poniedziałek, 12 czerwca 2006

"Zmarnowałem życie"

>> Zmarnowałem życie <<

Pewnego dnia podczas urlopu spędzonego w domu rodzinnym przyszedł do mnie kolega ze szkolnej ławki. Po chwili rozmowy zwrócił się do mnie z prośbą:
- Mój tata jest umierający. Dowiedział się, że jesteś w domu. Prosił, abyś do niego przyszedł, bo chciałby się wyspowiadać.
- Dobrze - odpowiedziałem bez wahania.
Po kilkunastu minutach stałem przy łóżku umierającego pana Kazimierza i udzielałem mu sakramentów świętych.
Pożegnalny uścisk dłoni i jego prośba:
- Niech ksiądz jeszcze chwilę usiądzie, muszę coś księdzu powiedzieć.
Spojrzenie w kierunku najbliższych mówiło samo za siebie. Natychmiast zrozumieli je i zostaliśmy sami.
Zapadła długa cisza, aż wreszcie pan Kazimierz rozpoczął:
- Zmarnowałem życie..., zmarnowałem życie... proszę księdza, ja zmarnowałem swoje życie...!
- Panie Kaziu - przerwałem dość stanowczo i z niedowierzaniem powiedziałem - pan zmarnował życie? Pan... Panie Kazimierzu, ma pan wspaniałe, wykształcone, mądre, szlachetne dzieci, kochającą żonę. Panie Kaziu, pan zmarnował życie?!
W jednej chwili powróciły do mnie lata szkolne. Pamiętam, że prawie każdy zazdrościł Markowi takiego taty, jakim był pan Kazimierz. Dorośli mówiąc o nim stwierdzali, że tak dobrego ojca i wspaniałego męża to "szukać ze świecą".
Moje wspomnienia przerwał spokojny, ale stanowczy ton pana Kazimierza.:
- Proszę księdza, o tym, co za chwilę powiem, nie wie nikt z moich najbliższych i proszę, aby tak zostało.
Popatrzył na mnie pytającym wzrokiem i gdy skinięciem głowy potwierdziłem, że nigdy im nie przekażę tego, co za chcilę usłyszę, żaczął:
- Byłem w seminarium duchownym. Na trzecim roku pojawiły się wątpliwości. Poszedłem do ojca duchownego, aby podzielić się stanem mojego ducha. On, wysłuchawszy wszystkiego, długo ze mną rozmawiał, aż wreszcie powiedział: "Posłuchaj synu. Idź teraz do księdza rektora i poproś o kilka dni urlopu. Powiedz, że jest to uzgodnione ze mną. Jedź do domu. Kilka dni odetchnij domowym - rodzinnym powietrzem. Później wróc i zdecyduj".
Tak uczyniłem i jeszcze tego samego dnia wieczorem byłem w domu rodzinnym. Rodzice na mój widok ogromnie się uradowali. Niestety radość prysła już następnego dnia, kiedy podczas rodzinnego obiadu podzieliłem się ze wszystkimi swoimi wątpliwościami. w odpowiedzi usłyszałem od ojca: "Nie po to tam poszedłeś, żebyś teraz wracał. Nie zgadzam się!"; od matki: "Synu, ty się Boga nie boisz! Taki wstyd, co ludzie powiedzą!"; od brata: "Jak wrócisz, to ja się ciebie wyrzekam. Nie chcę takiego brata!"
Wracałem do seminarium, a serce miałem jak głaz. Boże, myślałem sobie, dlaczego w domu mnie nie rozumieją? Dlaczego nikt nie powiedział, że będzie się za mnie modlił...? Dlaczego...?
Jeszcze tydzień byłem w seminarium, a następnie podjąłem decyzję: wracam do domu.
Zastałem zamknięte drzwi. Nie wiem, jak długo stałem i pukałem. Wreszcie, zza zamkniętych drzwi, usłyszałem głos ojca: "Nie ma tu dla ciebie miejsca, wracaj skąd przyszedłeś!" Boże, pomyślałem sobie, nie mam rodziny, nie mam domu, nie mam...
Pojechałem na drugi koniec Polski. Znalazłem mieszkanie, pracę. Po dwóch latach spotkałem moją obecną żonę. Powiedziałem jej, że nie mam żadnej rodziny. Po kilku latach znajomości zawarliśmy związek małżeński. Kiedy szliśmy do ołtarza, wtedy po raz pierwszy zrobiło mi się bardzo smutno... zobaczyłem siebie... w ornacie.
A później? Tak, starałem się z całych moich sił. Chciałem być wspaniałym ojcem i mężem. A wieczorami siadałem w swoim ulubionym kąciku przy kuchni i płakałem, że nie jestem za ołtarzem.
Nastała długa cisza. Wzrok pana Kazimierza utkwiony w krzyż, wiszący na ścianie, mówił wszystko... dwie łzy spłynęły po policznach... wreszcie popatrzył na mnie i dopowiedział:
- Ja Pana Boga za to przeproszę, gdy się z Nim spotkam. Jestem przekonany, że Pan Jezus przyjmie mnie serdecznie. Nie zmienia to jednak faktu, że zmarnowałem życie. I proszę, niech ksiądz nie zaprzecza. Nic już nie mówi. I niech pamięta o obietnicy milczenia wobec najbliższych. Byłoby im bardzo przykro. Niech ksiądz o mnie opowiada młodym ludziom.
Stałem przez chwilę wpatrzony w jego twarz,która powoli rozpromieniła się. Podziękował za dar sakramentów i poprosił do siebie najbliższych.
Nie wiem, o czym mówił kazanie ksiądz proboszcz podczas Mszy św. pogrzebowej. Byłem wtedy myślami obok pana Kazimierza. Jeszcze raz wspominałem każde jego słowo. Próbowałem sobie wyobrazić to jego spotkanie z Panem Jezusem. Jego spotkanie z najbliższymi, z ojcem, matką...
Dlaczego tak się stało, że "zmarnował życie"? Kto zawinił? Czego zabrakło? A może jest inna odpowiedź?

("życie potwierdza prawdę Ewangelii" ks. Tomasz)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz