niedziela, 20 maja 2007

grzecznie mówiąc MAM DOSYĆ...

heh, znowu MAM DOSYĆ.....
czuję się bardzo zagubiona w tym wszystkim...
nie wiem jak mam 'ugryźć' to wszystko co się wokół mnie dzieje...
niemo wołam o pomoc....
niemo mówię 'nie'....
niemo mówię to co czuję... ale NIKT tego nie potrafi dostrzec....
a gdy zaczynam głośno mówić co mnie boli jest "niegrzeczną dziewczynką"....
czy oni nie mogą mnie zacząc traktować inaczej?
nikt się nie liczy z moimi słowami, z moi zdaniem....
najlepiej jest na mnie wszystko zrzucić....
to ja "zawsze" wszystko robię źle....
gdy chcę im pokazać swoje prawdziwe JA to podobno źle się zachowuję....
na każdym kroku jest coś źle z mojej strony!!!.....
źle się ubieram, źle się czeszę, źle mówię, źle chodzę, źle stoję, źle postępuję... z nieodpowiednim towarzystwem się zadaję... cała jestem zła i do niczego...
jestem jakaś dziwna, bo jeszcze nie mam żadnego faceta... ciągle mi na ten temat trują... (... !)
to na mnie można wrzeszczeć.... to mnie mozna krytykować... to ja zawsze wszystko źle robię... to ze mnie można się nabijać i śmiać....
inni mogą wyrażać to co czują - ja nie mogę....
na każdym kroku mam powtarzane, że oni nie mieli tak dobrze jak ja mam... i że ja tego ich wysiłku nie potrafię docenić...
ja jestem pośmiewiskiem... czarną owcą....
ja nigdy nie byłam taka zdolna jak oni...
ja się nie nadaję do żadnej pracy, bo sie nie nadaję... nie jestem ani błyskotliwa, ani zaradna, ani śmiała...
no nie, ja powinnam iść do pracy! no ale przecież ja nic nie umiem robić
ja nic w domu nie robie... ja nic nie robię dobrze... - tylko oni są niezastąpieni! ...
tylko oni dokładnie wszystko robią...
ja jestem nic niewarta... do niczego.. jestem głupia...

ale na zewnątrz dowiaduje się od ludzi, że oni są ze mnie dumni... to jest takie dziwne... po prostu, WOW!! oni dobrze myślą o mnie... tylko czemu nie umieją mi tego powiedzieć?

dlaczego nie umiemy ze sobą rozmawiać?
dlaczego nie umiemy być wobec siebie otwarci, po prostu sobą?
dlaczego??!!!!....

dlaczego oni nie wierzą we mnie?
ja nie chcę wiary moich znajomych ani innych ludzi....
ja pragnę wiary z ich strony... ze strony Koteczka szczególnie!!!!!!
Koteczku, czemu nie wierzysz we mnie?

wiecie... ja sama nie wierzę w siebie...
wciąż pracuję nad tym...
wciąz wszystko robie by uwierzyć.... by poprawić sobie swoją samoocenę... i NIE POTRAFIĘ!!! i wciąz mi się nie udaję!!! - to tak bardzo mnie dołuje!!!
heh, czasem myślę, że jest wszystko dobrze... i wtedy zonk! i cały mój domek z kart, który tyle budowałam burzy się!
...
po prostu brak mi słów!!! i tylko ryczeć mi się chce!!!!!!!!!!!!!! :( :( :( :(
i nawet nie mam się komu wtedy wygadać, wykrzyczeć..... no bo po co innym będę zawracać głowę? inni też mają swoje zmartwienia.
tak bardzo czuję się samotna!
tak bardzo źle mi wtedy...
... ale muszę ukrywać to wszystko przed moimi, bo oni i tak tego nie zrozumieją... bo spojrzą jak na idiotkę... bo "co ty chcesz - wszystko masz!"....

nawet nie wyobrażacie sobie, ile wysiłku kosztują mnie proste czynności... nauka... obecnie kurs na prawko... wyjścia i spotkania się ze znajomymi... moje spotkania oazowe... moje bycie w Ruchu....
czemu?
bo nie wierzę w siebie
bo co z tego, że będę się uczyła jak i tak nie zdam ani egzaminów w szkole ani egzaminu na prawko
bo mam dosyć kombinowania
mam dosyć ciągłego "chodzenia do bibliotek", bo wiem jak reagują na to, że mam tam jakieś spotkanie z kimś tam....
a oaza to już wogóle osobny temat! za kazdym razem jest jakieś zdanie... tak było i jest. w przeciągu ostatniego tygodnia byłam już 3 razy w stronach Kościoła... raz na swoim spotkaniu, drugi raz na spotkanku integracyjnym ;) , trzeci raz na spotkaniu z młodszą grupą (oj, to było trudne spotkanie ... ale to odrębny temat)... no dzisiaj byłam "normalnie" w Kościele na Mszy i teraz mam po prostu problem... jutro znowu mam swoje spotkanie... czy pójdę? - nie wiem :/ planuje się nam w tym tygodniu także ognisko... - tu na pewno nie pójdę; no niestety. w sobotę mam Dzień Wspólnoty... - hm... zobaczymy; póki co trudno jest mi jednoznacznie powiedzieć 'tak' bądź 'nie'. jeszcze poza tym jest / powstaje jeszcze chórek dziewczynek - heh, ja tam się nie wyrywam do śpiewu, ale zawsze przyjść na próbę, przypilnować je, zwyczajnie pośpiewać.... zachęcić do przychodzenia na oazki... no bo przecież ja jestem dinozaur... a żeby była oaza w parafii muszą być osoby, które będą chodzić... a takto może się okazać po wakacjach, że wszystko sie skończy :/ ekh... nie chciałabym tego
no ale, żeby móc to wszystko rozkręcić trzeba w tym być.... a ja nie mogę.... naprawdę bardzo bym chciała, choć możecie nie wierzyć w to, ale... ekh, istnieje.... musi zawsze być jakieś 'ale' :( a ja mam już dosyć!!! nie mam siły słuchać.... nie mam siły walczyć o swoje.... :( :( :( prawda, że smutne... :( nie mam siły walczyć jeśli chodzi o oazę, nie mam siły walczyć jeśli chodzi o zwykłe życie, nie mam siły walczyć jesli chodzi o moją przyszłość....
"już tak często tam chodzisz że może lepiej idz odrazu do zakonu; po co ci ta szkoła..." , " nie za często tam zaglądasz?...", "ty tylko choć na te łołazy, a nie ucz się!!!!", "ja to chyba nigdy nie przetłumaczę ci!!", itp. - dlaczego oni nie mogą zrozumieć mnie?
już i tak się przełamałam i zdarza mi się chodzić na spotkanika integracyjne....
ale tak ogólnie to ograniczam swoje wypady tylko do minimum, czyli tylko chodzę na spotkania, bez podejmowania żadnych posług; zazwyczaj się wykręcam...
to wszystko jest takie dziwne!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

wogóle zauwarzyłam u siebie, że zamknęłam się na ludzi, na świat....
już nie umiem tak jak kiedyś rozmawiać z ludzmi, nie jestem wobec nich otwarta...
przybrałam posępną twarz, straciłam radość życia....
wciąz jestem posępna, smutna, stonowana, poważna.... stresuje mnie przebywanie z ludźmi, rozmowa z nimi.... jeszcze jak jestem sama to jak cie mogę, ale jak oni są to już wogóle masakra na całego!!!
wszystko mnie paraliżuje
boję się żyć
boję się być sobą
:(

z jednej strony ulżyło mi gdy to tu napisałam, ale...
z drugiej strony co to da? puste gadanie!!!
czy jest jakieś wyjście z tego?
co mam zrobić?
jak mam sobie pomóc?

ja nie chcę byście uznali, że moi są okropni... oni są kochani... źle się czuję, ze tak o nich piszę... wiem, że nie powinnam.... ale tylko tu mogę powiedzieć to wszystko... przecież im nie powiem tego, bo i tak by nie zrozumieli, a pewno by sie naburmuszyli....

wciąz słyszę: "nie znasz się na życiu", "co ty wiesz o życiu", "sama byś sobie nie poradziła...", "jesteś jak dziecko" - tak, jestem jak dziecko! ja się tak specjalnie zachowuje!!!! bo tak jest łatwiej żyć....

"tak jak ja nikt cię nie zna..." - NIEPRAWDA!!!!!!!!! Ty wogóle mnie nie znasz!!! nie wiesz co czuję, co myślę.... nie wiedzisz kiedy jestem smutna, kiedy coś mi "leży na wątrobie".... i tak bym Ci nie powiedziała... - wybacz, ale niestety nie powiedziałabym Ci, bo.... nie potrafię Ci zaufać... - niestety ale to prawda, bardzo bolesna dla mnie prawda...
Ty żyjesz w swoim świecie.... zamknęłąś się na radość życia... zamknęłaś się na mnie... odpychasz mnie... :(
wpadłąś w jakieś stereotypy... z jednej strony chcesz wyjśc do ludzi, chcesz pogadać, a z drugiej - zamykasz sie na świat, na mnie... mówisz, że nikt Cię nie rozumie... że nikt sie Tobą nie interesuje.... - co Ty mówisz?!!!! jak tak możesz mówić?!!!!!!! przecież to nie prawda!!!!!!!! - ale to do Ciebie nie dociera....
tu nie pójdziesz, bo coś tam... tam nie pójdzesz, bo coś znowu innego...
"lubię siedzeć w bloku tylko wtedy, gdy deszcz pada..." - tak mówisz
"ja to już niedługo umrę. no cóż każdy kiedyś musi. ale dlaczego inni ludzie mają takie bezstresowe życie? dlaczego..." - to też Twoje słowa. a ja bym chciała Ci powiedzieć, że..... - nie wiem co mam Ci powiedzieć....
ja do śmierci prócz takiego zwykłego ziemskiego podejścia, podchodzę jeszcze z nadzieją i radością na wkońcu spotkanie się z Panem.... - ale przecież Ty mnie nie zrozumiesz.... nawet nie warto próbować!....
jak mam Ci wyjaśnić sens Twojego życia? jak mam Cię przekonać, że miałaś radosne chwile w swym życiu? jak mam Ci wytłumaczyć sens cierpienia? - kiedy Ty na wszystko się zamknęłaś??!!!! jak mam Cię otworzyć??
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz poczuła w sobie tą radość życia, tą siłę jaką czerpię od Jezusa.
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz poczuła w sobie tą miłość, tą miłość jaką obdarza mnie Pan.
tak bardzo bym chciała, żebyś choć raz puczuła w sobie tą nadzięję jaką mi daje Pan... aż chce się żyć... mimo, iż czasami jest tak strasznie ciężko...
tak bardzo bym chciała byś była jeszcze była w życiu szczęśliwa...
tak bardzo chcę dla Ciebie wszystkiego dobrego.
tak bardzo Cię kocham.

tak bardzo chciałabym Ci pomóc... i nie wiem jak :(
nie wiem jak pomóc Tobie , ani nie wiem jak pomóc sobie....

tak mi smutno


czuję się jakbym przegrała życie.
czuję, że stoję w miejscu.
nie potrafię rozwinąć skrzydeł.
wciąż walczę z wiatrakami.
uciekam od tego co kocham.
uciekam od Tego Którego kocham.
jestem uzależniona od Koteczków.
swoje życie dostosowuję do nich.
nie mam ogwagi walczyć o swoje.
nie mam w sobie odwagi.
nie wierzę w siebie.
...
i po uświadomieniu sobie tego wszystkiego... przechodzimy na "wyższy stopień jazdy"... i pytania...
jakie jest moje miejsce w życiu?
jaki jest sens mojego życia?
po co żyję??!!!!!!
czy życie ma sens?
jak sens ma moje życie?
co wybrać powinnam?
Boże, o co chodzi!!!! bo ja nic nie rozumiem :(:(:(:
...

i popadam w totalnego doła!
i uciekam
i myślę
i nie widzę sensu
i wszystko staje się jeszcze bardziej udziwnione niż jest
i chce mi się krzyczeć
i duszę wszystko w sobie
i wołam niemo o pomoc, bo przecież nie będę nikomu zawracać glowy moimi problemami, bo każdy ma swoje sprawy na głowie

i mam dosyć...
zwyczajnie MAM DOSYĆ wszystkiego....
...

:(

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz