sobota, 11 listopada 2006

dać upust emocjom

miałam ten list komuś dać... ale widać za mało we mnie odwagi... więc piszę jego treść tu... "daję" Wam ten list... kolejną dawkę moich wątpliwości...

po co to piszę?... - nie wiem.


gdzieś muszę to... muszę dać upust emocjom.

czy ten list ktoś dostanie to tego nie jestem w stanie przewidzieć... a jeżeli nawet dostaniesz ten list "ktosiu" ;-) to ja wówczas będę zastanawiała się czy dobrze zrobiłam dając Ci go... eh, już taka jestem...

to wszystko jest CHORE!!!

co jest chore? - dokładnie sprecyzować nie potrafię.

"Stojac w miejscu też mozna się pogubić." - ktoś mądry tak powiedział, ale kto to był to nie pamiętam... eh, skleroza :) co zrobić heh

dzisiaj u nas ma oazie było przyjęcie Jezusa jako osobistego Pana i Zbawiciela...
pierwszy raz w życiu miałam kłopot... nie wiedziałam co zrobić... eh, smutne :(
cały tydzień zastanawiałam się co mam zrobić... nawet jak tam byłam... w trakcie Adoracji też nie wiedziałam jasno... nie chciałam, ale też nie mogłam nie przyjąć...
wiedziałam, że gdy tego nie uczynię to będę żałować.
stwierdziłam, że trzeba być konsekwentnym...
"gdy się raz 'tak' powiedziało, to każdego dnia trzeba"... (to też ktoś mądry powiedział...)
więc chcąc nie chcąc, z wielką pustką w sercu i niechceniem, przyjęłam...

przyjęcie...
na ołtarzu stała Monstrancja
chcąc oddać swe życie Jezusowi, podchodziło się do ołtarza, tak jak ksiądz stoi podczas Mszy, i swoimi słowami wypowiadanymi w ciszy serca, przyjmowało się Go...
eh, nigdy nie byłam tak blisko Niego...
nidgy nie marzyło mi się...
tak dziwnie się czułam...
ja i On tak bliziuteńko....
za wiele nie umiałam Mu tak powiedzieć...
to był taki cudowny,a jednocześnie trudny, moment... :) :) :)
podałam Mu swoją rękę... niech prowadzi...

Panie Jezu prowadź mnie Swoimi ścieżkami.


a może ja zwariowałam??
może to wszystko nie prawda?
może Boga ktoś sobie wymyślił?
może moje powołanie to też fikcja???!!!!!!!
wcale nie jestem tak blisko.
jestem bardziej daleko, eh, daleko.
na pewno nie jestem tak blisko jakbym chciała.
eh, problem w tym, że nie chce mi się.
wszystko jest takie chore!
mam dosyć życia w kłamstwie!!!
a mimo to wciąż w nie brnę...
inaczej nie umiem... a później cierpię...
mam dosyć tworzenia bajek!!!!
chciałabym powiedzieć wszystkim co o nich, o każdym pokolei myślę... ale boje się, że ich urażę, że nie zrozumią...
ale dlaczego oni mają prawo mnie ranić?
mam dosyć pustego śmiechu! pustej gadki!!

ludzie, znajomi, idą do przodu, a ja stoję w miejscu.
najchętniej rzuciłabym to wszystko i poszła sobie stąd! ale to nie takie proste!!
z jednej strony chcę odejść od Boga... ale z drugiej - wiem jak ta rozłąka boli...
ja chyba nie umiem juz tak życ...
On zawsze gdzieś jest obecny...

to jest chore!!
mam wszystko... w porządku rodzinę; mam co zjeśc, w co się ubrać, mam jakieś zaplecze finansowe by móc jakś wejść w życie.... a mi wciaż niedość!! a ja chcę czegoś jeszcze, pragnę czego innego...
nie umiem juz tu żyć...
ludzie, świat, wszystko mnie denerwuje!!!.....
bezsensownie żyję.
życie ucieka ma, a ja nie potrafię się wziać w garść!

czy znajdę szczęścię w zakonie?
czy tam się odnajdę?
a może coś mi odbiło??
może nie ma żadnego powołania?? może nic takiego nie istnieje??
może za bardzo sie do tego przyzwyczaiłam...
eh, zawriowałam!!!

mam ochotę powiedzieć DOSYĆ i ucieknąć na drugi kraniec świata... ucieknąć od problemów, od myśli... ucieknac od samej siebie...
ale czy tak się da?
czy to coś da?
czy tak można?

nie potrafię nie myśleć o Bogu...
On jest częścią mnie, a ja jestem częscią Jego.

moja Ewelinka i inni chcą mi na siłę znaleźć kogoś...
"bo życie samemu jest ciężkie"
"bo z kim będziesz miała dzieci"
"bo zasługujesz na szczęscie"
i takie tam bla bla bla...

no właśnie... szczęście... GDZIE ODNAJDĘ SZCZĘŚCIE???

jestem dziwna!!

patrzę na Ewelinkę i widzę jak się różnimy.
Ewelinka to suuuper dziewczyna :) dobra koleżanka :) miło się gada z nią, wygłupia... tylko, że dla niej ważne jest tylko to albo w dużej mierze to co ziemskie; to, żeby skończyć studia, znaleźć dobrzepłatna pracę, fajego faceta, założeć rodzinę, mieć dzieci :) i ja nie mam nic przeciwko; ja sie baaardzo cieszę... tylko, że ja myślę też o Bogu, o tym, gdzie JA znajdę szczęście... czy w rodzinie, czy w zakonie....
czy ja jestem jakaś niedzisiejsza?
czy mi kompletnie odbiło??

co ja tu robię???
po co żyję????

czuję się taka bezradna wobec otaczającego mnie świata...
nie wiem jak pomagać ludziom, choć bardzo bym chciała...
czy ja się do tego nadaję?
po co ja żyję??

co sie dzieje teraz z dziećmi, z tą gimnazjalną młodzieżą...
ja w wieku tej 'młodzieży' byłam dzieckiem!! a teraz ja jestem już starą krową w porównaniu z nimi, bo oni już za młodzież uważają się!!!
co się stało z szacunkiem okazywanym drugiemu człowiekowi???
z życzliwością okazywaną sobie??
co się stało z bezinteresownym pomaganiem?
każdy chce osiągnąć tylko swoje.. nie widzi sie drugiego człowieka... :( :(
co się stało ze światem??
a to raptem kilka lat upłynęło...
eh.... :(
dlaczego ludzie... dlaczego tak jest??
człowiek umrze i NIC nie zabierze z tego świata... wszystko za czym tak gonił w życiu zostanie tu, na ziemi...
po śmierci nie będzie się liczyło ile ów osobnik miał zer na koncie w banku, jakiej kariery sie dorobił...
Pan Bóg na niego spojrzy i będzie sądził go z tego JAKIM BYŁ CZŁOWIEKIEM, a nie ile miał...
ta prawda dotyczy zarówno mnie, Ciebie, jak i wszystkich ludzi na całym świecie...

tak trudno jest mi żyć w dwóch światach jednocześnie... w tym "ziemskim" świecie i w tym "duchowym"...

tak bardzo tęsknię...
tylko za czym ja tęsknię?...
za szczęściem...
za SZCZĘŚCIEM...

Boże, mój Boże, proszę PROWADŹ!
bo sama nie poradzę sobie...

wiem, że już to pisałam... ale może ja zwariowałam?!...
może to moje życie nie ma sensu?
może myślę i łudzę się czymś, czego nigdy nie osiągnę?..
bo jaką mam pewnośc??
czy ta pewnośc serca wystarczy???
czuję się źle.
nie umiem tu życ.
nie nadaję się.
dlaczego do tej drogi... do tego, że można zakochać się w Bogu i chcieć żyć tylko dla Niego, świat podchodzi z przymrużeniem oka??
dlaczego to wszystko musi być takie trudne??
a czy Bóg istnieje, na prawdę?
dlaczego znowu wątpię?
musi COŚ istnieć, bo jak niektóre rzeczy wytłumaczyć?? tylko jedyny sposób to ten przez wiarę, przez cuda...
to dlaczego ja nie umiem Mu tak w 200% zaufać??

eh, to słynne pytanie "dlaczego"... już nieraz je zadawałam..
w tym roku nauczyłam się, że oprócz tego pytania istnieje jeszcze jedno również ważne pytanie, które należy zadawać zaraz po słynnym'dlaczego'... to pytanie to: "jak wyjść z tej danej sytuacji?", "co ona mi daje?"
póki co na pytanie: Dlaczego te wszystkie wątpliwości? co ona mi dają? czego chcą mnie nauczyć? co pokazać? nie potrafie odpowiedzieć :/

po co chodzę do Kościoła?
po co chcodzę na oazę?
po co???!!
czy coś mi to daje??
- dzięki temu się jakoś trzymam.

a może za bardzo się w to wszystko wczułam?

mam dosyć opinii o oazie!
to BOLI!!!
może mniej niż kiedyś, bo z czasem oziebłam... przynajmniej staram się...

życie na dystans jest trudne

dlaczego ludzie tak bardzo ranią wypowiadanymi słowami?? i uważają, że nic złego nie zrobili/nie powiedzieli???...

ufff.... dałam upust moim emocjom... choć sama nie wiem czy wsystkie uczucia wyraziłam...
zamotana jestem na maxa

może kiedyś będę się z tego śmiała... póki co nie śmieję się... a krzyczę i proszę niemo o pomoc...

czasami chciałabym by kto inny podejmował za mnie decyzje...
wątpię nawet w to, że komukolwiek dam przeczytać to coś... bo po co.
każdy ma swoje problemy.
po co jeszcze mam komuś dokładać swoje.
a może powinnam?...

życie jest...
moje życie jest teraz takie puste :(

eh, szkoda słów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz