WAŻNE by mieć tą świadomość grzechu, by chcieć i umieć po nim wstać, i zacząć wszystko od nowa.

Oaza... - od już i ponad 8 miesięcy nie uczestniczę czynnie w oazie.
Czemu odeszłam?
"Moja oaza" (nie wiem jak jest w innych diecezjach, więc ich nie oceniam) nie idzie z duchem czasu.
Poczułam się w pewnym momencie niezrozumiana i ja ich nie rozumiałam.
Bo ja, moi Kochani, nie będę porzucać 3 lat nauki i zarywać 4 roku, przez to, że studiuję zaocznie, i nie mogę uczestniczyć w pełnej formacji. No sorry, ale w tym momencie szkoła jest dla mnie ważniejsza!
No właśnie!... od czego jest ta 'moja' szkoła ważniejsza?
- obecni oazowicze (z mojej diecezji i miasta) w dużym procencie, wydaje mi się, ze utożsamiają OAZĘ z BOGIEM. Dlatego też często da się słyszeć: "to oaza nie jest już dla ciebie ważna?". "wybierasz coś innego niż spotkania oazowe", "zajmujesz się dziećmi niż przyjechać na OM", itp.
OAZA a BÓG to nie to samo!!
Oaza nie jest jedyną wspólnotą, która "zbliża" ludzi do Boga.
Ile jest ludzi, którzy w ogóle nie należą do jakichkolwiek wspólnot, a ich życie jest naprawdę silne duchowo? - takich ludzi jest sporo.
I to oni swoim życiem dają najpiękniejsze świadectwo. :) Nie organizują oni żadnych ewangelizacji, tylko tak zwyczajnie swoją postawą, swoimi słowami dają świadectwo, że Bóg jest naprawdę obecny w Ich życiu.
Ewangelizacja - piękne dzieło, tylko może zamiast ciągle o niej mówić, warto było by ja zacząć?

Msze oazowe - również fajna sprawa, tylko szkoda, że na pozostałych, nazwę to, "zwykłych" mszach oazowicze nie raczą otwierać ust, tylko mruczą coś pod nosem... HALO, ale chyba nie o to chodzi!!! Czym się takie msze różnią?! - wszystko jest takie same, tylko te 'oazowe' ładniej wyglądają, bo np. nie śpiewa organista, który fałszuje; więc wg mnie WSZĘDZIE trzeba być jednakowym. Bo przecież BÓG jest Jeden, i na każdego z nas patrzy jednakowo. U Niego nie ma "lepszych", bo z oazy, i "zwykłych" - u Niego wszyscy są JEDNAKOWI.
Może warto się nad tym zastanowić?... (ale to od każdego z Was z osobna zależy. Ja nie jestem od narzucania. Ja piszę tylko to co mi się nie podoba - to moje indywidualne zdanie).

Dlaczego młodzi "nowi" ludzie nie chcą "należeć" do oazy? - bo oaza ostatnimi laty stała sięwspólnotą zamkniętą/ Potworzyły się w niej podooazki=podgrupy; inne wspólnoty w jednej wielkiej wspólnocie. I tym "nowym" jest się CIĘŻKO przebić!!!
W oazie nie ma otwartości na nowych ludzi.
Śmiem twierdzić, że duża część "młodych - stażem - oazowiczów" tak naprawdę nie wie co jest ISTOTĄ oazy, nie zna podstawowych założeń, nie rozumie podstawowych znaków. Nie pyta się, bo sie wstydzą; bo nie ma kogo, niektórzy animatorzy (zwłaszcza ci młodzi wiekiem, ale to nie jest reguła i SĄ wyjątki) zbywają, wolą wydrukować i powiesić do przeczytania niż samemu wyjaśnić; a poza tym (jak wszędzie) trzeba z programem wyrobić się...

Przyjęło się, że oaza to miłe spędzenie czasu wolnego, wspólne pogadanki na ciekawe tematy, wspólne śpiewy, śmiechy, wspólne wyjazdy w ciekawe miejsca za niewielkie pieniądze i poznawanie nowych ludzi (dlatego też nasze konta na "naszej klasie" mają tyle znajomych). Ale czy to jest najważniejsze?! Jeszcze raz powtarzam PODSTAWY, PODSTAWY, PODSTAWY - one są najważniejsze! Istota. SENS Ruchu. Główne założenia. Kim był Blachnicki? - ile z oazowiczów od początku wiedziało? Ile z Was dowiedziało się "niedawno"? A ile tak naprawdę jeszcze nie wie? - sami sobie, oazowicze, odpowiedzcie.
Kiedyś zaproponowałam by w mojej parafii zorganizować gazetkę o oazie - takie luźne, darmowe kartki, z których ludzie z parafii, a wiec i młodzież, mogłaby poznać ten Ruch. - propozycję odrzucono.
Innym razem zaproponowałam bloga o naszej parafii, i oazie tam działającej. - propozycję odrzucono. Bo po co, bo się nie chce, bo kto to będzie robił...
Obecnie w mojej parafii już nie ma oazy.

Nie można też nie wspomnieć o księżach opiekunach. Jeśli do parafii trafi wikary, który jest otwarty na młodzież, bądź sam był/ jest w oazie to CUDOWNIE! To choćby szło licho, lecz iść będzie.
Jednak jeżeli trafi "przedpotopowy" ksiądz, to wszystko padnie!
Ja wiem i rozumiem, że księża, choć się to społeczeństwu nie wydaje, mają dużo do roboty, gdyż sama mam znajomych księży, i ogólnie słyszę jak to wygląda, ale dla chcącego nic trudnego.
Kiedy w parafii "istnieje młodzież", wtedy parafia żyje.

Co jeszcze z moich uwag jest warte podzielenia się z Wami... Hym... A! już mam! :) PRZEKAZYWANIE INFORMACJI
Pamiętam, że często działo się tak, iż dziewczynki (bo głównie to one tworzą oazę) z początkujących stopni, tzn. przed zerówką, w ogóle nie były informowane co dzieje się w oazie na terenie miasta, więc wszystkie Dni Wspólnoty, Oazy Modlitwy, itp. omijały je.
Kochani, naprawdę, nie wszyscy jeszcze mają Internet. Dlatego szalenie ważne jest by bądź SMS-em, bądź tak zwyczajnie, słownie, rozpowiedzieć innym co w najbliższym czasie ma się dziać.

Eh... to a propos oazy może starczy.. na razie. Jak sobie coś przypomnę, to jeszcze napiszę :P


Nie uczestniczę czynnie w życiu oazy, lecz oazowiczem nie przestanę być nigdy. Wspólnota ta, na pewnym etapie mojego życia, bardzo mi pomogła. Wiąże mnie z nią jakiś sentyment.
Nie zerwałam więzi z "czynnymi" oazowiczami, choć oni w dużej mierze tak.
Jeżeli mam możliwość i czuję potrzebę, chętnie uczestniczę w różnych spotkaniach.
Mam nadzieję, ze może jeszcze kiedyś/ może jeszcze nie raz, będę uczestniczyć i w rekolekcjach oazowych - to naprawdę bardzo mocne duchowe przeżycie - wszystkim polecam.
Może kiedyś wrócę do oazy, jako do Domowego Kościoła, a może nie; czas pokaże.
Nie zależnie jak będzie, czy będę "ortodoksyjną" katoliczką, czy nie, Bóg zawsze będzie dla mnie ważny, bo ja Go tak zwyczajnie w świecie kocham.
A to co napisałam o moich odczuciach względem "mojej" oazy, nie traktujcie jako krytykę.
Lepiej będzie jak się zastanowicie nad tym, porównacie z tym jak jest u Was, i wyciągniecie jakieś wnioski, to wyjdzie z pożytkiem dla Was, i dla istnienia i dalszego charakteru Ruchu Światło-Życie.

* * *

Zmieniłam się, w myśleniu, mowie, zachowaniu, podejściu do niektórych spraw...
Kocham siebie taką jaką jestem, i ze wszystkim co robię.
Szanuję sama siebie.
Nie robię NIC wbrew sobie, i na co nie miałabym chęci.
Walczę o swoje życie, by było ono tylko moje, by decyzje, które podejmuję były tylko moje, a nie narzucane przez innych.
Przekazuję światu informacje, w odpowiednich ilościach, o mnie, dotyczące mojej przyszłości.
Dalej walczę o swoją niezależność.
Robię to na co mam ochotę, i tak jak ja to chcę, a nie inni.
Stałam się też bardziej otwarta na ludzi. Mam, w końcu, znajomych, z którymi mogę się spotykać, pociskać pierdoły, śmiać się, ale i poważnie rozmawiać.
Czuję, w końcu, że żyję.
Jeszcze kiedyś będę bardziej żyć, ale tak jak jest teraz, tak na dobry początek, jest dobrze.
Żyję w zgodzie z sobą.
W końcu czuję się sobą, tą Lidką, która przez tyle lat ukrywała się... Ludzie, z którymi się spotykam, może i dziwią mi się, ale to ja - PRAWDZIWA JA, teraz coraz bardziej JESTEM.
Taka byłam, zawsze, tylko w dużej mierze i przed większością ludzi, ukrywałam się, ale teraz przyszedł czas na zmiany :)

Pozdrawiam!

środa, 2 kwietnia 2008

refleksji kilka...

nie wiem co pisać...
znów dosięgłam dna...

święta minęły... co to były za święta?... czy one w ogóle były?... były w kalendarzu... co roku są... ale w moim życiu przeszły obok, jak zwykły dzień... jak 'zwykła' niedziela...

mój Wielki Post nadal trwa...
nadal jest tak samo nijaki, jak ten właściwy...
dosięgam dna... znowu... :(
czy "zmartwychwstanę"?... czy jeszcze poczuję tą Radość, jaką daje Chrystus?... czy będzie mi jeszcze dane poczuć się jak Boża Dziecina?...
od... oddaliłam się od Boga... moja wiara stała się płytka...
jestem słaba... :(
starałam się walczyć... walczyłam... lecz nic nie wychodzi...
starałam się zbliżyć do Niego, i jednocześnie szybko lecz i po części nieświadomie, choć w jakim procencie, to trudno określić, uciekałam, odchodziłam... a teraz STOJĘ. stoję, i dostrzegam, na jakie tory moja droga zeszła... i nie wiem czy mam siłę wrócić... czy będzie miało to sens...
życie zewnętrzne zaczyna mnie zabijać od środka... :(

dlaczego Pan Bóg tak bardzo mnie kocha??!!... dlaczego pomaga mi?? dlaczego wysyła mi Anioły, gdy mdleję na ulicy?... dlaczego to robi?? dlaczego na każdym kroku upomina się o mnie?? DLACZEGO??!! - przecież ja nie jestem godna Jego Miłości...

moje życie jest tak szalenie dziwne!!!
na każdym kroku widzę Bożą obecność...
dlaczego Boże tak bardzo mnie kochasz?? - przecież ja nie zasługuję... :(

znowu przede mną trudny wybór... kolejny... jaki? - nie wiem, ale wiem, ze nastąpi...
jaką drogę wybiorę? - nie wiem...
stoję między przysłowiowym młotem a kowadłem...
nie jestem w stanie dziś określić jaką drogę wybiorę.

dlaczego ja się tak muszę przejmować? dlaczego tyle myślę?!!
przecież tyle ludzi wokoło mnie żyje z Bogiem od święta, i żyją, i jest dobrze! i nie przejmują się aż tak bardzo tym wszystkim jak ja! a ja muszę gdybać, myśleć, rozmyślać, zastanawiać się czy to dobre, czy złe... tylko, że ja nie potrafię uciec od tych myśli... nie potrafię uciec od napomnień sumienia, choć nieraz bardzo bym chciała...
Boże, czemu Ty tak walczysz o mnie?!

czy zło może wyjść na dobre?
czy Pan Bóg dopuszcza czasem zło do naszego życia, tak świadomie? z myślą by czegoś nas nauczyć? czy to możliwe?

nie potrafię tak zupełnie uciec od Boga...
różne okoliczności ciągle przypominają mi wiele sytuacji z mojego życia, i to jak wielkie znaczenie miał w moim życiu Bóg...
nie potrafię Go ot tak wyrzucić ze swojego życia... - taki to głupi paradoks, z jednej strony jestem daleko od niego, a z drugiej - nie potrafię przekroczyć tej ostatecznej granicy, za której już nie będzie do Niego powrotu, w moich oczach...

za bardzo wtopiłam się w ten świat...
moje zmysły się uśpiły...
modlitwa... teraz widzę, że bez modlitwy człowiek za daleko nie zajdzie... tylko tyle, że ja teraz nawet nie mam śmiałości wrócić do modlitwy...
cały czas mówiłam, że Bóg w moim życiu jest ważny... i niezauważalnie zszedł z pierwszego miejsca... choć ja wciąż myślałam, że On tam jest... i nagle Bóg stanął OBOK mojego życia... oddzieliłam życie moje zewnętrzne od życia mojego duchowego...
a teraz stoję. zatrzymałam się. zobaczyłam co się stało. nie chciałam... naprawdę nie chciałam by tak się stało... :( :( lecz już za późno. szkoda.
jak teraz żyć?
jak znaleźć w sobie siłę by wstać?
jak dać sobie kolejną szansę? by wstać? by wszystko zacząć od początku?
jak... znaleźć takiego kapłana, z który można będzie porozmawiać... bo tych "dzięciołów", którzy jeszcze patrzą na zegarek, i przerywają ci, bo chcą dalej dalej dalej... mam dosyć!!

potrzeba czasu...
czas... - pojęcie względne...

czuję się pusto, nijak, samotnie...

* * *

mam dosyć tego dziwnego ludzkiego traktowania mojego życia! ciągła ironia, podśmiewanie się, traktowanie wszystkiego z ironią... a może mi się tylko tak wydaje? no ale dlaczego jak się czepią tematu to ględzą i ględzą? dlaczego nie mogą zaakceptować, pogodzić się, przyjąć do wiadomości, że ja też mam prawo do swojego życia?! dlaczego wciąż chcą we wszystkim mnie kontrolować? dlaczego sprawdzają co robię? dlaczego czepiają się pierdół? dlaczego nie podoba się im to jak się ubieram, czeszę? dlaczego chcą bym była idealna? dlaczego nie mogą zaakceptować mnie takiej jaka jestem??!!! to tak straszliwie BOLI!!!!! boli... gdy szklanka mojej cierpliwości odnośnie tego przepełnia się... boli, bardzo boli... :(
chciałabym im wykrzyczeć by dali spokój, że ja się staram, że inni uważają mnie za mądrą, za inteligentną, za wspaniałą... dlaczego oni tego nie widzą? dlaczego nie chcą dostrzec? dlaczego nie chcą uwierzyć, że to prawda, że NAPRAWDĘ inni myślą o mnie dobrze i uważają mnie za mądrą osóbkę, że to prawda. - to jak walka Don Kochota z wiatrakami... ja swoje i oni swoje.
a ja się staram... naprawdę się staram.
ale kiedy już nie mogę ich przekonać to bierze mnie ogromna nerwica, i płakać mi się jedynie chce, ale przecież to i tak nic nie da... :( tylko rezultacie zamykam się w sobie... na ludzi, na świat... i znowu zaczynam tak żyć by wychodzić na tym dobrze...
dlaczego się śmieją?
dlaczego krytykują?
dlaczego chcą zmieniać, a nie potrafią dostrzec tego jaka jestem?

ehh...
dziwne to moje życie jest!

muszę nabrać dystansu...
muszę się odnaleźć...
muszę to wszystko jakoś ogarnąć...
muszę... bo "zwariuję"

co mam powiedzieć jeszcze?
chyba trochę wyrzuciłam z siebie.
co prawda to wiele nie zmieni, ale przynajmniej się wypisałam.
co mam zrobić?
- będę stać, i czekać, bo podobno On w końcu przychodzi na czas, i Sam w 'Swoim czasie' rozwiązuje. więc nie pozostaje mi nic innego jak czekać.
będę czekać na Twoje, Panie, Anioły...
będę czekać na Ciebie, Panie...
- nie pozostaje mi nic innego...

choć to wszystko takie zagmatwane, i z jednej strony nie mam odwagi spojrzeć Ci w Twarz, to z drugiej strony PROSZĘ przybądź do mnie... daj łaskę zauważenia Twej pomocy, którą mi ofiarować możesz; daj łaskę poznania po co to wszystko było; daj łaskę powstania i siły by iść dalej, z Tobą...

proszę, przybądź Boże, z powrotem, do mojego życia...

...
:(

czwartek, 20 marca 2008

Wesołego Alleluja i śnieżnego Dyngusa! ;)

Wielkanoc AD 2008

„Wigilia wielkanocna 1966”

Jest taka Noc,

Gdy czuwając przy Twoim grobie,

Najbardziej jesteśmy Kościołem –

Jest to noc walki,

Jaką toczy w nas rozpacz z nadzieją:

Ta walka wciąż się nakłada

Na wszystkie walki dziejów,

Napełnia je wszystkie w głąb

(wszystkie one – czy tracą swój sens?

Czy go wtedy właśnie zyskują?)

Tej Nocy obrzęd ziemi

Dosięga swojego początku.

Tysiąc lat jest jak jedna Noc:

Noc czuwania przy Twoim grobie.

/Jan Paweł II/

* * *


Pragnę życzyć na te Święta Wielkanocne,

aby to czuwanie przy grobie Pańskim

Pozwoliło nam otworzyć serce

Na Tajemnice Zbawienia,

By przybliżało każdej chwili na nowo

Do Oblicza Chrystusa,

Byśmy potrafili powracać do Źródła naszej

Wiary, Nadziei i Miłości.

Wesołego Alleluja!!!

środa, 12 marca 2008

wtorek, 11 marca 2008

bój zakończony

bój zakończony.
zwyciężyły dwie Lidki ;)
nie może być tak, że jednej Lidki sie pozbędę!
w życiu potrzebne są mi cechy wszystkich, a w szczególności tych dwóch, Lidek, co właśnie walczyły!

będzie dobrze :)

niedziela, 9 marca 2008

bój...

jest we mnie kilka Lidek... a teraz te dwie, chyba jedne z ważniejszych, toczą ze sobą bój... o to jaką mam być... o to co jest dla mnie najważniejsze, ważne, i normalne...
która z Lidek wygrywa? - trudno powiedzieć; raz jedna, raz druga...
która wygra? - nie wiem, lecz za jakiś CZAS się dowiem...

czas wszystko pokaże


to tylko łzy... :(

to nie tak... ja nie chcę płakać... łzy po prostu same mi płyną...
znowu mnie zraniła...
do tej pory wytrzymywałam jakoś, ale to wczoraj... już nie mogłam! :(
tak bardzo mocno, niewyobrażalnie boli mnie serce; to taki straszny ból... :(
znowu zgubiłam się w życiu :(
znowu nie wiem jak się w tym wszystkim odnaleźć :(
czuję się taka straszliwie samotna!...
łzy same kapią mi z oczu :(
tak bardzo chciałabym uciec... zniknąć...
czy ktoś by to zauważył?
tak bardzo chcę się znowu zamknąć na świat i ludzi... i tak cholernie ciężko mi!!! bo... poczułam WOLNOŚĆ...
tak mi, cholera, ciężko!!!
znowu czuję się niezrozumianą.
czuję się źle.
wysilam się by to ukrywać przed światem, ale naprawdę robię to już resztką sił, bo powoli, ale coraz bardziej kończą mi się one!!
tak bardzo chciałabym to wszystko jakoś wyrzucić z siebie... jakoś odreagować... i łzy same mi płyną...
ja już naprawdę nie mogę!!
znowu męczy mnie życie.
ludzie wkur**ją mnie!!
znowu na studiach jestem opieszała, znowu moje koleżanki wkurzają się przez to na mnie, i znowu jestem tą złą; no ale ktoś musi być. zawsze byłam tą złą, więc i tu jakoś przecierpię.
a dlaczego nie mogę powiedzieć im o co chodzi? - bo i tak nie zrozumieją, bo one mają gorsze problemy od moich, i jakoś sobie radzą, bo po co im truć?!
muszę się trzymać! muszę by silną i odważną. muszę... - tylko coraz bardziej brakuje mi sił!!
mam dosyć!!
normalnie ponosi mnie!!
i znowu zaczynam źle się czuć, i znowu głowa mnie boli, i znowu moja nerwica powraca :(
ale dam radę! jakoś dam radę... tyle czasu przetrwałam to i teraz jakoś się uda...
tylko że teraz jest chłopiec...
do tej pory byłam sama...
co mam Mu powiedzieć? jak mam... on ma swoje komputery i tych innych, których problemy i całe życie bardziej go interesuje...
w głowie mam myśl... by uciec od Niego...
!!bo przecież mnie nie może nikt kochać!!
tylko kogo bardziej zraniłabym tą decyzją? czy jego, czy siebie...
zawsze raniłam siebie uciekając od tego co lubiłam, co było dla mnie dobre, na czym mi zależało... zawsze tak było!!...
czy tu, teraz, w tym przypadku, mogę zostać? czy mogę zaufać?...

piątek, 7 marca 2008

czuję się dziwnie... :/

czuję... czuję przeogromną pustkę w sercu! czuję się źle, smutnie, dziwnie... czuję się nijak...
co jest przyczyną? - wiele ich, i wszystkie na siebie nachodzą, i przenikają się...

czwartek, 24 stycznia 2008

... dziwnie :/

znowu mam jakiś dziwny nastrój :/
aaa! - tak baaaardzo chce mi się krzyczeć!!!
wrrrryyy!!!
tylko ja tracę kasę w oczach Koteczka...
ja!...
eh, czuję się jakoś dziwnie winna, choć winna nie jestem.
ostatnio Koteczek wciąż truje, marudzi, obsesyjnie sprząta, marudzi, narzeka, wspomina...
aaa!
szkoda mi Koteczka.
chciałabym umieć jakoś do niego dotrzeć, wytłumaczyć, ale nie potrafię... czuję się taka bezsilna... :(

otaczają mnie dwa światy: świat przyszły i świat ten "tu i teraz"... a ja stoję pomiędzy :/
w moim życiu przyszłym wszystko się powoli układa, idzie do przodu.
w moim życiu "teraźniejszym" jest Koteczek. są problemy, wszechobecny smutek panuje, i toczy on walkę z radością przyszłości. w "teraźniejszości" wciąż pamiętają o przeszłości, i nie potrafią zapomnieć, więc wciąż płaczą, wciąż narzekają, wciąż marudzą...
a ja już nie mogę tego słuchać!
a ja chciałabym już żyć po swojemu; tak bardziej na luzie, bez tego ciągłego myślenia jak powinnam się zachowywać, co robić, czy powinnam w ogóle, czy mogę... a ja chciałabym posprzątać wtedy gdy mi pasuje, a nie codziennie odkurzać i myć podłogi. chciałabym chodzić zupełnie "wolna" spać o tej godzinie, o której mi pasuje...
nie narzekam, bo nie mam powodu (?), tylko marzę...
kocham Koteczka, martwię się o niego, i w ogóle , tylko z pewnymi sprawami mógłby odpuścić.
gdzie się nabiera sensu życia? bo chciałabym go Koteczkowi podarować...

eh, znowu tak jakoś dziwnie na serduchu... tak jakoś smutno... tak jakoś nijak...
chciałabym się stać egoistką i nie martwić się, lecz nie potrafię :/
chciałabym się wyrwać, oderwać lecz póki co nie mam jak, i nie mam gdzie...
eh... :/
życie jest takie dziwne... co nie znaczy, że jest ono złe. jest kochane, zaskakujące, piękne, i bardzo dziwne...

* * *

"co nas nie zabije, to nas wzmocni" - tak mówi przysłowie, no więc biorę każdego dnia ten mój Krzyż na ramiona i idę przez życie, i staram się nieść moim bliskim jakąś nadzieję, jakąś radość, jakiś optymizm... tak bardzo pragnę ich szczęścia... kocham ich.
życie jest dziwne...

Jezu, ufam Tobie
boję się uwierzyć, że te moje marzenia zaczynają się spełniać...