piątek, 8 marca 2019

Narodziny Tomka <3

Tydzień temu , za jeszcze chwilkę, przyszedłeś na świat... dokładnie o godzinie 9.26.
Mój Synek, mój Cud, mój Malutki... :*
Tomulek 😍

To był 27 tydzień naszej ciaży.
W piątek o 11.55 odeszły mi wody... chlusło że mnie równo. trochę za wcześnie... zdecydowanie za wcześnie.

Lekarz stwierdził, że to już to.

Przewiezli mnie szybko na salę przed porodowa.... ja nie wiem co się wówczas, ze mną działo... podpieta pod wszystkie ktg, multum pytań, zgód, a w głowie tylko jedna myśl "by Cię nie stracić". Nawet modlitwa wówczas mi nie wychodziła... całkowite otępienie...

Poleżałam tam nie wiem ile. Nie wiedzieli co ze mną robić. czy brać już ciąć, czy jeszcze... lekarze dyżurni stamtąd czekali, bo "każda godzina w brzuchu matki cenna".
W pokoju obok, no może tym drugim po moim była już porodowka. Dziewczyna akurat rodziła, pyk pyk może pół godziny, instrukcje położnych, lekarza i już było słychać płacz dziecka.
Nie, nie zazdroscilam niczego. Tylko chciałam by zamknęli drzwi by nie słyszeć tej radości i szczęścia. Ale szybko ją przenieśli potem dalej.

Potem przenieśli mnie na salę przedporodowa, tam dostałam swoje łóżko, blisko kibelek w którym mega piźdzoło, bo wentylacja była typowo nad tobą...
Cała spocona, zmęczona, myśląca logicznie ale czy do końca? Nie wiem...

Jeszcze właśnie wieczorem zaczęły się skurcze... cholerny ból od kręgosłupa. I zimne poty, mimowolne dreszcze.

Lekarz, z innego oddziału, co wcześniej leżałam, przychodził, wziął na usg to tu na porodowce, chciał sprawdzić ile wód.. stwierdził, że jeszcze trochę na dole jest ale chciał mnie wziąć na inne piętro na lepszy sprzęt, już byliśmy przy winach kiedy spotkał się z dyzurna lekarka z oddziału, ta nas wróciła bo stwierdziła że moje dreszcze to może z zimna, że może mam temperaturę... lekarz chciał, ale co mógł zrobić... wróciliśmy do sali.  Przyleciały studentki mierzyć temperaturę, wszystkie sprawdzały po kolei wraz z położnymi i ciągle wychodziło 36... a ja trzęsłam się jak osika...

Noc przed nami, chyba wieczność... temperatura, badania tętna dziecka  (dzięki Bogu słychać Cię było), ból krzyża każdorazowo zgłaszany położnej, niemożność ruszenia się, bo tak wszystko bolało...
"ale spala pani w nocy"
- nie wiem, chyba tak.

W nocy jakoś o północy wstałam na siku, przepocona, bez możliwości przebrania się bo nie dałabym rady, zaś dreszcze... szybko wróciłam do łóżka, nie mogłam się zagrzać...

Rano ktg gdzie zaczęły wychodzić regularne skurcze właśnie te od kręgosłupa... lekarz ten z innego oddziału przyszedł schodząc z nocy, spytał się czy może zobaczyć wkładkę, kiedy pani była w wc, o północy, wezmę panią na usg, to było jakoś o 6 rano...

Tylko co było pierwsze... chyba na fotel pojechałam, tam jakoś trzęsąc się weszłam na niego, okazało się, że rozwarcie na 3 palce... gdzie wczoraj było na pół cm, opuszek palca...
Potem usg, i wyjazd na porodówkę...

Wgramoliłam się jakoś na ten fotel, podpieta pod ktg, multum pytań, multum ludzi kręcących się wkoło mnie, sprawdzane moje ciśnienie...
"rodzisz"
- tak?!...
(za wcześnie, żeby było dobrze )

skup się na oddechu
jak będzie skurcz nie wstrzymuj oddechu tylko wdech nosem wydech ustami
- skupiałam się. To pozwalało mi nie myśleć, naprawdę skupiałam się i byłam tu...

Patrzyli jak rozwarcie, gdzie jest Twoja główka
Przyszedł inny lekarz, który próbował mi na skurczach pomoc rozszerzyć szyjkę ale nie szło, bo to pierwszy poród, bez wód już i jego słowa "nie da rady, główka jest za miękka, nie uda się, na blok"

Szybko mnie przebrali w koszulę operacyjną, cewnik założyli, na łóżko przemiescili przeszłam jakoś, z sali do sali, z łóżka na łóżko, wklucie do kręgosłupa ze znieczuleniem, czapeczka na włosy, jedna ręką tu druga tam, maseczka, ciśnienie, klips na palec... jeszcze chwile, do tego zaczęcia działania znieczulenia trzęsłam się mimowolne, potem już nogi zaczęły być ciężkie, chciałam palcem ruszyć ale nie mogłam... zaczęli działać, czułam jak coś robią, jak chyba przecinają, jak wyjeli chyba nie poczułam, trochę jakbym zasypiała, wówczas się mnie pytano czy "słonko spi?", to odpowiadałam ze nie wiem, że chyba były takie chwile i się wybudzałam. Maseczkę mi zdjęli ale za chwilkę poprosiłam by jednak jeszcze dali na chwilę bo było lepiej łatwiej się oddychało. Czułam jak kończą, słyszałam jak coś mówili do siebie, trochę tak na luzie, ale skupieni byli.. facet i kobieta mnie operowali ale nie zapamiętałam ich twarzy imion nazwisk...

Tomka wyjeli widziałam że szybko przenieśli do sali obok. jakieś cichy jęk usłyszałam czyli ufff
Słyszałam jak podawali parametry ale ich nie zapamiętałam.
Słyszałam tylko punktację, za serduszko 2 punkty, reszta po jednym... jakoś zliczyłam wszystko, było 6. wcześniej czytałam ze 6 to nie tak źle nawet; trochę mi ułożyło...

Pani doktor od Tomka zapytała czemu on cały w krwi, odpowiedź: "bez wód wyciągany". było tylko "AcHa".

Pani doktor zwróciła się do mnie "mama chce zobaczyć maluszka"
Ja: tak i głową kiwnełam
(Nie myślałam nawet że będę mogła Go zobaczyć! )
Wprowadzili inkubator na salę, Tomulek był tam, widziałam ten czarny łebek, i to czerwone ciałko.
Pani doktor jeszcze inkubator zniżyła inkubator by lepiej bylo widać, chciałam się trochę podnieść ale nie miałam jak bo przecież trwała operacja i nie miałam czucia..

Mój Tomulek był w inkubatorze! Mój Malutki ufff
Ważne że słyszałam ten kwilik ufff

Pokazanie go trwało chwilę, sekundę w czasie rzeczywistym. dla mnie wspomnienie na zawsze cudowna chwila wieczność
I tylko to w głowie "trzymaj się Skarbeńku, musi być dobrze! Mama kocha Cię "

Mój Malutki Sliczniutki Syneczek urodzil ❤

A potem ta myśl... co będzie dalej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz